Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2010

Mówię i mówię do Prezesa

a on mnie nie słucha, ponieważ – wygodnie się rozsiadłszy – grzebie w komputerze (jak to Prezes). Zirytowana podchodzę do niego i otwartą dłonią przejeżdżam po całej klawiaturze, generując zamieszanie. Prezes zastyga w bezruchu, wciaga głeboko powietrze i… - A co ty mi tu wykonujesz za jakieś KOPYTKO???

Dawno nie było o MM

I co se myślicie (a właściwie: co se myślisz, doro, bo tylko ty to czytasz)? Że umarł? Że odszedł? Że rzucił pracę? Że mię może przestał darzyć uwielbieniem??? HA! Nic z tych rzeczy. Otóż MM był na urlopie. Miał więc czas, by przemyśleć to i owo. Jest mądrym i chętnym chłopcem, więc przemyślał. Wyniki przemyśleń mi przedstawił, przynajmniej w pewnym sensie. I tak po kolei: - onegdaj w rozmowie grupowej się wyraziłam na okoliczność zapachów męskich, bynajmniej nie au naturel, lecz zupełnie markowych. Że właściwie to jeden jest taki, który darzę absolutnym uwielbieniem. Otóż, że daję d..y bez wazeliny. Wobec czego w trakcie trwania urlopu MM zrobił co? No co, pytam się??? Ależ to oczywiste – nabył. Czuje się z tym znakomicie. Ja – średnio. Mianowicie jakbym miała 15 lat, a wcale nie jest to szczytem mego pożądania; - w rozmowie komunikatorowej był się do mnie wyraził na „ty”. Mianowicie zapytał (cyt.): A kto jest twoim Krzysiem, Kubusiu? Dałam mu do myślenia, odpowiadając niezwykle pokrę

Ostatnio nabywałam gumki do włosów

dla mojej jakże udanej córki (to nie jest prosta operacja, bo one muszą być bezskuwkowe, te gumki, gdyż skuwkowe się zeszmacają). Kurtularnie oczekuję do kasy i co widzą moje piękne oczęta? No co widzą? Normalnie sklep gumkowy prowadzi handel laleczkami voodoo. Aż mię zatrzymało przemyślenie, czyby nie nabyć. Nie żebym obecnie posiadała jakiś imperatyw. Ale taka laleczka, leżąca w szufladzie, tuż pod ręką, gotowa do natychmiastowego wykorzystania? Kuszące.

Egzamin gimnazjalny a mądrości ludowe

Potomstwo z egzaminu gimnazjalnego z języka angielskiego otrzymało 49/50 pkt. No przecież nie nauczyła się tego w szkole. Przy okazji omawiania drażliwego tematu, jakim jest przyszłość bliższa i dalsza, usiłuję ugrać „małe conieco”. - Wynika z tego, że moja uwaga na temat pobierania nauk zgermanizowanych w świetle twojego egzaminu językowego nie wydaje się być całkiem bezsensowna – walę z grubej rury do zamkniętych drzwi. - Wybij sobie z głowy, matko, że będę uczęszczała popołudniami na więcej niż jeden język – odpowiadają drzwi. A wydawałoby się, że argument miałam nie do zbicia.

Zofia Śródtrawna wydaje się być szczęśliwa

Zwłaszcza, gdy trawa przerasta kota. Całkiem sporego, nawiasem mówiąc. Pruć w niej niczym łodołamacz. Rozchylać źdźbła nosem, krocząc na ugiętych łapach. Zapadać w spore kępy, wyciągać szyję, jak żyrafa, strzyc uszami, wytężać wzrok, aż oczy wychodzą z orbit i węszyć, węszyć, węszyć. Wciskać się w środek choinki, kichać pajęczynami, wycofywać się radykalnym rakiem i z satysfakcją spoglądać w górę, strzepując z głowy zeszłoroczne igliwie. Oraz oczywiście bezkarnie tarzać się w kurzu. A potem, gdy pojawia się obcy staruszek, niepokojąco postukujący laską, zwiewać do domu w pozie lekko przykurczonej po to, by przed własnymi drzwiami dumnie wyprostować ogon i udawać, że ta ostatnia sytuacja w ogóle nie miała miejca. I że się nie przerywało spaceru od czasu do czasu, żeby przylgnąć całym kotem do łydki tego człowieka, przy którym tylko czasami traci się czujność i zapomina, że nie będzie się spoufalało i okazywało żadnych uczuć byle komu. I wtedy mruczy się, aż drżą szklanki w kuchennej sza

Powiem krótko

Jest ciężko. Podszczypywany Prezes donosi ze stolicy: - Nie zachęcam cię. Ale i nie zniechęcam. No i znowu, pozostawiona sama sobie, toczę trudną walkę pomiędzy chęcią a rozsądkiem. Jakże nierówną. tu klikać

Prezes w permanentnej delegacji

Nie wiem, czy wspominałam, ale zaczynam podciągać się pod syndrom Penelopy. Dziś Prezes znów wyjeżdża na cały tydzień do Warszawy. Na odchodnym (odjezdnym?) rzuca mi ostatnie przemyślenia. Prezes: Chyba sprawdzę, co dają w teatrze. Jestem rzut beretem od Ateneum. prezesowa: Jasne, aż żal nie skorzystać. Prezes: Starzeję się chyba. Na te spotkania przyjeżdżają tacy młodzi chłopcy, których marzeniem jest iść do knajpy i walnąć browca. Szczytem wysublimowania jest wódka. A ja bym się napił whisky albo mojito. prezesowa: Nie twój target jakby. Prezes: Czas spojrzeć prawdzie w oczy.

Myślę, że ten blog jakoś w naturalny sposób się kończy

Nie chodzi oczywiście o to, że nie mam o czym pisać. Moje życie zmieniło się bardzo od czasu, kiedy wiedziona impulsem zaczęłam opowiadać o mojej codzienności. Nie na gorsze czy lepsze się zmieniło, ot – jest po prostu inaczej. Sięgnęłam onegdaj do archiwum, poczytałam nieco, pośmiałam się, a potem zadumałam nad tymi wszystkimi zmianami, które w moim życiu zaszły. Kiedyś odczuwałam potrzebę, żeby opowiedzieć komuś o tych różnych śmiesznostkach, które spotykam na każdym kroku. One nadal istnieją, bo nie zmieniło mi się postrzeganie, tylko jakoś nie mam potrzeby, żeby mówić o nich. Tutaj. No i dzieje się tak, że w miesiącu pojawiają się dwie notki, a to z poczucia obowiązku. Nie, to nie jest notka pożegnalna. Ja po prostu szczerze informuję, jaka jest sytuacja. Nie zamykam bloga, może nawet otworzę go w całości. Może nawet będę czasem coś pisała. Ale na pewno nie tak, jak kiedyś. To se ne vrati, pane Havranek.