Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2015

2112

Niedziela. Cisza. Cisza absolutna. Praworządni mieszkańcy udali się zapewne do kościoła, by później poświęcić czas uczciwemu wypoczynkowi oraz trawieniu. Wyprałabym sobie to i owo, lecz boję się anatemy za niedzielne suszenie na tarasie. Poczekam do jutra. Odbyliśmy wycieczkę zapoznawczą z okolicznymi miejscowościami. Okazało się, że wszędzie jest blisko. Gdy człowiek pochodzi z tętniącego życiem serca aglomeracji, słabo sobie wyobraża takie przyjemne miasteczka, jak moje obecne (oraz przyległości). Znaleźliśmy wydział komunikacji w powiecie - teraz wiemy, dokąd się udać, by przerejestrować samochody. Rzut, że tak powiem, beretką. I to bez antenki. W najbliższym czasie muszę odnaleźć jakiś zakład fotograficzny i dać się zdjąć. Gdyby nie zmiana nazwiska, nie musiałabym obracać dowodem osobistym, gdyż albowiem w aktualnym dokumencie nie zamieszcza się już adresu. Ale skoro chciałam Się Nazywać, to teraz muszę być konsekwentna. Może zacznę z tą konsekwencją od jutra. PS Obudziłam

2111

Obraz
Piątego dnia pobytu Karol wyszedł spod łóżka. Kamienie z naszych serc w duecie uderzyły o podłogę. Wychudł jak szczapa, prawie nic nie jadł przez ten czas. Tylko mu się w ryjku wydłużonym oczy świecą. Mam nadzieję, że teraz już będzie dobrze. Jako że robię dziś za fizycznego od piątej (!) rano, wrzucam jedynie fotorelację. Na więcej nie mam siły. Starszaki oglądają świat zza krat  Młodszaki odpoczywają po licznych ucieczkach Masażu stóp nie ma w pakiecie w tym SPA? Czasem strach wyjść do ogrodu... Niuniuś wpadł z wizyta sąsiedzką Lustro? (Zocha rozkminia). Pan przyjechał po nas zabawkowym samochodem, o czym zapomniał uprzedzić. Książki się nie zmieściły i była siara. Gdy przyjechała kanapa, Karolek dał się wydłubać spod łóżka. Po trzech minutach tam wrócił. Człowiek je sobie spokojnie obiad, a za oknem rolnik szuka żony. Wiecie co? Tu jest CUDNIE.

2110

Som internety. Przyjechało dwóch młodzieńców o wyglądzie typowym*. Chyba se chcieli meble obejrzeć, bo zgodnie z przewidywaniami mogli to zrobić zdalnie. Nie wtrancałam się, spędzając czas w kuchni, gdzie moje miejsce. Tzw. technicy nie są zwykle przygotowani na spotkanie z moją wybujałą osobowością, a na internetach mi zależało. Wracam więc do nadawania. Przenieśliśmy się, jak wiadomo, dzień przed przewidywaną godziną zero. Prezes tak zarządził i miał świętą rację. Koty - spanikowane od dłuższego czasu - w chwili pakowania do transporterów dostały maksymalnej schizy, która była tak wielka, że przegapiły moment zamykania za kratami (czyli poszło gładko i zrobiłam to w pojedynkę). Kupiliśmy transporter dwukotny i wraziliśmy w niego Edka z Cześkiem, gdyż Edek panikarz, więc mieliśmy nadzieję, że przebywanie z Czesławem nieco go wyciszy. Taaaaa... To było emocjonujące 20 minut. Mozart mógłby się wiele nauczyć. Tak około drugiej minuty podróży Zocha skapowała, że wcześniej mówiłam

2109

Obraz
UWAGA! UWAGA! OSTATNIA WIADOMOŚĆ! Wczoraj pękł Prezes. Dziś Zofia. Z obojgiem odbyłam rozmowę uspokajająco-dyscyplinującą. W przypadku Prezesa zadziałało od strzału. Zofii musiałam poświęcić trochę więcej uwagi, a i chyba nie do końca uwierzyła, że jedziemy razem. W każdym razie przestała warczeć, gryźć i drapać oraz wyszła z walizki. Ale popatruje podejrzliwie i przychodzi do mnie od czasu, patrzy w oczy i coś mi opowiada. Więc za każdym razem tłumaczę spokojnie to samo: - Nie bój się, jedziemy razem. Nigdy bym cię nie zostawiła. Nikomu bym cię nie oddała. Bo cię kocham. To ją na chwilę uspokaja. A ja jestem już wykończona. Tymczasem wyciszony umiejętnie Prezes zakręcił się po odmalowanym domu, zerknął na powieszony przeze mnie zegar dworcowy, który zalicza z nami już trzecią lokalizację... ... udał się do swojego nowego gabinetu, coś tam pokręcił, po czym zawołał mnie z tarasu. - Zmontowałem nam małe poczucie bezpieczeństwa. Na miarę posiadanych w tej chwili możliwości

2108

Obraz
Tymczasem przy posiłku...

2107

Obraz
- Jak już przeniesiemy bambetle i koty, trzeba flaszkę kupić, czekoladki i do sąsiadów iść. - Ale jak flaszkę? - Normalnie. Pół litra dla sąsiada, czekoladki dla sąsiadki. I iść. - Ale jak pół litra?! - No co cię tak dziwi? - Nie dziwi! Tylko jak ja przyniosę pół litra, to on się będzie chciał ze mną napić!!! - Nooo, super. Ty idź pierwszy raz do sąsiada i powiedz, że niepijący jesteś. A potem sprzedajmy tę chałpę i przenieśmy się w Bieszczady. Zwłaszcza w jakiś ostęp. Dziki. *** - Ale do których sąsiadów ja mam z tą wódką iść? - No najpierw do tych naprzeciwko. A potem do reszty. - Ale przy naszej uliczce cztery domy są! - Tanio nie będzie, ale co robić... - Tanio?! MOJA WĄTROBA TEGO NIE PRZETRZYMA!!! *** Żeby mi nie było przykro, będę tu miała swój pomnik powstańców śląskich. W skali mikro. Ale podobieństwo rzuca się w oczy:

2106

Obraz
Właściwie cały czas jesteśmy gdzieś, to tu, to tam. Trudno nam usiedzieć w mieście, mieszkanie, w którym było nam przecież fajnie przez lata, nagle stało się nieomal więzieniem. Ciągnie nas do tych łąk, do pól zielonych. Prezes ledwo oko rano otworzy (a zwykle budzimy się równocześnie), już pyta: - Jedziemy?! Ja to się cieszę jak dziecko, on nic nie mówi, ale ledwo granicę działki przekroczymy, już rękawice wciąga i leci odchwaszczać. Taka jest właśnie jego radość. Kijek kupił, śliwkę będzie podpierał, bo się wykrzywia. Tak, mamy cztery małe drzewka owocowe. Jego gabinet jest już prawie gotowy - poszedł na pierwszy ogień. Zawsze w tym samym kolorze: zieleń mchu. Meble tylko przejadą, biurko się ustawi i może siedzieć przy komputerze, ile chce. Właśnie wróciliśmy, żeby zjeść obiad. Zgadnijcie, co mi powiedział w drodze powrotnej... - To co, zjemy i wracamy? Ano wracamy. Zjemy, skorupy w kuchni w kartony spakujemy, od będzie pielił, ja szafki wewnątrz umyję, powstawiamy. Herbaty b

2105

No, naprawdę. Tylu fanów, a łóżka nikt nie chce. Wystawiłam na OLX i poszło od ręki, mało się nie pobili, jeszcze mi dołożyli trzy dychy. Tak, że wiecie... Jestem poruszona Waszym brakiem chęci współpracy. Normalnie serce mi zatrzepotało. Jutro o 11 odbieramy klucze, jedziemy do wodociągów i urzędu miasta w sprawie śmieci, a potem do elektrowni. A po południu zawozimy na miejsce rodziców, żeby w końcu obejrzeli, gdzie mogą spędzać weekendy. Dopóki mnie nie wyprowadzą z równowagi, ma się rozumieć. Prezes też pojedzie, bo on tam był raz, a z jego orientacją (we wszystkim) jest ogólnie średnio, więc mogłabym mu wmówić obojętnie co. Nawet nie pamięta, jakiego koloru jest dom, nie mówiąc już o innych rzeczach. W każdym razie role mamy obsadzone idealnie - ja sobie znajduję różne fajne drobiazgi, a on mnie kocha i mi kupuje, nie dyskutując wiele. Nie, nie odstępuję, długo go szukałam i piętnaście lat piorę jego gacie, więc sorry. Nie, dajcie spokój, ja naprawdę dobrze gotuję, więc sza

2104

Obraz
Złożyłam dziś wniosek o urlop (oraz o tzw. gruszę) i został zaakceptowany. Dosłownie w tej chwili przestało mi się chcieć pracować, gdyż mój nos poczuł wolność. Złudną pewnie, bo Szef (którego wcale nie ma) lubi mnie przeczołgać i w weekendzik, i na urlopie. Taki ma dar. Nastawiam się na kłamanie, że nie mam dostępu do internetu oraz wszystkie samochody świata się popsuły, a ja mam lęki przed komunikacją miejską. A także i koleją. Wniosek ów, z uwagi na - jako się rzekło - nieobecność Szefa, akceptował mi jego zastępca. Przy okazji pociągnęło się go za język na okoliczność przepływu prawych środków płatniczych spod serca pracodawcy wprost na konto zaharowanych pracowników. I wyszło na jaw, że rzucono jakieś ochłapy premii. Zatrzepotałam zestawem rzęs firanek. - Przestań! - wrzasnął w odruchu obronnym i przytulił się do drzwi windy. (Mężczyźni są słabi). Po czym wyznał, ile mi dał. Dużo to nie jest, ale pamiętajmy, że u nas w ogóle nie istnieje takie pojęcie, jak "dużo".

2103

Obraz
Trzynaście par butów wyrzuciłam, żebyście mi potem nie wypominali, że nie umiem. Właśnie że TAK! Oto nadeszła wiekopomna chwila, gdy pokażę Wam, ile tego obuwia jest. Tyle. No, dobra. Będzie jeszcze jeden karton. Góra dwa! Sześć kartoniczków, wielkie mi mecyje. A w jednym to będzie niewiele, bo tam spoczywają buty święte, czyli w opakowaniach. Mniej wejdzie. I sama przewiozę. Chyba wszystkie sama przewiozę. Nie będzie mi jakiś łachmyta obuwiem rzucał, c'nie? Okazało się przy okazji, że mam kryzys torebkowy. Ostatnio co którą w rękę wezmę, to się okazuje, że obłazi i nic się z tym nie zrobi. Niestety torebki wykonane z tworzyw, jakkolwiek złudnie nie przypominałyby skóry, nie są wieczne. Ja lubię wieczne i latami noszę. Tzn. dopóki szlag ich nie trafi. Znów odkryłam następną. Więc przyjmuję tuje i torebki. Albo lepiej fundusz jakiś torebkowy, bo jestem w tej sprawie koszmarnie marudna. Zuzia pojechała, to i my się zbieramy. Urlopy od piątku włącznie.

2102

A! Zapomniałam Wam powiedzieć, że wniosek o zmianę nazwiska złożyłam. Na którą to okoliczność przeżyłam szok głęboki i to podwójny. Po pierwsze, bo z SEKAPu wynika, że odpis zupełny aktu urodzenia trzeba mieć. A ja z Bielska pochodzę. Owszem, Białej. I jedź pan teraz. I jeszcze odpis zupełny aktu małżeństwa z adnotacją o rozwodzie. To z kolei w Katowicach. Benzynę pal, płać za papiery, bujaj się po całym województwie. Do niczego. Zmartwiona, do miejscowego USC zadzwoniłam. I SZOK! Pani kierowniczka słodka jak lody Bambino. Rejonizacji nie ma, urząd dokumenty sam załatwia, nie muszę się fatygować. Zajechałam przed USC: parking i miejsca wolne! Załatwiłam wszystko w 10 minut. Z płaceniem. I pogawędką. Po drugie, bo w mojej obecności pani kierowniczka do systemu zajrzała i wyszło na jaw, że... jestem mężatką! Szczęśliwą mężatką od 21 lat. Oczko, normalnie. Słabo mi się zrobiło. Na szczęście dokument stosowny z sądu posiadam. Z adnotacją, że pełnomocny. W razie problemu przedstawi

2101

Ze wszystkich kotów na świecie, ze wszystkich oczu wszystkich kotów na świecie, to właśnie lewe oko Cześka musiało ulec wypadkowi. TAK, TO OKO!!! Toż my go miesiące już leczymy, tego oka, a Czesiek, niewdzięczny gad, gdzieś nim przyłoił, rozwalając sobie koncertowo rogówkę... No ludzie!!! O 6 rano napisałam maila do weterynarza - okulisty. Z roboty się urwałam, bo przyjęto mnie poza kolejnością. Do sądu z wnioskiem nie pojechałam, bo weterynarz pilniejszy. Nowy zestaw leków musiałam wykupić, a terapia związana z leczeniem choroby przewlekłej poszła w diabły. Rogówka pilniejsza. Czesiek jest kaprawy. I nawet pozłościć się człowiek na niego uczciwie nie może i moralniaka jakiegoś wygłosić, bo kot cierpi. Tym razem oko boli i nic nie można na to poradzić, bo wszystkie krople przeciwbólowe hamują regenerację uszkodzonej rogówki, a sama widziałam, że ubytek potężny. Tylko się można nad kotem litować i niuniać go, bo bidok straszliwy. Serce się kraje na kawalątka. Pani doktor najpie

2100

Obraz
Pojechałam dziś zobaczyć czy nasz dom jeszcze stoi (i takie tam, z dokumentami). A że akurat dzidziuś szedł spać, to cichutko siedziałam w kącie przez czas jakiś. Bo wiadomo - szurniesz, a tu po spaniu. Ale wreszcie nie wytrzymałam i wyjrzałam przez okno. I... tego. Trudno było wrócić.

2099

Termina jakoweś wreszcie ukazują się. Remont wchodzi 11 lipca. Zaś po ustaleniu na wstępie, ile ów potrwa, przeprowadzka szykuje się. I oby wreszcie nastąpiła, bo się pozabijamy. Taka, mianowicie, sytuacja. Żyjemy jak dzicy, na pudłach. Wszędzie są. A pomiędzy nimi - kurz i koty. Wszystko w komplecie bardzo z tego stanu rzeczy zadowolone. Kurz, bo lubi się posnuć, a koty, bo zasieki jakby dla nich stworzone. Ja już małpiego rozumu przez to wszystko dostaję, a przy tym mam podkręcony wysiłek pracowniczy na wszystkich polach. I, jakby tego było mało, koncern się zapowiedział do mnie w piątek. Zza oceanu. Ani chybi nic do roboty nie mają, psiekrwie. Nie, nie koncert, nie. A trochę szkoda. Przy tym samochody oba popsuły się trochę, aż w rozpaczy zapewniłam właścicieli warsztatu, że i tak będziemy do nich przyjeżdżali, bo już mi ostatnią skórkę od suchego chleba dla konia z ust wyrwali. Boję się pojechać do weterynarza. Człowiek taki długi język ma, zupełnie niepotrzebnie, szparę międ