tag:blogger.com,1999:blog-75226566415541112072024-03-27T15:32:18.055+01:00Donoszę uprzejmie...moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.comBlogger2509125tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-47064206480741453362024-03-08T16:47:00.004+01:002024-03-08T16:47:45.239+01:002509<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiM2ru4uaTjq7eOaE9jJyP_VjUZGtPULUP7KCNfHGmUsDUCQ-kbawANNvpkFeGUmbFcYniSmXBNK0gooyFna1nNWrFmGZJJxwGgCqLVio0o_s3aU4aqcBwrVLRoSQ0E0dA7sKMysKuNWv5cngoWoQik5_I0ShlcCeFUAmVDueCc2BOM_2h8Q15fPaGOynHG/s2187/Zrzut%20ekranu%202024-03-8%20o%2016.38.49.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1056" data-original-width="2187" height="309" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiM2ru4uaTjq7eOaE9jJyP_VjUZGtPULUP7KCNfHGmUsDUCQ-kbawANNvpkFeGUmbFcYniSmXBNK0gooyFna1nNWrFmGZJJxwGgCqLVio0o_s3aU4aqcBwrVLRoSQ0E0dA7sKMysKuNWv5cngoWoQik5_I0ShlcCeFUAmVDueCc2BOM_2h8Q15fPaGOynHG/w640-h309/Zrzut%20ekranu%202024-03-8%20o%2016.38.49.png" width="640" /></a></div><br /><p></p><p>Dziś Dzień Kobiet.</p><p>Bez względu na to, co myślicie o tym święcie, pamiętajcie, że jego geneza sięga czasów, gdy kobiety znajdowały się w sferze przedmiotowej, a więc - jak można by dziś ująć - ich ważność orbitowała gdzieś między pralką a lodówką. Wtedy zapewne raczej między stołem a drzwiami. Dzień Kobiet powstał po to, żebyśmy nigdy nie zapomniały, że żadne prawo nie jest dane na zawsze, trzeba więc traktować je z należnym szacunkiem i o nie dbać.</p><p>Dzień Kobiet przypomina nam także, jak wiele jest jeszcze do zrobienia w kwestii równouprawnienia i że z szacunku do tych, które szły przed nami, zawsze powinnyśmy mieć w zanadrzu jakąś parasolkę. Wszystkim niedowiarkom i heheszkującym polecam wysłuchanie uzasadnienia projektu zmiany w Kodeksie karnym, które wygłosiła z okazji Dnia Kobiet (zbieg dat nieprzypadkowy) pani posłanka wnioskodawczyni Anita Kucharska-Dziedzic, a także stanowiska klubu Prawa i Sprawiedliwości i koła Konfederacja.</p><p>Wprowadzenie do Kodeksu karnego zmiany w zakresie definicji zgwałcenia na zgodny z Konwencją Stambulską, a więc oparty o brak konsensualności, jest absolutną koniecznością i wskazują na to zarówno statystyki dotyczące zgłoszeń przemocy seksualnej (10%), jak i wysokość kar nakładanych na sprawców (lub ich zupełny brak), wynikający z przekwalifikowań czynu. Obecna definicja zakłada bowiem domniemaną zgodę ofiary na stosunek z każdym i wszędzie. Według niej gwałt to tylko występek, a jako taki, w przypadku zaistnienia po raz pierwszy, skutkuje bardzo często nadzwyczajnym złagodzeniem kary, czyli zawiasami. Pomijając gwałt ze szczególnym okrucieństwem lub zbiorowy. Ale i w takich przypadkach, jak wskazują przykłady znane opinii publicznej, dochodzi często do przekwalifikowania czynu i nadzwyczajnego złagodzenia kary.</p><p>Sprawa wydaje się oczywista dla każdej minimalnie empatycznej osoby. I w tym momencie na scenę wkraczają posłowie PiS oraz Konfederacji, cali na biało, by podzielić się z nami wątpliwościami, jak ma wyglądać udzielenie świadomej zgody (może jeszcze na piśmie, haha), szczególnie w przypadku osoby osoby nietrzeźwej lub zaburzonej. Perorują z emfazą o niezgodności z konstytucją oraz "uzasadnionym" niepokoju co do ochrony wszelkich praw gwałcicieli. Pamiętajmy również, że ofiarami przestępstw zgwałcenia bywają nie tylko kobiety*! </p><p>Tymczasem poproszę o dowód w postaci weryfikowalnej informacji o jednym polskim mężczyźnie skazanym na bezwzględne więzienie za gwałt w wyniku pomówienia przez kobietę. Dla porządku, żebyśmy rzeczywiście nie pominęli tej kwestii.</p><p>Tymczasem, wedle szacunków, w ojczyźnie zgłaszanych jest ok. 10% przestępstw zgwałcenia. Ofiary wycofują się z różnych powodów, najczęściej ze strachu przed skrajnie nieprzyjazną procedurą, poddawaniem ich cierpienia w wątpliwość, wstydem związanym z nieuprawnionym ocenianiem czy wtórną wiktymizacją. Przestępstw nie zgłaszają także dzieci, które chronią sprawców lub nie rozumieją, co się dzieje - nie od dziś wiadomo że gwałcą najczęściej bliscy, znani ofiarom, a nie przypadkowo przechodzące osoby.</p><p>Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, Drogie Panie.</p><p>A wam, pisiory i przystawki... chuj w dupę. I kawałek szkła, żeby nie było za przyjemnie.</p><p>PS Nie gwałćcie. Nie będziecie mieli zgłaszanych problemów etycznych.</p><p>---</p><p>* Oczywiście. Co nie zmienia faktu, że ich sprawcami nadal są mężczyźni. Aczkolwiek ja, w swej inkluzywności, za gwałt uważam także np. doprowadzenie przez kobietę do stosunku niezabezpieczonego, celem zajścia w ciążę nieplanowaną i niechciana przez partnera.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-65363588073190443162024-01-05T17:48:00.005+01:002024-01-05T17:48:39.680+01:002508<p>Znowu przegapiłam urodziny bloga i w chwili nieadekwatnej skonstatowałam, że nieuchronnie zbliżamy się do pełnoletności. Okazuje się, że jestem wyjątkowo stała w uczuciach: stary blog, mąż, samochód, stare koty i psy, nawet dziecko stare i w Imielinie mieszkamy już dziewiąty rok. Jaki z tego wniosek? Tak, trzeba będzie pomalować. Nie blog - niech mu patronuje Zofia, za którą tęsknię nieustannie - ale przynajmniej piętro. Napomknęłam o tym ostatnio Prezesowi i zemdlał. Gdy tymczasem samo się nie pomaluje, nie ma to tamto. Znów trzeba się będzie pomodlić do aniołka, bo czasem miewa w dupie. Ostatnio na weterynarza, więc liczę, że i na malowanie się uda.</p><p>Żeby nie było, że nic z tym nie robię. Zagrałam! Wygrałam 24 zeta, więc poszłam do lumpa i kupiłam sobie sweter, a dziecku piżamę w pieski. I to by było tyle z szaleństw, dziękuję za uwagę, zapraszam na fejsa.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj11nVAff7voTbK2BAxLFyQI8oVifTkMwuTREcluAKln7ezq7RFz-WDBX46WAAn2hbuqw2TeJRSfz2tOy1CZ_Y10enk_NGYsj6A1jbJBSStLmrOuZaNG4zX3VX3THKsZitIaxfFEN63pz-dBzKceqigeHbUk_BnAfwbGNKy94qGMBavZ60C8bxAbaV8J6IK/s3840/AABA2062-B4A8-43D6-82DF-7CD67FE43133.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3840" data-original-width="2160" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj11nVAff7voTbK2BAxLFyQI8oVifTkMwuTREcluAKln7ezq7RFz-WDBX46WAAn2hbuqw2TeJRSfz2tOy1CZ_Y10enk_NGYsj6A1jbJBSStLmrOuZaNG4zX3VX3THKsZitIaxfFEN63pz-dBzKceqigeHbUk_BnAfwbGNKy94qGMBavZ60C8bxAbaV8J6IK/s320/AABA2062-B4A8-43D6-82DF-7CD67FE43133.jpeg" width="180" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_k8VcHO-DHYTzfo5fvMMiMQWJNcewWnjPYyQ4z0K46QnEYdgjLRuLoz4sWYol91nzA9_dD79crn0AAeXk0MPOyCPxbUBK1bnBiyVjgmBI8e-dItqh2Nx93oxmdnfd3lBztIPJwoCo2ypGaNQl4wpSlqTDi7L95Ghl0q1MmAxKg8rUpzPVjtQLUkHcqBhq/s3840/AF9A0A27-0EEC-495E-9B74-9937E665C89F.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3840" data-original-width="2160" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_k8VcHO-DHYTzfo5fvMMiMQWJNcewWnjPYyQ4z0K46QnEYdgjLRuLoz4sWYol91nzA9_dD79crn0AAeXk0MPOyCPxbUBK1bnBiyVjgmBI8e-dItqh2Nx93oxmdnfd3lBztIPJwoCo2ypGaNQl4wpSlqTDi7L95Ghl0q1MmAxKg8rUpzPVjtQLUkHcqBhq/s320/AF9A0A27-0EEC-495E-9B74-9937E665C89F.jpeg" width="180" /></a></div></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTWqIjIKOnF22UvvUeBvg-NrfqGKiD6_Tm9a0Osh6qFcfgU7uoyXs0LUS4ERycKzc11DA1lTwYi00w23mwdYwoFMPlOdPw1cvLY_HIKxpVTIzeV_e0bv2O-35KbzcHRxK6RiTg-m4rC-N6C6pNdPuPqkQtZVLGdq5D19x4_SAxxD66yMyNfPdb3oUh-3dd/s3840/820B2F22-16EE-42E2-88B9-C50FF13EEA15.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3840" data-original-width="2160" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTWqIjIKOnF22UvvUeBvg-NrfqGKiD6_Tm9a0Osh6qFcfgU7uoyXs0LUS4ERycKzc11DA1lTwYi00w23mwdYwoFMPlOdPw1cvLY_HIKxpVTIzeV_e0bv2O-35KbzcHRxK6RiTg-m4rC-N6C6pNdPuPqkQtZVLGdq5D19x4_SAxxD66yMyNfPdb3oUh-3dd/s320/820B2F22-16EE-42E2-88B9-C50FF13EEA15.jpeg" width="180" /></a></div><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-9690895209942548572023-08-01T17:11:00.003+02:002023-08-01T17:11:53.508+02:002507<p> Tak rzadko tu zaglądam, że zapominam wrzucać nie tylko na Fb ważne notki. A ta na pewno powinna się była tutaj znaleźć. W czerwcu. Lepiej później niż wcale.</p><p>Pierwszy w życiu Dzień Ojca, w którym nie składam życzeń.</p><p>Mój tato był zdecydowanie najinteligentniejszym człowiekiem, jakiego znałam. A ponieważ przekroczyłam pięćdziesiątkę, czyli mam z górki, ta opcja raczej nie ulegnie zmianie. Trochę już za późno na szukanie nauczycieli, zwłaszcza gdy samemu jest się osobą, do której wiecznie wszyscy przyłażą z głupimi pytaniami, mimo że uporczywie ich zniechęcam nieuprzejmym zachowaniem, niemiłym charakterem i opryskliwością. Jestem gotowa nawet przestać się myć, żeby zniechęcać zapachem, jeśliby to odniosło skutek.</p><p>Miał też tato poczucie humoru oraz dystans do siebie, choć naturalnie nie zawsze. Ale dość mu przeszkadzało, gdy jakiś rozmówca rzeczonych przymiotów nie posiadał. Przy tym był popędliwy i nie przebierał w słowach. Jednak mogę śmiało założyć, że w kompaniach przeróżnych bardzo lubiono jego udział i często oń zabiegano. Uczciwy do przesady, prawy człowiek; lubił się śmiać, dobrze zjeść i wypić, choć towarzystwo książek przedkładał nad ludzkie odkąd pamiętam.</p><p>Nie chwalił mnie nigdy, a moją inteligencję docenił - niechcący zresztą - gdy już byłam po trzydziestce. Bardzo mnie to bolało i trudno się z tym żyło. Myślę, że moje poczucie bycia niewystarczającą, prześladujące mnie przez dziesiątki lat, pochodziło właśnie z tej relacji. Niestety zdarzało mu się powiedzieć szybciej niż pomyślał i te nader prędkie wyrzuty zostały ze mną na zawsze.</p><p>Musiałam się starać sprostać jego oczekiwaniom, a poprzeczka była zawieszona wyjątkowo wysoko. Najwięcej wymagał od siebie, a potem ode mnie. Nie miałam przestrzeni, by zastanowić się, czego sama chcę od życia, bo to już było zaplanowane. I nie do końca dobrze przeze mnie realizowane, choć dziś wiem już, że cieszyły go moje sukcesy. Przez wiele lat nie wiedziałam, więc nawet tych sukcesów nie dostrzegałam. Pewnie myślał, że zimny chów zachęci mnie do większego wysiłku, ale się pomylił. Już go za to nie winię. Już rozumiem, że jego ojciec traktował go tak samo, a był jedynym wzorem, jaki miał.</p><p>Czy mnie kochał? Bardzo. Myślę, że najbardziej na świecie. Powiedział mi to wiele razy, nawet w tych ostatnich chwilach. Bardzo chciał, żebym była szczęśliwa i cieszył się, gdy mówiłam, że jestem. Wraz z jego odejściem moje życie skomplikowało się, a to tylko znaczy, że pełnił w nim ważką rolę, odciążając od różnych zjawisk, które obecnie doganiają mnie na każdym kroku. I mimo że się złościł, to wszystko mi wybaczał - na swój pokręcony sposób. Nawet to, że raz wykrzyczałam mu w twarz, że jest idiotą i nigdy nie przeprosiłam.</p><p>Ajde, tatuś. Przytul wszystkie koty, które na ciebie czekały.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdSG_9MCGKJ1M77d6ab2CVTMB-eoN9I3cpbY73Y4hkLugEGh1QR00713dO_7x3fO9tLBxSylkAspVLBaAN1lNb_fT4IreKrIiuAjyLTqcQp6ogyO_hySYvVk6xjWJNN8X39ZvwyDmxbiKYm7hTCRyeSZWe_GLq-qW2ZiVOQb4EZzqi3_RtVGV2E71UrH7Z/s3840/36894D25-F245-4EA3-A041-A3007B6B66D7.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3840" data-original-width="2160" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdSG_9MCGKJ1M77d6ab2CVTMB-eoN9I3cpbY73Y4hkLugEGh1QR00713dO_7x3fO9tLBxSylkAspVLBaAN1lNb_fT4IreKrIiuAjyLTqcQp6ogyO_hySYvVk6xjWJNN8X39ZvwyDmxbiKYm7hTCRyeSZWe_GLq-qW2ZiVOQb4EZzqi3_RtVGV2E71UrH7Z/w360-h640/36894D25-F245-4EA3-A041-A3007B6B66D7.jpeg" width="360" /></a></div><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-60319443464501665892023-01-06T18:30:00.000+01:002023-01-06T18:30:25.718+01:002506<p> Jak zwykle zapomniałam o rocznicy, a tu w listopadzie, imaginujcie sobie, stuknęło mi 16 lat blogowania. Dłużej to mam tylko prawko. Zabawne, że nadal plotę trzy po trzy, w tym samym miejscu zresztą (fp jest jednostką wysuniętą), w dodatku nad podziw regularnie. Mało tego! Żyją jeszcze czytelnicy, którzy towarzyszą mi od samego początku! No, przecież nie mówię, że mają się dobrze. Ledwie, ale dyszą. Musze mieć jednak barwne życie.</p><p>Wiecie, że kiedyś nie mieliśmy psów? Śmieszne, nie?</p><p>Blogu stacjonarnemu nadal patronuje Zofia, bo smutno bez Zofii. Cały czas widzę ją gdzieś kątem oka i wieczorami, odliczając obecnych, zawsze ją odfajkowuję. 1, 2, 3, 4 - psi są. 1, 2, Zofia - koci są. Można iść spać. Tęsknię. Na szczęście zawsze tu jest, więc co rano patrzę na nią przez okno. I na Cześka też.</p><p>Ale ja nie o tym.</p><p>Prezes wrył mi się do pracowni po całości. Jest już tak urządzony, że nie ma siły, żeby go wyhuśtać. W dodatku założył blog (Sterta Plastiku na Blogspocie) i ja nawet w nim występuję pod hasłem "żona". Głównie jako "Pracownia Żony". Czyli jest świadomy, że ma żonę, uważam rzecz za osiągnięcie i czuję satysfakcję.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgezUx0Pdx6NBuVoIGC725NXdcrCgPFjc4WUmEC9-KERl58ZAZ-gFMyQchZbK9lv1hKFMUSAtXod9Wvs5e9egbMuq8SHgBKNeI1713XzHyFZQBUhm6aFA5emrwDM_Y1dHbRiVOZI26mhVF554JMjmcozsdnIEEbsy37Zuwtem__1xtLfb0JL3K0WaSObg/s2224/Zrzut%20ekranu%202023-01-6%20o%2017.59.01.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1264" data-original-width="2224" height="365" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgezUx0Pdx6NBuVoIGC725NXdcrCgPFjc4WUmEC9-KERl58ZAZ-gFMyQchZbK9lv1hKFMUSAtXod9Wvs5e9egbMuq8SHgBKNeI1713XzHyFZQBUhm6aFA5emrwDM_Y1dHbRiVOZI26mhVF554JMjmcozsdnIEEbsy37Zuwtem__1xtLfb0JL3K0WaSObg/w640-h365/Zrzut%20ekranu%202023-01-6%20o%2017.59.01.png" width="640" /></a></div><p><br /></p><p>A zatem mamy teraz także wspólne hobby. Rzecz ta, jak każda, posiada blaski i cienie. Cienie są takie, że on ciągle gada, a jak nie gada, to mruczy, a jak nie mruczy, to pogwizduje albo zaczepia psa. A pies nie jest od tego i natychmiast się aktywuje. Obojętny pies. Kiedy mu mówię czule, żeby się zamknął, to mnie informuje, że właśnie tworzy regulamin pracowni i zaczyna wyliczać, czego nie wolno mi robić (np. palić świeczek zapachowych). W. Mojej. Pracowni.</p><p>Musiałam szybko mianować jakiegoś kierownika pomieszczenia i został nim Morganek, ponieważ on zawsze jest po stronie mamusi. Sądy sądami, a sprawiedliwość musi być (po naszej stronie).</p><p>Natomiast plusy są takie, że jest kogo zapytać, czy ma pęsetę (ma) albo blok techniczny (ma) i nie trzeba do tego wydawać pieniędzy. Ponadto można zacząć marudzić, że się źle wianki robi na leżąco i po dwudziestu minutach dostać gotowy stojak (wieszak). Ja zasadniczo nigdy nie narzekam na manie męża, bo mi się kali. I umiem się cieszyć z każdego drobiazgu (MWAHAHAHA!), czyli jestem ekonomiczna i łatwa w obsłudze.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0NL4-0aTxePinZaoHHhM824LwZDpsGvFBvpyannzcVECNJSWQx87gRy9fSsNA6jtGui7ZBXd1aml-D5qg5uhcmM724P0SISCpu7c9Jah5HSUcfg6KmuA6dYD9JIzhk0hI6Ex0dI4kJJC2GXb72YZGnAhC7NyR2VQd76ad1CXrP75FY1u3lSApX-t3ZQ/s3264/IMG_0114.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2448" data-original-width="3264" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0NL4-0aTxePinZaoHHhM824LwZDpsGvFBvpyannzcVECNJSWQx87gRy9fSsNA6jtGui7ZBXd1aml-D5qg5uhcmM724P0SISCpu7c9Jah5HSUcfg6KmuA6dYD9JIzhk0hI6Ex0dI4kJJC2GXb72YZGnAhC7NyR2VQd76ad1CXrP75FY1u3lSApX-t3ZQ/w640-h480/IMG_0114.jpeg" width="640" /></a></div><p><br /></p><p>Poza tym dłubię głównie nocą, a on nocami śpi. Co prawda chrapie, ale psy też chrapią, więc mam stereo, a nawet koncert jesienny na dwa świerszcze i wiatr w kominie. Więc tak mi dobrze i dobrze mi tak. To ja już pójdę, bo mi zostały do zrobienia ptaszki. I to nie jest łatwa praca, gdyż ginekologiczna (czyli przez otwór). Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam, że jestem nieustannie źródłem własnego podziwu.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-39694379338898287432022-12-05T11:56:00.001+01:002022-12-05T11:56:16.835+01:002505<p> Umieściłam ten post na Fejsie i zrobił się bardzo popularny, więc niech zawiśnie i tutaj.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgymvo9u5MsMX30rJf5Jw2Ba52RpqyH8HOsRZ8pxp8QIFWG4ftJGGXOjZ-8dol4_HIHvL3AJq161ikyQ3P6615hXACeArdrlEJX2UBvUls8Qixfp9Bko7lyB_zMqQwk1qqxAZ65PtT_tOToRB_fbGq9DHebzQDA-BiX5RWOVLk84DH2Jk0_HM7GYM4Ong/s640/pedestrians-400811_640.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="424" data-original-width="640" height="424" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgymvo9u5MsMX30rJf5Jw2Ba52RpqyH8HOsRZ8pxp8QIFWG4ftJGGXOjZ-8dol4_HIHvL3AJq161ikyQ3P6615hXACeArdrlEJX2UBvUls8Qixfp9Bko7lyB_zMqQwk1qqxAZ65PtT_tOToRB_fbGq9DHebzQDA-BiX5RWOVLk84DH2Jk0_HM7GYM4Ong/w640-h424/pedestrians-400811_640.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><span style="background-color: white; color: #050505; font-family: inherit; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Z grubej rury przy niedzieli.</span></p><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Jestem kierowczynią z trzydziestoletnim stażem. Specjalnie nie piszę "mam prawko od 30 lat", bo to mogłoby sugerować, że mam je w szufladzie. Nie. Jeżdżę od pierwszego dnia po otrzymaniu dokumentu, codziennie, 30 lat, na długich trasach, w każdej porze roku, po autostradach i bitych drogach, terenówką po lesie, maluchem i dostawczakiem (marzę, by nauczyć się prowadzić TIRa z naczepą). Wparkowuję się w śmieszne miejsca i je opuszczam, wyhuśtam się <span style="font-family: inherit;"><a style="color: #385898; cursor: pointer; font-family: inherit;" tabindex="-1"></a></span>z zaspy, umiem po lodzie, jeździłam bez wspomagania (i miałam wtedy bicka) oraz dwusuwem (pierdziochy), w górach zimą, na łańcuchach, nocą, o zmierzchu (najgorzej), na manualnej i z automatem (z wiekiem człowiek robi się wygodny, więc propsy) oraz w dziewiątym miesiącu ciąży. Podsumowując: mam duże doświadczenie. Obecnie preferuję, gdy ktoś mnie wiezie, byle z przodu, bo z tyłu rzygam. Zawsze jeździłam dość szybko i zrywnie, poza epizodem, kiedy mi się rozbujała depresja, bo wtedy nie byłam w stanie szybciej niż osiemdziesiątką, ale uważam, że to akurat dobrze, albowiem warto mieć świadomość własnych ograniczeń.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Jestem, jak wiadomo, hitlerkiem w sprawie trzeźwości za kółkiem, nadto uważam, że pieszy jest miększy niż samochód, więc niech giba - przepuszczałam pieszych nawet w czasach, gdy rzecz nie była modna, bo to ja musiałabym żyć z myślą, że kogoś zabiłam. Wogle jestem miła, wpuszczam samochody - szczególnie z lewoskrętu i podporządkowanej, żywię głębokie przekonanie, że pośpiech poniża, nie dostałam NIGDY nawet jednego punktu karnego, choć przyznaję, że to akurat fart. Popieram też drastyczne zaostrzenie wysokości mandatów, bo ma boleć. Nie toleruję grup, w których ostrzega się przed kontrolami drogowymi, choć lubię te, które sygnalizują zatory. Z jednej ostrzegającej - może ktoś pamięta - odeszłam z przytupem i zanim młodziutka adminka wykasowała mój post, gdzie przekazałam kilka prawd życiowych, zgromadziłam przy nim sporą grupę admiratorów. Znam też policyjne statystyki, które są nieubłagane i z których jednoznacznie wynika, że jako naród jeździmy za szybko, bezmyślnie, nieostrożnie i jesteśmy mordercami.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">ALE.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Bądźmy, kurwa, uczciwi i powiedzmy wreszcie głośno, że wiele wypadków z udziałem pieszych jest zawinionych przez pieszych. Wtargnięcie na jezdnię, mimo przepisu obligującego kierowców do ich przepuszczania, ISTNIEJE. Trzeba tego zapewne dochodzić przed sądem (nie mam doświadczenia w dochodzeniu, choć we wtargnięciach mi przed maskę owszem), ale należy to robić, żeby krzykacze, że pieszy jest świętą krową, mogli oberwać w ryj stosownymi statystykami. Uważam, że żadne akcje uświadamiające nie są bezsensowne, pieszych również obowiązują przepisy ruchu drogowego, mimo że nie muszą zdawać egzaminu, by w nim uczestniczyć, rozsądek zawsze się opłaca, a pośpiech - jak wspomniałam - poniża. Życie jest bezcenne i jednorazowe, jak srajtaśma. Kiedy uczestniczę w ruchu jako piesza, zawsze staję przez wkroczeniem na jezdnię, bo jestem miększa i mi się OPŁACA. Racją jeszcze nikt się nie nażarł i nie chcę mieć na nagrobku, że ją miałam. Racja jest przereklamowana, życie i zdrowie nigdy.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Wczoraj dziecko mnie pogoniło do paczkomatu. Pojechaliśmy z Leśkiem, który jest fanem odbierania i nadawania przesyłek. Grudzień, noc, ciemno jak w dupie, my sobie wolniutko, bo nie spałam na fizyce i wiem to i owo o sile bezwładności, a kocham tego psa i lubię, gdy się cieszy z (bezpiecznych) przejażdżek. Ale - do chuja pana - jest grudzień i noc. Tak, człowieku, masz pierwszeństwo. I ja cię z radością przepuszczę. Pod warunkiem, że cię zobaczę!!! I będę miała czas na reakcję. Hondzia waży 2 tony i ma, że się tak wyrażę, pewną drogę hamowania. Nawet gdy jadę 30 km/h. Jeżeli nie wierzycie, to obejrzyjcie kilka crashtestów, które w celach edukacyjnych wykonuje się przy prędkości 50 km/h.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Więc, ciulu, nie bądź ciulem i nie łaź w grudniu o 22 cały na czarno, niczym jeździec apokalipsy. Weź się zaopatrz w opaskę odblaskową, one są często rozdawane za darmo, idź po właściwej stronie drogi, gdy nie ma chodnika (ja na zadupiu mieszkam), nie wbiegaj na przejście zza słupa, bo jest - do chuja - grudzień, noc, ślisko, ważysz poniżej 100 kg, a ja 2 tony. I nawet jeśli akurat jadę 20 km/h, to i tak nie zatrzymam się tam, gdzie nacisnę hamulec, a noga też potrzebuje tych ułamków sekund, żeby się przemieścić między pedałami. Wierzcie mi na słowo, że ja więcej niż 40 km/h po wsi nie jeżdżę, bo lubię zwierzątka, mimo że są kutasiarzami i czają się, żeby przebiec przez jezdnię dokładnie w tym momencie, kiedy już nie wyrobiłabym z hamowaniem. Nadto sarenkę, tudzież innego jelenia, trudno resuscytować. I liska. I zajączka. I nie jem mięsa.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Zdrowy rozsądek to coś, czego potrzebujemy wszyscy. Racja jest przereklamowana. Po prostu zastanówmy się, co jest w życiu ważne (życie) i trzymajmy się tego.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Obojętnie, po której stronie kierownicy się akurat znajdujemy.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: system-ui, -apple-system, "system-ui", ".SFNSText-Regular", sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">PS Przekażcie sobie znak pokoju: każdy kierowca bywa pieszym, sporo pieszych bywa kierowcami. Szanujmy się - Adam Mickiewicz.</div></div>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-2378621538278140662022-03-11T19:00:00.006+01:002022-03-11T19:00:56.805+01:002504<p>Miałam już nie pisać, ale sytuacja idzie dokładnie w stronę, której się spodziewałam, czyli klęski humanitarnej.</p><p>Zaczęło się. Coraz częściej widzę w grupach posty o treści: "Przyjęłam uchodźców na 3 dni, mieli jechać dalej, ale się rozmyślili i nie chcą się wyprowadzić. Co robić?". Jednym słowem - zaczynają się dramaty, których większość osób, otwierających serca, ale bez łączności z głową, nie przewidziała. I bardzo mi przykro, jeśli komuś serdecznemu zrobi się przykro, ale taka jest bolesna prawda i niczyje dobre chęci tego nie zmienią.</p><p>Jeśli zapraszasz kogoś do swojego domu, musisz liczyć się z tym, że bierzesz go na swoje utrzymanie na czas bliżej nieznany. Bo na razie są miejsca, jest praca i pieniądze. Ale to wszystko niebawem się skończy. A początkowe współczucie przejdzie w nienawiść. No, chyba że w najbliższym czasie rząd stworzy sensowny system wsparcia. Ale... jakby Wam to powiedzieć... nie spodziewałabym się. Na własne życzenie mamy państwo z gówna i tektury, więc obłędem byłoby liczenie, że przyjdzie dobra wróżka, machnie czarodziejską różdżką i to naprawi. </p><p>Ci ludzie, najzwyczajniej w świecie, nie mają dokąd pójść. I nie będą mieli, więc trudno oczekiwać np. od matki dwojga drobiazgu, żeby wybrała uprzejmość, a nie dobro swoich dzieci i poszła z nimi pod most. Ja bym nie wybrała i Wy też nie. Dlaczego więc oczekujemy takiego heroizmu od kogoś innego?</p><p>Powiem Wam brutalnie dlaczego: bo większość ludzi pomaga dla siebie, a nie dla samego pomagania. Teraz już na luzaku możecie się na mnie obrazić. Mam to w pompce.</p><p>Obecnie rozwiązania systemowe są niezbędne. Uchodźców trzeba rozprowadzić po całej Europie w jak najkrótszym czasie. Bo oni będą napływać coraz liczniej. A nam wszystkim skończą się pieniądze i cierpliwość. W czynie społecznym oczywiście można i niektórzy potrafią długo, ale żyć tak na stałe jest niezmiernie trudno. A w Polsce - jak zwykle. Potrafimy zrywami, biec na czołgi z szablą, ale złapać premiera za kołnierzyk i łoić jego mordą o trotuar, żeby zabrał się za robotę, to już nie. Tymczasem państwa europejskie w pewnej chwili po prostu zamkną swoje granice dla uchodźców, a Polska zostanie z problemem. Na własne życzenie - ponieważ uważamy za zajebiste rozwiązanie, żeby rządzili nami debile.</p><p>Parlament znów wybiera najgorsze z możliwych wyjść, czyli program uchodźca+. Absolutnie każdy z tych plusów doprowadził nas właśnie w miejsce, w którym się obecnie znajdujemy. Czyli na skraj klęski humanitarnej. To jest, moi drodzy, równia pochyła. Czy nam się to podoba, czy nie, już zapierdalamy w dół i będziemy się jedynie rozpędzać.</p><p>Rząd znów sięga do naszych, nadwerężonych już niskimi zarobkami i drożyzną, kieszeni. Da po 1200 na uchodźcę, czym jeszcze napędzi - już galopującą - inflację. Tymczasem rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy; ma tylko nasze, społeczeństwa, z których większość ukradł i zmarnotrawił, za co możemy winić jedynie siebie. Ponieważ jesteśmy niereformowalnymi kretynami, całkowicie odpornymi na wiedzę i wyciąganie wniosków. Ujmując rzecz okrągłym słowem: nie jesteśmy dojrzałą demokracją i się na to nie zapowiada przez najbliższe dziesiątki lat.</p><p>No, ale, powiecie teraz, krytykujesz, a sama zgłosiłaś się, że przyjmiesz do siebie uchodźców. Tak. Ale ja dałam sobie chwilę na zastanowienie. Mówiłam Wam wiele razy, że jestem flegmatyczna, to nie wierzyliście. Flegmatyk nie jest powolny, tylko wyważony. Myśli zanim zrobi.</p><p>My usiedliśmy i przeliczyliśmy, na co możemy sobie pozwolić. Czyli założyliśmy a priori, że weźmiemy do domu kogoś na bliżej nieokreślony czas, może nawet na zawsze. Tak! Wzięliśmy pod uwagę, że może ktoś zamieszka z nami NA ZAWSZE. I będziemy za tę osobę lub osoby odpowiedzialni.</p><p>Uznaliśmy, że optymalnym dla nas rozwiązaniem jest jedna, dwie osoby. Bo tyle damy radę utrzymać przez jakiś czas. Nie - chodzić po restauracjach. Nie - zapewnić rozrywki. Utrzymać. Dać dach nad głową, ogrzewanie, wikt i opierunek oraz wsparcie w usamodzielnieniu. I do tego ostatniego dołożymy szczególnych starań, ponieważ popaść w marazm jest niezwykle łatwo. A my mamy kredyt hipoteczny jeszcze przez wiele, wiele lat. Coraz droższy, podkreślam. (Błogosławiony pomyśle, żeby nadpłacić kapitał ZANIM to wszystko się stało!). Oraz w pizdu starych zwierzaków, za które wzięliśmy odpowiedzialność już wcześniej i się z niej nie wycofamy, gdyż nie mamy takiego zwyczaju.</p><p>Za to nie mamy biżuterii, lokat (szeroko pojętych) ani oszczędności. Bardzo nieśmieszne.</p><p>Teraz jest ten moment, kiedy zaczynacie na mnie krzyczeć, że moja krytyka nie jest konstruktywna, nie podaję rozwiązań, narzekam, uprawiam czarnowidztwo i wszystkich wkurwiam. No to proszę. Jedynym, co możemy teraz robić, jest wywieranie presji na rząd i parlament. Presji, jakiej dotąd nie było. Zabierać się do roboty, leniwe pizdy na Wiejskiej, ale już! Jak chcieli przepierdolić 70 milionów, to mogli się nocami gromadzić, więc teraz tym bardziej mogą. System przesuwania mas uchodźczych na zachód, południe i północ musimy wdrożyć tydzień temu. Zmienić decyzje, które obciążają nasz budżet karami nałożonymi przez UE, musimy tydzień temu. Przestać nieracjonalnie gospodarować środkami (czyt. kraść i sprzeniewierzać) musimy tydzień temu.</p><p>Albo utoniemy. </p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-73375491946543724342022-02-25T13:59:00.003+01:002022-02-25T13:59:27.344+01:002503<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg_pX1OvWOHWBep6qySNmuoqRZUvpKAAZf1jarVX32JoZ_bCgmlwjciAM4kwTrLUb7Sv3WgOziz-ljnOcBErV0pDESnN9W5dGGknmZZqzRTopC7zqoSrwk8ak-mEnc1_S2jDRyM0AJkXM3Vg1IgRTXVuJ1XouizXmDpt_WuqDCg6J3wVAwGvzizeuMj5A=s1359" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="808" data-original-width="1359" height="381" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg_pX1OvWOHWBep6qySNmuoqRZUvpKAAZf1jarVX32JoZ_bCgmlwjciAM4kwTrLUb7Sv3WgOziz-ljnOcBErV0pDESnN9W5dGGknmZZqzRTopC7zqoSrwk8ak-mEnc1_S2jDRyM0AJkXM3Vg1IgRTXVuJ1XouizXmDpt_WuqDCg6J3wVAwGvzizeuMj5A=w640-h381" width="640" /></a></div><br /><p></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-53893361864789588192022-01-18T22:13:00.000+01:002022-01-18T22:13:07.022+01:002502<p>W niedzielę wyszło na jaw, że obchodzimy równocześnie 2 bardzo ważne rocznice.</p><p>1. 16 stycznia 2016 przybył Nasz Pierwszy Pies. I zmienił wszystko na zawsze.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgGLp41Vaiy3kddyEmh_547Oj_QU0zRbKzBwCJeUE2A0hIhbO7ML5x01JvVRZDGlWHOjXNpFk63nEm5WHG683oWm53f15orySB4tDT9ePtclg4B37-_rkGtX326zPhnRuDcQ_dS8Wbc-T86p3GZlTp1BABCGMV5OZM9dEslT34-T_gGfcO-ImkvGTJbIg=s640" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="478" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgGLp41Vaiy3kddyEmh_547Oj_QU0zRbKzBwCJeUE2A0hIhbO7ML5x01JvVRZDGlWHOjXNpFk63nEm5WHG683oWm53f15orySB4tDT9ePtclg4B37-_rkGtX326zPhnRuDcQ_dS8Wbc-T86p3GZlTp1BABCGMV5OZM9dEslT34-T_gGfcO-ImkvGTJbIg=s320" width="239" /></a></div><p>2. 16 stycznia 2021 przybyła Ciapunia. I zmieniła wszystko na zawsze.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhDsVVv8C5o0fDsq5h4aZsLHWDOpbxXzMrWtVbFl-KLMa1ZpiQX4psd91kXJOh2CzYprdZqVaaUx1ViM1_wuZebB-tNkEl_2be3fANFDbdjSbFy4FGwUslfVnIa7mehnKq6-u3YDLT1qmTv09oDR0TJya-h39RS16FTiyJmqPRUuMb7PIOpinC9ImYwbQ=s960" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="960" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhDsVVv8C5o0fDsq5h4aZsLHWDOpbxXzMrWtVbFl-KLMa1ZpiQX4psd91kXJOh2CzYprdZqVaaUx1ViM1_wuZebB-tNkEl_2be3fANFDbdjSbFy4FGwUslfVnIa7mehnKq6-u3YDLT1qmTv09oDR0TJya-h39RS16FTiyJmqPRUuMb7PIOpinC9ImYwbQ=s320" width="320" /></a></div><p>Niesamowite, jak to się życie plecie. Panu Dyrektorowi Podwórka L. Eśniewskiemu znacznie się urosło, zmężniało i zmądrzało. Wciąż ze szczyptą szaleństwa. Ale, zgodnie z przypuszczeniami, wyrósł na bardzo mądrą, czułą i opiekuńczą osobę. Oraz zdobył wykształcenie uniwersyteckie. Przez pierwsze kilka miesięcy myślałam, że zatłukę go kapciem, jednak potem dostał Hanusię w prezencie, dojrzał i sprawił, że pokochałam ten gatunek całym sercem.</p><p>Choć nadal uważam, że robienie sobie beki z psa jest jedną z lepszych rozrywek. Z kotami się to nie udaje.</p><p>Lolunia Ciapunia przeżyła z nami rok i nigdzie się nie wybiera, mimo że wg wyliczeń schroniskowego weterynarza powinna już mieć lat 13. I pomimo że przeszliśmy razem kilka naprawdę ciężkich chwil, bo i początkowe trudności z jedzeniem oraz wypróżnianiem, komplikacje pooperacyjne czy wreszcie udar. Zrozumiałam również, że rozwinięcie imienia Lola wcale nie brzmi Dolores (cierpiąca), tylko Eulalia (elokwentna) - w pierwszej wersji miała być nie Lolą tylko Lalą. I takie właśnie imię sobie przyniosła, doprowadzając nas niezmiennie do bólu głowy od nieustannego darcia pyska. Skradła moje serce bezdyskusyjnie i na zawsze, kocham ją do szaleństwa i dzięki pyskaczowi zrozumiałam, że moim powołaniem są DUŻE PSY.</p><p>Jestem szczęśliwa, że w naszym domu znalazło swoje miejsce tyle zwierząt. Zawsze chciałam żyć tak, jak żyję teraz. </p><p>Zwłaszcza że psy praktycznie przestały pierdzieć. Niech nam żyje karma Taste of the wild!</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-47435245589771578792021-05-08T23:16:00.005+02:002021-05-08T23:16:25.312+02:002501<p>Nie jest jakoś szczególnie źle.</p><p>Podłoga drewniana, a na niej legowisko. I buda. Buda też jest. Gdy wieje, mogę się tam schować, udeptać, udeptać, udeptać chodząc w kółko, a potem położyć się i patrzeć przez otwarte wejście. Przede mną jest krata, ale w sumie jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza, bo i tak źle widzę. Właśnie odkryłem, że choroba oczu może mieć zalety! Kiedy je przymrużę, krata znika i mam wrażenie, że gdybym tylko zechciał, mógłbym biec przed siebie.</p><p>I głodny też nie jestem. Kasia, tarmosząc mnie za ucho, mówi, że przydałoby się trochę zrzucić. Ale nie jestem do końca przekonany, czy ona tak dobrze zna się na psiej urodzie. Jeśli się głębiej zastanowić, to jednak się nie zna. I na sztuce też nie. Kula, moi drodzy, kula jest figurą idealną. Każdy porządny pies o tym wie. No, więc na głowę mi nie kapie, mam kocyk, to pod niego włażę, a personel przychodzi i napełnia mi miski. Bo, wyobraźcie sobie, mam też obsługę! Tylko ze spacerami kiepsko i strasznie głośno, bo jest nas tu sporo. Normalnie… gdy tylko zapadam w drzemkę, zaraz jakiś matoł rozedrze pyska i po spaniu. A takie głupoty opowiadają, że byście nie uwierzyli.</p><p>Jestem psem, co nie? Czyli kumacie, że nie znam się na kalendarzu? W każdym razie Kasia opowiadała, że pierwszy raz trafiłem tutaj 5 lat temu. W sumie już niezbyt dobrze to pamiętam, ale podobno uznali, że byłem uwiązany na łańcuchu i gryzły mnie inne psy. Byłem wtedy młody, dziarski, więc znalazł jakiś człowiek, który powiedział, że może mnie zabrać. Teraz będzie takie trudne słowo: warzyszenie. 100 jest tych warzyszeniów. Nie bardzo wiem, co to znaczy, ale podobno one, te 100, pilnują, żeby pies miał lepiej. A wtedy jeszcze ich nie było i nie przypilnowali. Miało być dobrze, a wyszło, jak zawsze. Człowiek zabrał mnie do siebie, przypiął na łańcuch i powiedział, że jest robota do wykonania. Trzeba szczekać. Trzeba, to trzeba – szczekałem. Ale chyba za cicho czy coś, bo nie dawał mi jeść ani pić, no i budy nawet nie postawił. Był też groźny, bałem się go. Wtedy przyszło warzyszenie i mnie zabrało. Niegłupio, bo lokal już znałem.</p><p>Jakiś czas później znowu przyszli ludzie i powiedzieli, że mogą mnie zabrać. Tam to już było fajnie, tylko ciągle się przeprowadzaliśmy. Nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, gdyby nie fakt, że któraś przeprowadzka zaprowadziła mnie z powrotem do boksu. Naprawdę tak jest, że istnieją domy, w których nie może mieszkać pies? Bo dla mnie taka rzecz jest po prostu nie do pomyślenia. Wtedy lepiej widziałem i trochę mi było smutno, że przez dziurę znów widzę kraty.</p><p>Gdy zjawił się trzeci człowiek, postanowiłem zrobić wszystko, żeby się już więcej nie przeprowadzać do kolejnych mieszkań, z których ostatnie znowu będzie budą za kratami. Nawet już nie myślałem o luksusie obsługi. Bardzo się starałem, nie gryzłem ich psa, a poza tym mieli dziecko. Dzieci są naprawdę fajne. Dużo biegają, krzyczą i można z nimi biegać. I krzyczeć. Raz tylko tak się rozkręciłem, że z tej radości trochę zniszczyłem im drzwi. Byli źli. Krzyczeli i zamknęli mnie w komórce. Cały czas tam siedziałem, było bardzo mi smutno. Jednak tym razem któreś z tych stu warzyszeniów dość szybko się dowiedziało i znów zabrało mnie do schroniska. Wiecie, kto to jest rekordzista? Bo ja nie bardzo, ale Kasia mi mówiła, że ja jestem rekordzista, bo wróciłem czwarty raz. Sądziłem, że to coś fajnego i każdy by chciał mieć takiego rekordzistę u siebie. Tylko, że nie.</p><p>Co ja bym tu jeszcze… </p><p>Umiem grzecznie chodzić na smyczy. No, dobra, czasem zobaczę jakiegoś niekulturalnego, psiego zasmarkańca i muszę powiedzieć mu kilka słów od serca. Ale słyszałem, że podobno można to z kory gować. Czy gować znaczy to samo, co gotować? Wy, ludzie używacie jednak bardzo trudnych słów. Jeśli spróbujecie z łatwymi, np. siad, to ja wtedy wszystko rozumiem. I siadam. Bardzo się cieszę, gdy jesteście zadowoleni.</p><p>Marzę o tym, być jedynakiem. Ostatecznie zniosę jakiegoś innego psa, może nawet kota, ale nie mam pewności. Kasia twierdzi, że moje oko powinien zobaczyć specjalista. Nie wiem, kto to jest, ale lubię Kasię, ona zabiera mnie na spacery. I jeśli musi ten specjalista, to dobra, zgadzam się. Podkreślam jednak, żeby już się tak nie angażować w te Kasine rady dotyczące bycia fit. Może i jestem okrąglutki, ale za to uwielbiam wylegiwać się na kanapie i na ochotnika mogę dotrzymać w tym towarzystwa komuś fajnemu.</p><p>Słyszałem, że jest gdzieś jakaś pani, która ma mnóstwo zwierząt i wzięła z naszego schroniska dużego psa, który był stary i zupełnie ślepy. Nie znałem tego psa, bo mnie tu akurat nie było. Ale słyszałem rozmowę Kasi i Florki, że podobno pani wcale nie trzyma tego psa w budzie, tylko on sobie leży, gdzie chce. Owszem, ma budę, ale – wyobraźcie sobie – w domu! I ta buda jest cały czas otwarta, więc pies może sobie wchodzić i wychodzić, kiedy tylko przyjdzie mu ochota. I ona, ta pani, gotuje dla psa specjalne obiady! Z mięska. Choć sama wcale tego mięska nie je. Normalnie szok.</p><p>Jeszcze słyszałem, że ta pani nie może mnie wziąć do siebie, bo przygarnęła już dużo zwierząt, a jej mąż wyrywa sobie włosy i mówi, że chyba zwariuje. Szkoda mi go – jak wyrwie wszystkie, to mu będzie zimno w głowę. Ale podobno ta pani powiedziała, że to nie do pomyślenia, żeby jeden pies był aż czwarty raz w schronisku. Że to nie do pomyślenia, żeby nie było na całym świecie kogoś, kto weźmie do siebie takiego psa na zawsze i już nigdy, przenigdy nie pozwoli mu zrobić krzywdy. Ja to pochwalam. Po co robić psu krzywdę?</p><p>Ta pani była bardzo zła, że ja znowu trafiłem za kraty, więc powiedziała, że wszystkim o mnie opowie. Ponieważ sądzi – uważajcie teraz! – że jestem wspaniały, wyjątkowy i natychmiast powinienem trafić do kogoś, kto wie, że psa trzeba łaskotać pod pachą. Nie znam tej pani, ale myślę sobie, że ona wie, co mówi. Chyba dlatego, że mieszka z tyloma psami i kotami. Czy koty też się łaskocze pod pachą?</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEfIoUTor5DCo8u8LTt2HojgXKRQ70UGN-7MPodC0-HTxF8WIG2bq2NQzj5YPTlJk5oNMNqMUlY17_IBTOQuL-lTRt1M7UP9gcjfMiFHG6IwtjS7SFO6oKQxRLnCrjxqmUn0WOr9J-w34V/s1728/Karmelek.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1728" data-original-width="1152" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEfIoUTor5DCo8u8LTt2HojgXKRQ70UGN-7MPodC0-HTxF8WIG2bq2NQzj5YPTlJk5oNMNqMUlY17_IBTOQuL-lTRt1M7UP9gcjfMiFHG6IwtjS7SFO6oKQxRLnCrjxqmUn0WOr9J-w34V/w266-h400/Karmelek.jpeg" width="266" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2NUjzISXLIkrfSahA-atpqPFo-q4YAynQZr4cJ3er94GpoL4blqAj4_kZa10vxP7lylQqzwO7fiFxeCptGBv5FV5dR_RFvjR492TUjIeY7HJH7u7gSiKwocgAkR5Im74T6hKUc8KDJ0Fe/s1620/Karmelek2.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2NUjzISXLIkrfSahA-atpqPFo-q4YAynQZr4cJ3er94GpoL4blqAj4_kZa10vxP7lylQqzwO7fiFxeCptGBv5FV5dR_RFvjR492TUjIeY7HJH7u7gSiKwocgAkR5Im74T6hKUc8KDJ0Fe/w640-h426/Karmelek2.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div style="text-align: left;">---<br />Karmelek czeka na miłość w schronisku we Wrześni. Jeśli Twoje serce jest na niego gotowe, a mieszkasz gdzieś daleko, to nie przejmuj się, ktoś z tych stu warzyszeniów na pewno pomoże mu do Ciebie dotrzeć. Może jesteście sobie przeznaczeni. Może po prostu do dziś o tym nie wiedziała(e)ś, wstałeś rano, jak zawsze i wtem! Nie zaprzepaść swojej szansy!</div><div style="text-align: left;"><br /></div><div style="text-align: left;">Kontakt w sprawie adopcji:<br />Kasia: 507 435 022<br />Florka: 505 902 559</div><p>Obowiązuje ankieta i wizyta przedadopcyjna.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-35355660857179116722021-03-02T14:09:00.001+01:002021-03-02T14:09:04.576+01:002500<p> Ktoś skomentował, że Lola pięknieje z dnia na dzień. Opowiem Wam więc, jak to jest z tymi adoptowanymi psami (i innymi zwierzętami też).</p><p>---</p><p>Kiedy znaleziono Brendę, była brudna jak nieszczęście, wielka, stara, ślepa i nie współpracowała. To o niej wiemy z relacji wolontariuszek, które oddają swój czas i serce zwierzętom ze schroniska we Wrześni. Gdy zobaczyłam ją ja, nadal była wielka, stara, ślepa, ale trochę odszczurzona i zaczynała się starać. Co zobaczyliście Wy?</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju5YMOy_CSTF1fEU66o4YFW9W7c51R-cwt1pr22lwsPzYlbHLr6cgOrn0izo4FB8PMvEKu9pRppuvIqnOAGk3FmNDqQUOgPd8CYJacadHmFf5vDVWGHvDMPmrzE6hzIBKYwcMZdMrZJ_iR/s1440/F2638A4A-0E2F-4ECD-8C74-C5271223D5F4.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1072" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEju5YMOy_CSTF1fEU66o4YFW9W7c51R-cwt1pr22lwsPzYlbHLr6cgOrn0izo4FB8PMvEKu9pRppuvIqnOAGk3FmNDqQUOgPd8CYJacadHmFf5vDVWGHvDMPmrzE6hzIBKYwcMZdMrZJ_iR/w298-h400/F2638A4A-0E2F-4ECD-8C74-C5271223D5F4.jpeg" width="298" /></a></div><div style="text-align: left;"><br />Na początek – wielką głowę z kłapciatymi uszami i oczy zasnute bielmem. Oraz informację, że do nas jedzie. Zdradzę Wam tajemnicę: przez sam fakt, że ją wybraliśmy, wydała Wam się ładniejsza i godna miłości. W końcu – lepiej lub gorzej, ale zawsze jakoś – nas znacie i pewnie trochę lubicie, skoro ciągle tu jesteście. Uwierzyliście mi na słowo, że zamieszka z nami ktoś wyjątkowy. Tak traktowaliście ją od początku. I słusznie.</div><div style="text-align: left;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggN7K6C5X7lgiJJYCBQRM6I-cbnyKmATnf1XOW0v-GFCFV35rEJsEbDZbPGdZ6cYrALfcLf75EALB0xNnnoXhS0PoeLqyK2Gz66mDi8vZzUqCa5aQu1cFjbh7CFxzMDQVdMvCva_TW-84V/s640/ABD4BD14-713A-48E7-BFE1-5A321243C9A0.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggN7K6C5X7lgiJJYCBQRM6I-cbnyKmATnf1XOW0v-GFCFV35rEJsEbDZbPGdZ6cYrALfcLf75EALB0xNnnoXhS0PoeLqyK2Gz66mDi8vZzUqCa5aQu1cFjbh7CFxzMDQVdMvCva_TW-84V/w300-h400/ABD4BD14-713A-48E7-BFE1-5A321243C9A0.jpeg" width="300" /></a></div><br /><div style="text-align: left;">Jaka naprawdę jest Lola? Wyjątkowa! Jest przepięknym psem o zgrabnej, harmonijnej sylwetce, długich, kształtnych nogach, uroczych, kłapciatych uszach i fenomenalnej kicie wieńczącej dzieło (jak to koniec). Nie jest przytłaczająco wielka jak na molosa, bo waży „zaledwie” 40 kg, z czego część wyrosła w ciągu miesiąca na naszej krwawicy. Ma szczupłą kibić i porusza się z gracją, choć gdy gwałtownie przyspieszy, to jęczy ziemia i z drogi, bo stratuje. W jej chodzie jest coś niepokojącego osoby, które nie wiedzą, o co kaman. Prawdopodobnie nie widzi od urodzenia lub przynajmniej od bardzo dawna, bo ma wyrobione nawyki pozwalające jej nie walić we wszystko z impetem, a na środku twarzy – jak to mawia Prezes – zaniedbaną piętę. Od systematycznego uderzania w przeszkody nos stwardniał i zrobił się ostry.</div><div style="text-align: left;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi7QY85XJtGkPxUq5n2xs6JhpWaW3YuyWB7HEan0vy1qiUMyeGIwsN0_CniNtLbZqymj5D_cWUEtJbk18TArLHIwzWO97EBSJZqSaGWlouuaS6xyzNhOItoC2s0IFQYaBrJVaJRoo2fNHqG/s2508/20210121_083619.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1254" data-original-width="2508" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi7QY85XJtGkPxUq5n2xs6JhpWaW3YuyWB7HEan0vy1qiUMyeGIwsN0_CniNtLbZqymj5D_cWUEtJbk18TArLHIwzWO97EBSJZqSaGWlouuaS6xyzNhOItoC2s0IFQYaBrJVaJRoo2fNHqG/w640-h320/20210121_083619.jpg" width="640" /></a></div><br /><div style="text-align: left;">O dziwo Lola ma mimikę. Oczywiście jej brewki nie tańczą, jak Leśkowe, ale znakomicie potrafi wyrazić buzią różne przemyślenia. Jesteśmy przyzwyczajeni do ruchomych psich twarzy i bardzo to lubimy, więc ta niezatracona mimo niepełnosprawności umiejętność niezwykle nas cieszy. Oprócz tego umaszczona jest nad podziw regularnie, ma piękną sierść, która rzeczywiście zyskuje na naszej dbałości, rozczulające (jak u Haneczki) włosy między paluszkami, okryte futrem przody łap, świetnie skrojone portki, a z tyłu przednich łap można zaplatać jej białe warkocze.</div><p></p><p>Jest bardzo łagodna i przyjacielska w stosunku do ludzi, choć pewnie nie bez znaczenia pozostaje tu nasza postawa i atmosfera panująca w domu. Nie usypiamy jednak czujności – Lola jest wielkim i niezwykle silnym psem, a wyprowadzonej z równowagi nie zatrzymamy, czego zapowiedź już kilka razy doświadczyliśmy. Na szczęście reaguje na nasze zachowanie w stresowych sytuacjach, jednak na bramie zawisła bardzo widoczna ostrzegawcza tabliczka. Każdy, kto wejdzie na posesję pod naszą nieświadomość, musi się liczyć z faktem, że stanie twarzą w twarz z molosem, którego reakcję trudno przewidzieć. I bardzo mi przykro – pies jest u siebie.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpc8a4DtIC1rW7akopxUI1k5nmdgr4s7iVqJw3X1cZsMMwh9_guyVxawO5o3xY4v0qogHRrg01YOM_YDPk7-PQ6ny_BbBJqVW5RNgVUFAF9khWFpY5qw1NXQImtUPXApVi-eopx3agqt07/s2048/9D728960-BFCB-4988-84E3-E9C0C8B105D4.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpc8a4DtIC1rW7akopxUI1k5nmdgr4s7iVqJw3X1cZsMMwh9_guyVxawO5o3xY4v0qogHRrg01YOM_YDPk7-PQ6ny_BbBJqVW5RNgVUFAF9khWFpY5qw1NXQImtUPXApVi-eopx3agqt07/w400-h300/9D728960-BFCB-4988-84E3-E9C0C8B105D4.heic" width="400" /></a></div><br /><p>Lolka pilnuje obejścia, mimo że jest ślepa. To nie jest bernardyn, jak wpisano w dokumentacji – bardzo rozsądnie zresztą, propsuję, bo prawda odebrałaby jej całkowicie szansę na adopcję – ale (najprawdopodobniej) moskiewski stróżujący lub, jak to się mawia po śląsku, krojcok. Nasze małe psy biegają „u siebie” z dumnie podniesionymi ogonami; wyluzowana Lola ma swobodnie opuszczoną kitę i nienaprężone mięśnie. Jeśli wpadnie Ci do głowy odwiedzić nas bez zapowiedzi i wleziesz przez furtkę, bo wiadomo że mamy otwartą, a następnie zobaczysz wyłaniającą się skądś Lolcię z zawadiacko uniesionym, zakręconym ogonkiem, podnoszącą uszka, „przyglądającą” Ci się z zaciekawieniem i przekrzywioną główką, to… Nie, nie spierdalaj. Stój, gdzie stoisz, powoli wyjmij telefon, zadzwoń do mnie i pilnuj zwieraczy. Obiecuję, że zareagujemy natychmiast, o ile nie zrobisz nic głupiego i zdążymy. Ja wiem, że czytacie moje o niej opowieści i myślicie, że to taka puchata, milutka, futrzana kuleczka, tylko że NIE. To potężna siła kierowana instynktem, by strzec swego stada i jej ślepota nie ma nic do rzeczy. Znajdzie Cię z palcem w dupie. Pretensje do tego, kto nie dzwonił przy furtce.</p><p>Co widzę ja, gdy na nią patrzę? Ósmy cud świata. Milutką, puchatą, futrzaną kuleczkę, która NIE ŚMIERDZI (sic!), całuje mnie w ucho, stara się bez przerwy pozostawać z nami w cielesnym kontakcie, nie pluje bez potrzeby, żebrze, kradnie, domaga się atencji, daje się kłuć zastrzykami i pobierać sobie krew bez słowa skargi, znosi bez większych fochów, gdy grzebię jej w oczach, uszach czy dziurze w brzuchu, entuzjastycznie wita gości, których my entuzjastycznie witamy. Widzę najpiękniejszego psa na świecie i to całkowicie zgodne z prawdą. Jestem w niej nieuleczalnie zakochana, ale nie ogłupiała z tej miłości. Zdaję sobie sprawę, że taki pies jest niebezpieczny, bo wielki i z nieznaną przeszłością – nie mamy pojęcia, co może ją przestraszyć czy wyprowadzić z równowagi. Nie wiemy, czego doświadczyła i jak ją traktowano, czy nie skrzywdzono w jakiś sposób, nie wywołano reakcji stresowej. I dlatego po prostu na nią uważamy. Na wszystko wokół też. Bo ona działa w ułamku sekundy, z bezbłędną celnością i nie bierze jeńców. Zapytajcie Leśka.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRN0AVAP31l-7nRbbGa9W_u7n88nuq_YtiRxyiTSfppC5sp6eBN9WknmSiKnbw6rNx2wv7V-gWh9Vt91LPJTzJYmlEMDTpOavQhCl-UvN8LrzDvphHn_l7rWY5WipA4oW1tq6Z-oVo3ru5/s2048/983DCD97-2261-4C56-A938-6867D0A712F7.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRN0AVAP31l-7nRbbGa9W_u7n88nuq_YtiRxyiTSfppC5sp6eBN9WknmSiKnbw6rNx2wv7V-gWh9Vt91LPJTzJYmlEMDTpOavQhCl-UvN8LrzDvphHn_l7rWY5WipA4oW1tq6Z-oVo3ru5/w300-h400/983DCD97-2261-4C56-A938-6867D0A712F7.heic" width="300" /></a></div><p>Czy ma sens adopcja takiego psa? Po stokroć TAK. Gdy w schronisku zobaczycie starego pokurcza, bądźcie pewni, że pod brudem i rezygnacją tkwi dokładnie ten różowiutki, misiowy jednorożec, z którym pragniecie zamieszkać. Daję Wam na to uroczyste słowo honoru. Wpuśćcie go do swojego domu i serca, a nie będziecie mogli wyjść z podziwu, jak to się stało, że nikt przed Wami tej urody nie dostrzegł. Będzie piękniał każdego dnia, aż zmieni się w kogoś zupełnie innego niż przypadkowo napotkany za kratami kundel. Z nieadopcyjnym Morganem było identycznie (Hanusia była przecudnej urody, Lesiek pierwszy, więc przeżywaliśmy tyle emocji, że nie pamiętam, Karol pogryzł nas wszystkich tak, że nosimy blizny do dziś, Zofia zrujnowała nam relacje w domu, a Edek… on był słodki, ale potrafił wkurwić i ma to do dziś). Dajcie szansę takiemu zwierzakowi, za jakiś czas nie będziecie mogli sobie przypomnieć, jak to było żyć bez niego. Miłość czyni cuda. Zmienia na wieki.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimjn6THhC1ebrFfFyPA3fKOZlXaGsFgWbrTx9wiUY_1jqdIGupfYzNlNh3oi7RpTx5vKR2g7ePxBvBOFDy9wSuJ0uAPnXaSffYPwd61Uhg-O1AGZqc8-H2Nf4T2PgCNgJd2I4ohIZajFhp/s2048/2514D8AC-0E01-48F4-919B-41CAC1AC6237_1_201_a.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1703" data-original-width="2048" height="532" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimjn6THhC1ebrFfFyPA3fKOZlXaGsFgWbrTx9wiUY_1jqdIGupfYzNlNh3oi7RpTx5vKR2g7ePxBvBOFDy9wSuJ0uAPnXaSffYPwd61Uhg-O1AGZqc8-H2Nf4T2PgCNgJd2I4ohIZajFhp/w640-h532/2514D8AC-0E01-48F4-919B-41CAC1AC6237_1_201_a.jpeg" width="640" /></a></div><p>Byle z głową, dobra? To się ZAWSZE przydaje.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-1181981145284504392021-01-29T13:25:00.001+01:002021-01-29T13:25:14.018+01:002499<p>Mijają właśnie dwa tygodnie od chwili, gdy Lola* zamieszkała z nami. W domu sytuacja mniej więcej powróciła do punktu wyjściowego. Oczywiście odczuwamy zmiany, ale nie są one w żaden sposób dotkliwe.</p><div style="text-align: left;">Koty praktycznie natychmiast zorientowały się, że śmierdząca góra mięsa ich nie widzi, w związku z czym olały temat. Jedynie Karol boczył się przez trzy dni, kiedy to straciłam ostatecznie cierpliwość, poszłam na zaanektowane przez niego pięterko, wzięłam go pod pachę, zniosłam na dół i powiedziałam:<br />- Patrz, tu leży potwór. A tam jest ojciec, który nie może bez ciebie wydajnie pracować. Idź mu pomóc, bo kasa wydaje się niezbędna.</div><p>Zofia ma do Lolki stosunek identyczny, jak do reszty psów: olewa ją po całości i jest gotowa natłuc, jeśli zajdzie taka potrzeba. Akurat wczoraj doszło do sporu między psami, więc Zofia pojawiła się bezszelestnie, pełna dobrej woli wskazania wszystkim mieszkańcom, gdzie ich miejsce, ale na szczęście udało nam się z Prezesem ogarnąć sytuację, więc wszyscy nadal żyją.</p><p>Edward wyraźnie by zadzierzgnął. Przechadza się przed nosem Loli po blacie, wolno przesuwając tylne łapki, żeby miała czas je obwąchać. Widać, że to zawoalowana propozycja z cyklu „chcesz se ciumknąć aromatyczną kocią nóżkę?”, ale Lola jeszcze nie załapała i nie ciumka. Nie wiemy, czy to efekt nieśmiałości do kotów, czy też pierwszy raz spotkało ją tego typu zaproszenie i nie bardzo ogarnia, co począć, więc na wszelki wypadek nie poczyna.</p><p>Lesiek, po niewielkim epizodzie stresowym, dotyczącym sprowadzenia do domu psa większego od niego, już na powrót obudził w sobie zew dyrektora posesji i skrzętnie pilnuje, żeby Lolka dotrzymywała mu towarzystwa w szczekaniu na sąsiada. Podejrzewam, że w jego psich wiadomościach pojawił się komunikat: „chodź, podejdź, to cię chewbaccą poszczuję”. Ogólnie stadko mu się powiększyło, więc nie narzeka, choć wczoraj próbował Lolce narzucić swoją wolę i tyle ugrał, że byliśmy blisko. Poza tym jednym przypadkiem relacje są podręcznikowe.</p><p>Hance raz się oberwało od Loli i wzięła to sobie do serca. Nic się wielkiego nie stało – ot, histeryczny wrzask i oplute futerko. Taka próba sił: gdyby Lola chciała jej coś zrobić, toby ją zabiła. Tymczasem nie złapała nawet zębami, tylko przygniotła kufą do podłogi i powiedziała brzydkie słowo. Hania już wie, że trzeba uważać i zachowuje się z należnym wielkiemu psu szacunkiem.</p><p>Natomiast Morgan… no, cóż. Okazuje się, że zamieszkał z nami ktoś, kto skupia na sobie uwagę mamusi, gdy tymczasem powinna (ta uwaga) w całości obejmować wyłącznie pieska Morganka. O zazdrosnym charakterze stalkera wiemy nie od dziś, więc uciszamy bluzgi nierozsądnie rzucane pod adresem dużej suki, ale nie przejmujemy się tym przesadnie: przegnie, to ona nim miąchnie i temat będzie załatwiony.</p><p>Sama Lola jest niewyobrażalnym pieszczochem. Snuje się za nami bez przerwy, przytula swój wielki, jak wiadro, łeb, żąda miziania, drapania, czesania i ukochów. Kiedy ją przytulam, ze szczęścia rozjeżdżają jej się nóżki. Jest leniuchem, śpiochem, niestrudzoną zwiedzaczką ogrodu, niesłychanie pojętną uczennicą, ale ma tendencje do robienia, co się jej podoba, więc po dwóch tygodniach zakończyła etap kompletnego wyluzowania i zaczynam od niej wymagać. Nie ma, że jak wołam, to ona podejdzie, a kiedy wyciągnę rękę, zachichocze i ucieknie. Wołam – ma przyjść i bez dyskusji. To ważne również dla jej bezpieczeństwa. Nie zna żadnych komend, ale popchnięta delikatnie w zadek – siada, by po chwili radośnie rozpłaszczyć się na podłodze. Dokładam więc do tego komendę, pochwałę i myślę, że szybko załapie.</p><p>Niestety kradnie. Dziś ocaliłam swoje śniadanie w ostatniej chwili, bo przecież sięga na kuchenny blat bez najmniejszego trudu. I suchego chlebka to nie, ale poszmaruj mi maszełkiem, mamusza, i szerka tesz daj. Nie przyswaja niczego prócz gotowanego mięsa z ryżem (absolutnie żadnych warzyw, jarzynki skupiają zło całego świata) oraz ludzkiego jedzenia (ciaszteczko tak), jednak ostatnio robi uprzejmość gryzakom. Nie zawsze, jednak doceniamy. Na siłę przestawiać jej nie będę i głodem też nie wezmę – prawdziwy z niej Polak: jak głodna, to zła, że hej.</p><p>Dorosłych gości akceptuje bez problemu, nie znamy jej reakcji na dzieci, bo nikt się jakoś nie kwapi, by podesłać swoje do testów. Pomyślałby kto! Jednak lubią te bachory, choć gadają zupełnie coś innego. Myślę, że z czasem jakieś dziecko się trafi i zobaczymy, ale obstawiam, że nie będzie specjalnie zainteresowana (chyba że miziaki), przynajmniej dopóki nie nastąpią wrzaski i przesadnie gwałtowne ruchy, które Lolę niepokoją ze zrozumiałych względów.</p><p>Prezes przeżył dwugodzinną obrazę na Lolkę, gdy zbezcześciła Hankę, jego ukochaną, malutką córeczkę. Obracał się tyłem, gdy trząchała go nosem, jednak uległ w końcu urokowi osobistemu połączonemu z czarem oraz moim upomnieniem, że Hania jest koszmarnie rozwydrzonym bachorem, do czego istotnie się przyczynił, i dobrze jej tak. Nie, żeby miała jakieś złe zamiary – po prostu nikt jej nigdy nie zrobił krzywdy, więc czekoladową radością i nieokiełznanym optymizmem ma zwyczaj eksplodować. Kto zna Hankę, ten wie, o czym mówię.</p><p>A ja? Cóż… jak to matka wielodzietna. Jedno w tę czy w tamtą, bez różnicy. Kocha się tak samo i tak samo dba. Choć nie przeczę – Lola jest ucieleśnieniem moich marzeń o psie, ponieważ odkąd pamiętam, żywiłam szczególne uczucie do wielkich łap i gigantycznych psich głów. Myślę, że niewielkie czipsy dość przyzwoicie wprowadziły mnie w arkana piesologii i przygotowały na spotkanie ze stworzeniem, które bezwzględnie trzeba umieć okiełznać wolą, bo jest ode mnie po prostu silniejsze, a do tego dorosłe, nieznane i nieprzewidywalne.</p><p>No, udała się nam ta dziewczyna, nie ma co gadać po próżnicy. Tymczasem na cyfrze 7 kończymy zaangażowanie adopcyjne, bo to już naprawdę dużo. (A co taka zeżre, to dajcie spokój). Przed nami miliony do pozostawienia u weterynarzy w przyszłym miesiącu i znów nadejdzie wiosna, gdy kolejnymi setkami będziemy uszczęśliwiać sprzedawców obroży przeciwkleszczowych. I tak dalej, i tym podobne. Obyśmy tylko zdrowi byli. Czego nam Państwo, w uprzejmości swojej, pożyczy. </p><p>---</p><p>* Dla tych, którzy nie śledzą nas na Facebooku: Lola pochodzi ze schroniska we Wrześni i jest niewidoma.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzAI2T4sJ0txf-9d1I0l02OyPoi18v4VMkaMp_F6pztoYGIkqdnDCz_pjcjFBJlX1lbIOPTX8rFyn5QcVH1vFoAYF5v4yRUDt3yKlcVNBjo0uu_8dStwkTVX8XcCzrnLZtCnbhXlNDXikP/s960/C80B1BA7-F03E-4738-9996-77FCD8678EB8.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="960" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzAI2T4sJ0txf-9d1I0l02OyPoi18v4VMkaMp_F6pztoYGIkqdnDCz_pjcjFBJlX1lbIOPTX8rFyn5QcVH1vFoAYF5v4yRUDt3yKlcVNBjo0uu_8dStwkTVX8XcCzrnLZtCnbhXlNDXikP/w640-h426/C80B1BA7-F03E-4738-9996-77FCD8678EB8.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP2VCX-ig9IyYq479BQuToWBMpDAVsPzZEFtyRLsGmoUpNL3pHGU-zlWCpH8z_TMlnMUuhY2wf7F8jnWojRvXKPHhUSAQnayz7Rrf9vGhZ_vMT-TIIXhqZMz8DnTGQm1CZS5yGWbPMN8IZ/s2048/7F30F43F-469E-4ED9-89CE-49AA03CD52FF.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP2VCX-ig9IyYq479BQuToWBMpDAVsPzZEFtyRLsGmoUpNL3pHGU-zlWCpH8z_TMlnMUuhY2wf7F8jnWojRvXKPHhUSAQnayz7Rrf9vGhZ_vMT-TIIXhqZMz8DnTGQm1CZS5yGWbPMN8IZ/w640-h480/7F30F43F-469E-4ED9-89CE-49AA03CD52FF.heic" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFx3OlFkoeiZ8dMLqwrUlbxkfK5XopsUEuy17ibyrPfHn5EXeLbjMbSgk0JERVl42D6rrSIiRdjXjxF82YwvQ8YavXA0l6bav_dqvLlrSg093IO14VwjDhX4yFzDPAvAptFhkoowIp9ltt/s2048/EF25A113-13C1-4421-B271-9D3E47D2883A.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFx3OlFkoeiZ8dMLqwrUlbxkfK5XopsUEuy17ibyrPfHn5EXeLbjMbSgk0JERVl42D6rrSIiRdjXjxF82YwvQ8YavXA0l6bav_dqvLlrSg093IO14VwjDhX4yFzDPAvAptFhkoowIp9ltt/w640-h480/EF25A113-13C1-4421-B271-9D3E47D2883A.heic" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-87513500258466122092020-10-21T13:33:00.006+02:002020-10-21T13:33:49.182+02:002498<p> #KącikKulinarnyCiociŁoterloo</p><p>Czyli mówię: SPRAWDZAM.</p><p><br /></p><p>Bardzo często w przepisać dotyczących dań wegetariańskich i wegańskich pojawia się informacja, żeby dodać bulionu warzywnego. Różne strony, zajmujące się kuchnią na poważnie, podają znakomite przepisy na taki bulion i oczywiście warto z nich skorzystać, ugotować sobie na zapas, trzymać w słoiku w lodówce lub nawet w zamrażalniku i wyciągać wedle potrzeb.</p><p>Ale wszyscy wiemy, że Wasza ciocia Łoterloo jest leniwą bułą, a jej pierwsze kuchenne przykazanie brzmi "Byle się nie spocić". Jeśli więc jesteś osobą fit, bardzo dbałą o jakość pożywienia i prozdrowotną, natychmiast przewiń dalej bez czytania. Natomiast podobne mnie leniwe buły zapraszam serdecznie do testowania bulionów warzywnych, dostępnych na rynku.</p><p>Na pierwszy ogień idzie firma Winiary z jej bulionem warzywnym oznaczonym jako odpowiedni dla wegetarian. Tak na marginesie - zachęcam do czytania etykiet. Może się okazać, że bulion warzywny, który kupicie, opiera swój doskonały smak np. o żywcem mielone (z piórami i dziobami) kurczęta, czyli same pyszności, ale możecie czuć się nieco zawiedzeni. Zatem nasz bulionik takich niespodzianek w składzie nie posiada. Nie jest jednak przeznaczony dla bezglutenowców.</p><p>Forma: ciapa w słoiczku.</p><p>Kolor: intensywnie żółty, jak cytrynowy kisielek.</p><p>Zapach: spoko.</p><p>Wydajność: moim zdaniem wydajniejszy niż deklarowane 3,5 l, ale my używamy śladowych ilości soli - jeśli więc lubicie bardziej słone, to prawdopodobnie ze słoiczka uzyskacie ilość deklarowaną.</p><p>Dawkowanie: 2 łyżki stołowe na litr - spora słoność, ale w smaku spoko.</p><p>Do czego użyłam? Do gołąbków ziemniaczanych i sosu pomidorowego.</p><p>Cena: ok. 5 zł/słoiczek (za 3,5 l, więc dla mnie bomba).</p><p>Poziom zadowolenia: 4/5 (ale to pierwszy raz, więc z czasem może się poprawić, gdy dobiorę idealne proporcje).</p><p><br /></p><p>Uwagi:</p><p>- nie gotowałam, jak poleca przepis - zalałam wrzątkiem, bo potem i tak szło do piekarnika oraz na płytę;</p><p>- dość dobrze się rozpuszcza, jednak warto dać mu chwilę i rozmieszać;</p><p>- glutów nie odnotowano.</p><p><br /></p><p>A zatem polecam. Proces gotowania właśnie skrócił się dość istotnie, a luzy w lodówce powiększyły.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeZoeb3Je1tU_PyH26bdTMBjs9uOGzHHs07MD8ZzHwePcL9cyLoeFrYqJ7wBhPu31M4lUVRkADQgvHXNaIaYuyOqmzbfMvDsRCbHPgPVa7pLNbqPzcB_JA8wZ4SAwJqJq6CBzPyUz2L-6L/s2048/EC2F08CF-F26F-45D0-BFD8-7B6AB910617D_1_201_a.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2012" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeZoeb3Je1tU_PyH26bdTMBjs9uOGzHHs07MD8ZzHwePcL9cyLoeFrYqJ7wBhPu31M4lUVRkADQgvHXNaIaYuyOqmzbfMvDsRCbHPgPVa7pLNbqPzcB_JA8wZ4SAwJqJq6CBzPyUz2L-6L/s320/EC2F08CF-F26F-45D0-BFD8-7B6AB910617D_1_201_a.jpeg" width="320" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC1jfDlv0i9LWx1obhdl5CYnF3f2c6DnO1DMMYP24szChIj-S_dTWGqAxj8oDsJupfADAvHGAgubNg0JeqP7yz0rHfG0_rBNVWKemFxf_seaA4T3NLdArjZbU4I5XcBa9iEWrgm2ucyMmA/s2048/079618D1-13D0-4738-A73F-D22AC8A3D45A.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC1jfDlv0i9LWx1obhdl5CYnF3f2c6DnO1DMMYP24szChIj-S_dTWGqAxj8oDsJupfADAvHGAgubNg0JeqP7yz0rHfG0_rBNVWKemFxf_seaA4T3NLdArjZbU4I5XcBa9iEWrgm2ucyMmA/w300-h400/079618D1-13D0-4738-A73F-D22AC8A3D45A.heic" width="300" /></a></div><br /><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-78123607638233016202020-10-19T22:50:00.005+02:002020-10-19T22:50:22.391+02:002497<p>Piszę tę notkę w głowie od kilku lat. Spodziewam się, że może podziałać na mnie terapeutycznie, jednak opisanie wszystkiego jest dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Istnieje już bowiem przyzwolenie społeczne na to, by matka powiedziała, że jest zmęczona swoim dzieckiem, ale nikt nie zamierza zaakceptować, że dziecko może być zmęczone rodzicami. W końcu dali nam życie, opiekowali się, łożyli, uczyli, więc narzekanie to czysta niewdzięczność.</p><p>Jestem niewdzięczna i do granic wytrzymałości zmęczona moimi rodzicami.</p><p>Nie znaczy to, że ich nie kocham czy nie szanuję. Chciałabym dla nich jak najlepiej i podkreślam, że ich najlepiej nie musi wcale oznaczać tego samego dla mnie. Nauczyłam się milczeć, patrzeć w ścianę, robić to, czego oczekują, choćby było bezsensowne. Sprawdzam jedynie, czy nie zaszkodzą sobie własnymi wynalazkami i jeśli otrzymam potwierdzenie, że są bezpieczni, w nic się nie wtrącam. Nie wyrażam swoich opinii, bo doszłam do wniosku, że to nie ma znaczenia. Są bardzo starzy, całe życie ciężko pracowali i należy im się spokój oraz spełnianie zachcianek.</p><p>Staram się też nie brać do siebie wszystkich złych słów, które słyszę. Wrodzone poczucie humoru i tabletki bardzo w tym pomagają. Niemniej czasami nie jestem w stanie zaimpregnować się na wszystkie bodźce i po raz kolejny tłumaczyć obcym osobom, którzy interweniują – poruszeni ich opowieściami. Tak naprawdę to jestem im wdzięczna, że nie przechodzą obojętnie wobec skarg starych ludzi. Może komuś uratuje to życie i mój ból ma w takiej sytuacji znaczenie drugorzędne. Ale nie jest łatwo.</p><p>Niefajne cechy moich rodziców, z uwagi na ich starość i choroby, dorwały się do głosu ze zdwojoną siłą. Jeśli przez lata jesteś na każde zawołanie, wozisz, nosisz, płacisz, załatwiasz niemożliwe, pocieszasz, uczysz, jak skupiać się na zadaniach do wykonania, a nie na śmiertelnych chorobach, nawet bawisz się klockami i w dodawanie na paluszkach, a potem słyszysz od własnej matki, że czyhasz na jej śmierć, a od ojca, że zabierasz dupę w troki i zostawiasz go – bezsilnego – ze zmartwieniami, to… no, cóż. Nie jest łatwo.</p><p>Usłyszałam od psychologa, że mam prawo chronić siebie i zniknąć z ich życia, jeśli niszczą moje, ale nie potrafię się na to zdobyć. To moja mama i mój tata. Są starzy, schorowani, bezradni. Wiem, że w życiu nie ma pustki, więc gdybym odeszła, jakoś by było, ale nie daję rady tego zrobić. Przełykam więc wszystkie gorzkie pigułki, patrzę w ścianę i myślę o szumie morza, błogosławię swój gawędziarski alkoholizm, dzięki któremu najczęściej zapominam się napić oraz chwile, gdy odnajduję skitraną kiedyś butelkę Primitivo (mój ulubiony szczep) i mogę sobie popłakać do kieliszka (teraz). W sierpniu, po raz pierwszy od niepamiętnych lat albo w ogóle po raz pierwszy w życiu, nawaliłam się na własnej imprezie i – nie dbając o to, co zrobią goście, poszłam spać. Ale wcześniej wykrzyczałam w łazience mojej przyjaciółce, że jestem na skraju szaleństwa i wyskoczyłabym przez okno, gdyby nie fakt, że mogę skorzystać jedynie z pierwszego piętra, co mi się w sposób oczywisty nie opłaca, bo ewentualnie złamię nogę albo – w najgorszej sytuacji – kręgosłup. I wtedy się dopiero udupię.</p><p>Wyobrażam sobie, jak była zszokowana. Zresztą świadczą o tym jej późniejsze, przepełnione troską telefony z zapytaniami, jak się czuję i czy przypadkiem nie wylazłam na dach. Dobrze mieć przyjaciół, takich, co to nie są zbyt prędcy do oceniania, za to można na nich liczyć i się z nimi upić. Tak, wiem, że w naszym kraju brzmi to zabawnie, ale ja się zasadniczo nie upijam, a już na pewno nie w sytuacji, w której nie czuję się bezpieczna. Lubię alkohol dla smaku, a nie efektu, który wywołuje, więc korzystam w niewielkich ilościach, za to z zamiłowaniem. I ten sierpniowy reset był mi po prostu potrzebny, żeby zebrać się do kupy, a potem wrócić do kieratu bez narzekania.</p><p>Tak właśnie działam – załamanie miałam z rok temu, ujawniło się w sierpniu, mówię o tym w październiku. A i tak cud, że mówię.</p><p>Daję sobie prawo do słabości, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. Płaczę, biorę antydepresanty, śpię w środku dnia, pozwalam mężowi, żeby się mną zaopiekował, zawracam głowę przyjaciołom (a mam najlepszych na świecie), mówię prawdę córce w miejsce udawania, że – Polacy – nic się nie stało. Piszę do zaprzyjaźnionej wetki, żeby była gotowa na chwilę, kiedy przywiozę do niej moich rodziców i będzie musiała ich uśpić, a ona odpisuje, żebym się napiła, bo mam prawo i nawet mogę biegać po wsi, żeby komuś natłuc, ale wino lepsze. Otaczają mnie naprawdę absolutnie wyjątkowi ludzie.</p><p>Po co to wszystko piszę? </p><p>Żeby uchronić się od szaleństwa. Tłamsiłam w sobie wszystkie te emocje wystarczająco długo, choć wiem doskonale, że uczucia, które zwykliśmy postrzegać, jako złe, są zdrowe, normalne i potrzebne. Ale gorset, rozumiecie. Gorset. Keep smiling, alleluja i do przodu. Jestem coś winna rodzicom, społeczeństwu, światu. Choćby miało to odebrać mi ostatni oddech, zadusić. Nie narzekaj, inni mają gorzej. Wymyślasz sobie problemy. Życie to walka. Twardym trza być, nie miękkim.</p><p>Żeby pokazać tym, którzy cierpią podobnie do mnie, że nie są sami. Inni też tak mają! Nie jesteście wynaturzeni, nienormalni, okrutni, źli. Jesteście zmęczeni, pilnujcie swoich granic, dbajcie o siebie – tylko wtedy będziecie mieli siłę, by zadbać o innych.</p><p>Żeby odczarować wreszcie mit o bezwarunkowej miłości. Jesteście tylko ludźmi i Wasi najbliżsi również tylko nimi są. Z całym bagażem wad, negatywnych przeżyć i emocji. Macie prawo powiedzieć, że Was krzywdzą. Macie prawo do zdrowego egoizmu. I żeby pierdolnąć wszystkim, i wyjechać w Bieszczady.</p><p>Człowieczeństwo to nie są małe, słodkie kotki, puchate chmurki, czekolada, oranżada i ptyś. Człowieczeństwo to krew, pot i łzy. Lepiej powiedzieć prawdę niż zabić kogoś lub siebie. Może się bowiem okazać, że wokół Was nie ma osób oceniających, tylko ciepli, dobrzy ludzie, od których otrzymacie wsparcie. Więc jeśli już nie możesz, a nie masz komu o tym powiedzieć – napisz do mnie. Ja nie oceniam. Nawet jeśli nie rozumiem – akceptuję. Kiedy z czymś nie potrafię się pogodzić, powiem Ci to szczerze, zamiast udawać, że jesteśmy wszyscy tacy śliczni, artystyczni. Nie ma we mnie przymusu, by radzić albo znaleźć dla Ciebie najlepsze rozwiązanie. Jeśli chcesz – musisz mnie o to poprosić. Jeśli pragniesz jedynie zrzygać się tęczą, to dobrze trafiłeś/aś. Nie zaangażuję się w Twoje problemy, jeśli tego nie chcesz. I nie zaangażuję się w Twoje problemy, jeśli przekraczasz wyznaczone przeze mnie granice. Jeszcze mi za taka postawę podziękujesz.</p><p>Masz prawo odczuwać niechęć w stosunku do swoich dzieci. I w stosunku do starych rodziców również. Jestem współtwórczynią akcji Macierzyństwo Bez Lukru (jeśli zbyt wiele sobie przypisuję, Dorotko, to mnie szturchnij, dobra?), mogę być matką akcji Geriatria Bez Ogródek. Taka, ot – widzicie – odpowiedzialność za świat. GBO, prawie jak GMO.</p><p>Wytrzymam. Tak, jak rodzice prowadzili mnie za rękę od urodzenia, tak ja poprowadzę ich za ręce do kolejnego przełomu. Będę płakać, skarżyć się, kompulsywnie wyrywać chwasty w ogrodzie (mąż się ucieszy) i dam radę. Już wiem, że nie muszę tego robić sama, że trzeba umieć poprosić o wsparcie, że ludzie są dobrzy i mądrzy, otwarci, skorzy do pomocy. Dziś oni mnie, jutro ja Wam. Nie jesteście sami. Nie jesteście „nienormalni”. WSZYSCY TAK MAJĄ.</p><p>PS W mojej wędrówce po kamieniach pod górę musiałam się zmierzyć z prawdą, że mama mnie nie kocha i nigdy nie kochała. Nikt nie chce się czegoś takiego dowiedzieć, więc było mi (…) Nie znam słowa, jakim mogłabym to opisać. Kiedy to zrozumiałam, czułam się tak, jak musi czuć się grotołaz, któremu kupa gruzu runęła na łeb. Zmierzenie się z tym faktem było największym wysiłkiem mojego życia. Przetrwałam (tabletki pomagają). Teraz jest lepiej. Po prostu zrozumiałam, że czasem tak jest, że nie kochają nas osoby, które są nam najbliższe na świecie. I że to nie moja wina. TO NIE MOJA WINA. Jestem wystarczająco dobra. I Wy też.</p><p>--</p><p>Chciałabym, żebyście rozumieli, ile mnie to kosztuje. Więc jeśli możecie się powstrzymać od jechania po mnie, jak po łysej kobyle, to będę bardzo wdzięczna. Jestem zwyczajnie, po ludzku, zmęczona do granic wytrzymałości. Dziękuję.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-87938602286874320452020-10-07T19:26:00.006+02:002020-10-07T19:26:43.599+02:002496<p> To był dobry tekst i doczekał się 70 udostępnień, co na moim niszowym blogu jest ewenementem. Temat zawsze aktualny, więc odgrzewam tego kotleta. Właściwie zmieniła się jedna rzecz: z poziomu fanpage'a można zainicjować konwersację. Tzn. można było w starej wersji, w nowej to nie wiem, bo ciagle jeszcze mam możliwość przełączenia, z czego skwapliwie korzystam.</p><p>Chętnie przezwyciężę wrodzoną skromność i zaproponuję Wam pobicie rekordu udostępnień sprzed dwóch lat. Enjoy!</p><p>--</p><p>7 października 2018</p><p>Czytam bardzo wiele ogłoszeń o zwierzętach do adopcji, a często również komentarze pod nimi. Im więcej czytam, tym częściej opadają mi ręce. Zamieszczam więc poradnik dla każdego, w czyjej głowie powstała myśl o adopcji.</p><p>1. Po pierwsze i najważniejsze: zastanów się, DLACZEGO chcesz adoptować psa (kota, królika, kurę, gołębia, whatever). Podpowiedź: „bo kocham zwierzęta i chcę mieć jedno w domu“ jest niewłaściwa. Zwierzęta w schronisku nie znalazły się bez powodu. Największa ich część, poza tymi odebranymi interwencyjnie lub uratowanymi przez kogoś od niechybnej śmierci to takie, które trafiły do bidula od ludzi, którzy uważają, że zwierzątka są fajne i chcieli mieć jedno w domu. Adopcja pokiereszowanego psychicznie (często również fizycznie) zwierzaka to nie jest zakup butów w sklepie. Musisz pamiętać, że bierzesz go NA ZAWSZE. Może się okazać, że jest agresywny, ma lęk separacyjny, szczeka, wyje, niszczy. Może się okazać, że jest przewlekle chory i trzeba go leczyć, a to nie jest refundowane. I w końcu – zestarzeje się. Będzie wymagał specjalistycznego żywienia, zabiegów, będzie sikać pod siebie, śmierdzieć i brzydko wyglądać. Będzie kosztowny. Brzydki, bezzębny, stary śmierdziel, na którego trzeba wydawać miliony pieniążków to już nie to samo, co uroczy szczeniak, prawda? Pomyśl o tym.</p><p>Dlaczego my adoptujemy zwierzęta? Bo mamy warunki i środki, by dać komuś (nawet całkiem sporej gromadce) dobre, spokojne, wieloletnie życie. Chcemy je dać takim istotom, które los skrzywdził. Które skrzywdził człowiek. Chcemy, by doświadczyły, że nie wszyscy ludzie są źli. Adoptujemy zwierzęta, bo wiemy, co to znaczy zostawić 2.000 zł w lecznicy weterynaryjnej i nie zawahamy się tego zrobić. I dlatego, że jesteśmy na tyle silni, by trzymać za łapę w wędrówce do Krainy Wiecznego Mruczenia. To rola i obowiązek opiekuna. Dajemy im SŁOWO, że nie opuścimy aż do śmierci. A nasze słowo jest warte więcej niż wszystkie umowy cywilnoprawne świata.</p><p>Więc zastanów się, dlaczego chcesz adoptować zwierzę. Zrób to wtedy, gdy już będziesz dorosły.</p><p>2. Schronisko jest po to, by wybrało NAJLEPSZEGO opiekuna. Pracownikom schroniska nie wystarczy Twoje „biorę“. Oni doskonale wiedzą, że zwierzęta wracają. Czasem do innych schronisk, bo ludzie wstydzą się oddać do tego, z którego wzięli.</p><p>Przygotuj się na to, że będziesz sprawdzany. Nie traktuj tego jako dopust boży, tylko wyróżnienie. Skoro sprawdzają, to biorą Cię pod uwagę. Obowiązkiem pracowników schroniska jest poznać jak najlepiej warunki, w których będzie żyło zwierzę i ludzi – przyszłych opiekunów. Nie widzę w tym nic nielogicznego. Jeśli chciałeś zaadoptować konkretnego psa (kota, królika, kurę, gołębia, whatever) i go nie dostałeś, poproś o informację zwrotną, bo może Ci wskazać, że coś z Tobą jednak nie tak. Jeśli NAPRAWDĘ chcesz adoptować zwierzę, odbierzesz to jako możliwość naprawienia błędów, skorygujesz je i spróbujesz jeszcze raz. Jeśli to dla Ciebie ujma na honorze – nie jesteś właściwą osobą na dożywotnie stanowisko opiekuna. Jeżeli wybrany przez Ciebie pies (kot, królik, kura, gołąb, whatever) trafił do kogoś innego, wróć do czytania punktu pierwszego. Ja uważam, że jeśli znaleziono kogoś lepszego ode mnie, to DOBRZE. Dobrze dla zwierzęcia. Niech mu tam będzie najlepiej na świecie, widocznie nie byliśmy sobie przeznaczeni i w końcu trafimy na siebie z kimś innym, w innym miejscu, innym czasie. Adoptujemy zwierzęta DLA ZWIERZĄT, nie dla siebie.</p><p>Być może Cię zaskoczę, ale my – znani łowcy schroniskowych okazji – nie dostaniemy kota do adopcji, ponieważ kotów nie wydaje się do domów wychodzących. I ja to naprawdę rozumiem. Jednocześnie nie jestem w stanie żyć w zamknięciu, przez dużą część roku nasz dom jest otwarty na przestrzał i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Kotu nie wytłumaczysz, żeby nigdzie nie polazł. Nasze koty są miastowe, dwa z trzech nie opuszczają ogrodu (bo są za stare, za grube i nie mają jak), trzeci ma swoją Specjalną Dziurę, przez którą łazi do sąsiadów, przemiłych skądinąd i bardzo go lubiących, a i tak codziennie mam palpitacje serca, jeśli nie wraca na wołanie. Palpitacje i wizje rozjechanego placka. Więc rozumiem i przeszkody dopatruję się w sobie, a nie w zasadach panujących w schronisku.</p><p>3. Proces adopcyjny jest żmudny, musisz wykazać się cierpliwością, zaangażowaniem, aktywnością i pokorą. I dobrze, tak powinno być. To nie Ty jesteś tutaj ośrodkiem zainteresowania, tylko pies (kot, królik, kura, gołąb, whatever). Myślisz o sobie w samych superlatywach albo przynajmniej, że jesteś wystarczająco dobry albo lepiej u Ciebie niż za kratami? Wytrącam Cię z dobrego samopoczucia. Otóż nie jesteś pępkiem świata i wróć do punktu pierwszego. A teraz przykłady.</p><p>A. Obecnie najczęściej znajduje się opiekunów przez serwisy społecznościowe. Jeśli spodobał Ci się jakiś pies (kot, królik, kura, gołąb, whatever), nie pisz pod jego zdjęciem „jestem zainteresowany“ albo „priv“. Jeśli tak zrobiłeś, to – bardzo mi przykro – ale jesteś idiotą. Osobie piszącej pod postem adopcyjnym „priv“ nie oddałabym nawet wiadra.</p><p>B. Zdradzę Ci wielką tajemnicę wiary: otóż z poziomu fanpage’a NIE DA SIĘ zainicjować rozmowy. Kiedyś siĘ dało, a teraz się nie da. Co pan zrobisz? Nic nie zrobisz. Wykaż minimum aktywności i zaangażowania: znajdź numer telefonu (najpierw szukaj, potem pytaj – w 99,99% przypadków są zamieszczone na stronie informacyjnej) i ZADZWOŃ. Nie pisz wiadomości prywatnych, a już na pewno nie pisz esemesów. Osoba minimalnie zainteresowana potrafi zadzwonić.</p><p>C. Fanpage najczęściej obsługiwane są wolontaryjnie. Telefony zwykle też. Nikt nie ma obowiązku płacić za rozmowę do Ciebie ani ślęczeć tam 24/7. Zadzwoń, powiedz krótko, w sprawie którego zwierzęcia dzwonisz i zapytaj grzecznie, czy nie przeszkadzasz. Jeśli przeszkadzasz – dowiedz się, o której możesz zadzwonić ponownie. Przygotuj się na dłuższą rozmowę i nie rób tego między wódką a zakąską. Adopcja to poważna decyzja, chętny powinien pokazać, że to wie i rozumie. Moja pierwsza rozmowa w sprawie Hanki trwała pół godziny. Nie zadałam nawet jednego pytania (inna sprawa, że nie wiedziałam, o co pytać – piesek jest piesek), za to opowiedziałam pani dokładnie kim jestem, z kogo składa się nasza rodzina, ile i jakich mamy zwierząt, jak dużo czasu spędzamy poza domem, jakie mamy warunki lokalowe, co możemy pieskowi zapewnić i zadeklarowałam, że z osiągnięciem stosownego wieku pies będzie wysterylizowany oraz zaczipowany I ZAREJESTROWANY w bazie. Podpowiedź dla zainteresowanych: Safe Animal pobiera opłatę tylko raz, za rejestrację użytkownika. Potem macie już zapłacone i możecie sobie za darmo zarejestrować pińcet innych zwierząt. Polecam. Sprawdziłam również, jak działają w kontakcie telefonicznym i nie mam uwag.</p><p>W przypadku Morgana nic nie opowiadałam, bo wiadomo, za to grzecznie odmówiłam przyjęcia wyprawki i poniesienia kosztów kastracji. W domu wielopiesnym, wielokotnym żadna wyprawka nie jest potrzebna, a mnie łatwiej ponieść koszt pojedynczego zabiegu niż schronisku setnego.</p><p>D. Nie upieraj się i nie udowadniaj. Jeśli zwierzę jest ładne, prawdopodobnie zgłosiło się wielu chętnych. Pamiętaj, że nie robisz tego dla siebie. Jeśli nadal nie pamiętasz – wróć do punktu pierwszego. Brzydkie psy (itd.) kochają tak samo mocno. Dla patrzącego z zewnątrz w Morganie nie ma nic ładnego, za to dla mnie – jest najpiękniejszy na świecie (bardzo często go pytam, czy wie, kto jest najpiękniejszym pisiulkiem mamusi i mówi, że on). Nie oddałabym go za nic w świecie. A ostatnio widziałam pitbulkę bez oka i łapy. I pomyślałam sobie, że bez problemu mogłabym ją przygarnąć. To NAPRAWDĘ ma sens.</p><p>E. Odpowiadaj cierpliwie na pytania, nawet jeśli wydają Ci się głupie. Widocznie nie raz przed Tobą mieli okazję natrafić na różne idiotyzmy i wolą je wykluczyć ZANIM. Tak, wciąż istnieją ludzie, którzy myślą, że zwierzę nie odczuwa bólu. O psychicznym nawet nie wspominam. Przez grzeczność.</p><p>F. Rozważ to, co Ci proponują. Na 100% mają większe doświadczenie niż Ty, to chyba oczywiste.</p><p>G. Czytaj opisy. Naprawdę. Czytaj je od początku do końca, klikaj w linki i staraj się dowiedzieć jak najwięcej przed zadzwonieniem. Ci ludzie odpowiadają na setki pytań dziennie, często nieprzesadnie mądrych. Uszanuj to. Przygotuj się.</p><p>H. Nie spiesz się. Nie reaguj emocjonalnie. Wiem, że bida, ale na emocjach to możesz wysłać im przelew, na pewno się przyda, choćby to była dycha. Przemyśl, prześpij się z tym, przedyskutuj z wszystkimi członkami rodziny. Pamiętaj, że to będzie NA ZAWSZE.</p><p>I. I nie bój się przytulić staruszka. To są niezwykle wdzięczne adopcje i bardzo, bardzo potrzebne. Jeśli masz warunki, środki i siły, to pamiętaj, że stare zwierzęta, które umierają w schronisku, potrafią w magiczny sposób „podnieść się“ po adopcji i żyć jeszcze ładnych kilka lat we względnym zdrowiu, a na pewno w idealnym samopoczuciu. Nie mów, że nie możesz, bo nie jesteś gotów na odejście przyjaciela. Jeśli nie, to znaczy, że nie jesteś gotów na tego przyjaciela w ogóle. Ja pochowam wszystkie moje obecne i przyszłe zwierzęta, a we właściwym momencie powiem pas. Bo jestem na tyle mądra, by unieść ich śmierć, ale one nie są na tyle silne, by unieść moją. A żadnej flądrze, która się tu wprowadzi zwiedziona urokiem osobistym oraz i również majątkiem mojego męża, psa ani kota powierzać nie zamiaruję!</p><p>Jeśli ktoś uważa, że o czymś zapomniałam, to pisać w komentarzach. Się dołączy.</p><p>EDIT, bo sama wymyśliłam, czego brakuje.</p><p>J. Jeśli w ogłoszeniu napisano, że adopcja wymaga wielu wizyt w schronisku, bo zwierzę przeszło traumę i musi najpierw zaakceptować i przywyknąć, to TAK JEST. Możesz się podjąć trudu spotkań, jeśli masz wystarczająco wiele sił i środków. Masz do tego konkretnego schronu pierdziesiąt kilometrów? Nie martw się. W pobliżu Twojego miejsca zamieszkania na pewno czeka wiele psich i kocich serc, gotowych pokochać. Sprawdź. Znajdziesz.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLLuj5UQdthwc_PQuwmaY_supI22kZlo2pEqENDZEM3DncyVd95sDCCViFNwd-UXrG18KQlswCAAkj7xErynaffWJRIREBgJJBn9GunJKPJ_feL5zsP38cV3e2_p0fyxgIHFf-RxutoSYk/s640/girl-5623231_640.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="427" data-original-width="640" height="428" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLLuj5UQdthwc_PQuwmaY_supI22kZlo2pEqENDZEM3DncyVd95sDCCViFNwd-UXrG18KQlswCAAkj7xErynaffWJRIREBgJJBn9GunJKPJ_feL5zsP38cV3e2_p0fyxgIHFf-RxutoSYk/w640-h428/girl-5623231_640.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-336529678731285672020-10-01T20:07:00.002+02:002020-10-01T20:07:13.344+02:002495<p>Parę dni temu widziałam taki filmik edukacyjny z któregoś z krajów Dalekiego Wschodu (nie pamiętam którego). Była to rejestracja zajęć przedszkolnych dla najmniejszych maluszków. Dzieci bawiły się w środek lokomocji, powiedzmy autobus. Jeden maluch był kierowcą, reszta pasażerami. Autobus jechał, pasażerowie grzecznie siedzieli na swoich krzesełkach. Przystanek. Do autobusu wsiadła pani z białą laską (niewidoma). Co zrobił jeden z pasażerów? Ustąpił pani miejsca, a sam stanął obok i złapał za wymyślony uchwyt, zwisający z sufitu. Następny przystanek. Wsiadł pan z dzieckiem na rękach (a właściwie w chuście). Co zrobił jeden z pasażerów? Ustąpił panu miejsca, a sam stanął obok i złapał za wymyślony uchwyt, zwisający z sufitu. Następny przystanek. Wsiadł pan w ciąży (miejcie trochę wyobraźni, dobra?). Co zrobił jeden z pasażerów? Ustąpił panu miejsca, a sam stanął obok i złapał za wymyślony uchwyt, zwisający z sufitu.</p><p>EDUKACJA-OD-NAJMŁODSZYCH-LAT.</p><p>Taka jest najskuteczniejsza, bo wpojone we wczesnym wieku wartości, schematy zachowania i inne, zostają z nami praktycznie na zawsze. Jeśli nie wierzycie, to zastanówcie się chwilę i wyrecytujcie przedszkolny wierszyk. Albo zaśpiewajcie piosenkę. I co? Jest? Na bębenku marsza gram, ramtamtam, ramtamtam…</p><p>Ten pokrętny wstęp będzie nas prowadził do zupełnie zaskakujących wniosków, czyli: uwaga, zgrabna wolta tematyczna. Dziś obchodzimy Światowy Dzień Wegetarianizmu. Przezwyciężyłam więc wrodzone lenistwo i postanowiłam oddać cesarzowi, co cesarskie, czyli szacunek Braciom Mniejszym. Czuję, że jestem im coś winna, więc zawołałam Prezesa, by nalał mi wina i dalejże się wymądrzać, a właściwie pouczać Was autorytatywnym tonem, jak ostatnio – ku mej niekłamanej radości – zostało nazwane to, co tutaj robię. Właściwie wolałabym określenie „nachalna ewangelizacja”, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.</p><p>Otóż wracając z wegeburgerka z mężem mym małżąkiem (on wegetariański, ja wegański, jego lepszy – później napiszę dlaczego), odbyliśmy niezwykle budującą dysputę na temat tego, co musiałoby się wydarzyć, żeby ludzie ograniczyli spożywanie mięsa. Prezes obstawiał edukację, ja – wielbicielka edukacji – zgadzałam się z tym połowicznie. Mam bowiem wrażenie, że opowieściami o męczeństwie zwierząt, śladach węglowym i wodnym oraz kwestiach zdrowotnych, przekonujemy przekonanych, czyli uprawiamy sztukę dla sztuki. Przypominam bowiem, że żyjemy w kraju, gdzie koncepcja likwidacji ferm futrzarskich dla części społeczeństwa jest oburzająca, a dla części obojętna. Przypominam, że żyjemy w kraju, gdzie spora część ludności uważa nie tylko, że zwierzęta nie posiadają uczuć, ale wręcz nie czują bólu. Tak, moi drodzy nachalnie ewangelizowani! Nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile osób całkowicie lekceważy ból odczuwany przez zwierzęta i wcale nie mówię tu o jakimś patolstwie. My dużo z wetką sobie gadamy, również przy kawie. I ona mi opowiada takie rzeczy, których ja nie chciałam wiedzieć.</p><p>Mówienie ludziom en masse, że jedzenie mięsa jest złe ze wszystkich powodów, to działanie piękne i zupełnie nieskuteczne. Ludzie nie wierzą w ślad wodny czy węglowy, katastrofę klimatyczną i szczepienia. Wierzą za to, że raka wyleczą amigdaliną, depresja to wymysł leniwych bab, czerwone kokardki na wózkach chronią dzieci przed urokami, a orientację seksualną można „leczyć”. Zatem logiczną argumentację można włożyć między bajki. Szczególnie że Instytut Żywności i Żywienia na swej stronie internetowej pisze: „Białko pochodzenia zwierzęcego, zawarte w mięsie, mleku czy jajach posiada wszystkie aminokwasy egzogenne [których organizm ludzki nie wytwarza samodzielnie – przyp. mój] w swoim składzie. Białko roślinne nie zawiera wszystkich niezbędnych aminokwasów lub zawiera je w niedostatecznych ilościach”, nie pisze natomiast ani słowa o drastycznie niskiej jakości mięsa, którym Polacy żywią się na co dzień, a także o skutkach, jakie niesie ze sobą sieta na nim oparta.</p><p>Byłam więc uprzejma zgodzić się z mężem mym małżąkiem jedynie połowicznie i zasugerować, że dla przejścia na zdrowszą dietę potrzebujemy działań systemowych aparatu państwowego. Czyli, mówiąc wprost, wprowadzania takich obwarowań dotyczących hodowli zwierząt, by cena mięsa wzrosła wielokrotnie, awansując je do rangi towaru luksusowego, co spowoduje automatyczne zmniejszenie produkcji (bo popyt zmaleje). I tu wkracza Edukacja Cała Na Biało, taka prowadzona od wczesnego dzieciństwa. Bo wiecie… schabowego potrafi zrobić każdy (przy zdrowych zmysłach). Mielonego podobnie. I upiec kurczaka. Matka robiła, babka robiła i prababka także. Wyssaliśmy tę panierkę z piersi licznych pokoleń przed nami. A roślinnych potraw nikt nas jeść nie nauczył (bo sam nie umiał). Nikt nam nie pokazał, że takie potrawy mogą być przepyszne, nieskomplikowane i szybkie w wykonaniu. Tego musimy się dopiero nauczyć.</p><p>Na kanale jutubowym Makłowicza Roberta (taki nieduży, okrąglutki krakusek, który tak potrafi przez pół godziny opowiadać o frytkach, że w tym czasie żresz ze trzy posiłki) można znaleźć nie tyle wywiad, a uroczą rozmowę, przeprowadzoną z najbardziej rozpoznawalną weganką w Polsce, czyli Martą Dymek (to ta od Jadłonomii). I oni oboje mówią tam strasznie fajne rzeczy. Na przykład, że jedzenia nie dzielimy na mięsne czy bezmięsne, tylko smaczne i niesmaczne. Albo że potrawy roślinne nie zaistniały po to, żeby udawać mięso. Że kuchnia naszych przodków absolutnie na mięsie się nie opierała. I że nikt ani nie oczekuje, ani nawet sobie nie wyobraża, że ludzie w ogóle przestaną je jeść, bo o to zupełnie nie chodzi. Czy w końcu (to Makłowicz), że jeśli goszczą kogoś z określonymi wymaganiami dietowymi, to dostosowują całe przyjęcie do wymagań tej właśnie osoby. Jest to niezwykle bliski mi sposób myślenia. Nie wyobrażam sobie tworzenia gett ławkowych – tu weganie, tu celiaki, tu mięsożercy. Nasza coroczna letnia impreza odbywa się pod wezwaniem bezmięsnym i bezglutenowym, ponieważ uważamy, że mięsożercom i gluteniarzom nic się nie stanie od jednego posiłku bez tych składników. Jedzenie ma być SMACZNE.</p><p>-</p><p>Kasiu, wiem, że czytasz. Powiedz mężowi, że to nie tylko moja opinia, ale Makłowicza też. Czy Makłowicz go przekonuje? (Wszyscy: mąż Kasi kryguje się, że robi nam kłopot, bo nie może jeść glutenu – taki, widzicie, żartowniś).</p><p>-</p><p>Jak widzicie, Naczelna Weganka Rzeczypospolitej NIE OCZEKUJE, że wszyscy przestaną jeść mięso. Przyklaskuje po prostu każdej próbie ograniczenia tego produktu w diecie. Pewnie robi, jak ja – nikogo nie ewangelizuje, tylko karmi. Ja karmię ludzi tą trawą i potem oni są w szoku, jakie to jedzenie pyszne, jak pachnie i jak niewiele wymaga zachodu. Oraz: jak jest po nim lekko, łatwo i przyjemnie (błonnik). Cóż, Moi Drodzy, na każdego z Was przyjdzie ta chwila, gdy zacznie doceniać dobrą kupę.</p><p>A więc święć się pierwszy października. Niech żyją naleśniki! Wiwat pierogi ruskie (Ruskie są? Nie, wyszli)! Dawać mi pęczak zasmażany ze szpinakiem, pomidorami i serem feta!</p><p>A jeśli będziecie kiedyś w Katowicach, koniecznie odwiedźcie Złotego Osła – najstarszy bar wegetariański na Śląsku. To Was może do wielu rzeczy przekonać. MNIAM!!! Śmiało – powiedz „sprawdzam”.</p><p>I kochajcie wróbelka*, dziewczęta. Kochajcie, do jasnej cholery!</p><p>--</p><p>* Albo każde inne zwierzątko.</p><p>--</p><p>PS Wracam do tego wegańskiego burgera z burakiem. On jak najbardziej wchodzi, tylko jakoś tak mi się wydaje, że jest ofiarą myślenia pt.: burak, bezpłciowe warzywo. W związku z tym kuchnia serwuje tego burgera z ostrym, chrzanowym sosem, jakby chcieli zabić smak buraka. Ludzie… wogle nie o to chodzi. Buraki to cudowne, pyszne warzywa, tylko trzeba mieć na nie pomysł. Jak na wszystko na świecie. Nie zabijajcie smaku buraka chrzanem. Poeksperymentujcie, żeby go wydobyć!</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoQWGZqN-zF0ZD_6OA0n7_h9F-UBJIr_QOkswAsAITUT9UEwwTQiO5Bgh7nVU7larO_w6AXhIUtOtKwAcCTA9UeeHEyI4jZBd8LSSZlpJUtpi3LO5n5KqrW5e8ztPOBsVcJCibtBl97mLN/s640/beetroot-3490809_640.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="426" data-original-width="640" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoQWGZqN-zF0ZD_6OA0n7_h9F-UBJIr_QOkswAsAITUT9UEwwTQiO5Bgh7nVU7larO_w6AXhIUtOtKwAcCTA9UeeHEyI4jZBd8LSSZlpJUtpi3LO5n5KqrW5e8ztPOBsVcJCibtBl97mLN/w640-h426/beetroot-3490809_640.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p> </p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-89332384440514422292020-09-13T15:36:00.000+02:002020-09-13T15:36:22.355+02:002494<p> Dziś #KącikKulinarnyCiociŁoterloo, czyli podziękowania dla Matki Ziemi.</p><p>Witam serdecznie wszystkich radiosłuchaczy, szczególnie liczną grupę nowych, którzy za kilka tygodni będą zachodzić w głowę, po co to wogle polubili. Mam na imię Asia, bloguję od niepamiętnych czasów (ostatnio częściej na Fejsie niż w porcie macierzystym), jestem stara, gruba i mam na wszystko wyrąbane. Mieszkam z mężem mym małżąkiem, zwanym słusznie Prezesem oraz nadmiarem zwierzyny dwojga gatunków (plus dochodzące niezliczonych gatunków) w zielonym domku na krańcu świata, a konkretnie zbiegu województw śląskiego i małopolskiego. Dziecko odchowane, wykształciło się na nasz koszt, po czym wyemigrowało na antypody i uporczywie nie chce przysyłać pieniędzy. Mieszka tam sobie z drugim dzieckiem, przysposobionym i podobno cała mamona jest im do czegoś potrzebna. No, ja nie wiem.</p><p>Wymądrzam się na każdy temat, gdyż myślą przewodnią tego narodu jest "nie znam się, to się wypowiem". Ja tam się na niczym nie znam, więc tak gadam i gadam już 14 lat. Legendy głoszą, że istnieją ludzie, którzy to wszystko przeczytali i żyją. Dowodów brak.</p><p>Wśród licznych tematów, o których nie mam pojęcia, sporą popularnością cieszy się kącik kulinarny pod wezwaniem "jak nie jeść zwłok i przeżyć". Dziś przed Państwem placuszki cukiniowo-marchewkowe z surówką z buraków liściastych i gruszką. Przypominam, że ilości nie będzie, bo mam do kuchni nader lekkie podejście, brak jakiegoś składnika jeszcze mnie nigdy do niczego nie zniechęcił, a wg zagranicznego dziecka moją sztandarową miarą jest: trochę, do smaku, ile weźmie, jak tam wolisz i nie mam pojęcia.</p><p>Czas przygotowania: ok. 30 min. (ze smażeniem).</p><div style="text-align: left;">Składniki na placki:<br />- cukinia<br />- marchewka<br />- ziemniak<br />- cebula<br />- czosnek<br />- jajko<br />- mąka<br />- sól<br />- dla chętnych ser tarty (ja kupuję już gotową mozarellę)</div><p>Warzywa obrać i zetrzeć, byle nie ręcznie, bo się spocicie. Posolić, przerzucić na sitko, żeby sok odpłynął. Do odsączonej pulpy dodać jajko i mąkę, wymieszać, usmażyć. Gorące posypać tartym serem. Albo nie.</p><div style="text-align: left;">Składniki na surówkę:<br />- liście buraków liściastych (tak, jest coś takiego!)<br />- ser feta<br />- pestki dyni<br />- oliwa<br />- sok z cytryny<br />- sól i pieprz</div><p>Pestki uprażyć na suchej patelni. Liście umyć, obciąć twarde łodygi (nie jemy), poszatkować, przerzucić na sito, przelać wrzątkiem i natychmiast zimną wodą. Dzięki temu zabiegowi liście i łodyżki zmiękną, ale nie stracą witamin i koloru. Osączone liście ułożyć na talerzu, wymieszać z serem feta w kostkach (tak, kupuję gotowy, bo jestem leniwą małpą), uprażonymi pestkami i polać oliwą, uprzednio wymieszaną z kilkoma kroplami cytryny, solą i pieprzem.</p><p>Podawać z połówką lub ćwiartką twardej gruszki, pokrojonej w cieniutkie plasterki.</p><p>Zdjęcia nie będzie, bo zniknęło szybciej niż się pojawiło. Enjoy.</p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-76077657256872036882020-09-12T20:03:00.004+02:002020-09-12T20:03:37.755+02:002493<p> Jeśli chodzi o odzież, to wolę monochromatycznie i w kolorach nieprzesadnie rzucających się w oczy. Jestem typową zimą (oprócz oczu - te mi ktoś umieścił w twarzy przypadkiem), więc cudownie czuje się w chłodnych odcieniach szarości, niebieskiego czy bieli. Choć nie powiem - po raz pierwszy w życiu odważyłam się założyć kwieciste sukienki i (o dziwo) czuję się w nich znakomicie. Niemniej najczęściej jestem chłodną, szarą plamą, od stóp do głów, lubię to i tak jest mi dobrze. Nie przepadam natomiast za czernią.</p><p>Natomiast bielizna i buty...</p><p>No, więc zwykle jestem tą szarąnagąjamą, w obuwiu, mimo którego nikt nie przejdzie obojętnie. Nie trawię czarnego, skórzanego buta (skaza z dzieciństwa i młodości w kryzysie), wzuję najbardziej odpalone pantofle, ostatnio najchętniej na płaskim i wygodne. Nie stronię od trampek (byle nie czarne), jeśli u góry szaleje kwiecista kiecka. Ręce lubię mieć wolne, więc ostatnio kicam wyłącznie z listonoszkami, zwłaszcza że uznałam wreszcie brak konieczności ciągnięcia ze sobą dorobku całego życia. Czyli: małe, kolorowe, niezajmujące rąk. Mam swoje ulubione firmy (Desigual, Oilily, Roxy), daję nowe życie używkom, nie wstrzymuję rumaków wyobraźni. Nawet "przesiadłam się" na półportfelik - również pierwszy raz odkąd pamiętam. Ot, karty w aplikacji, dokumentów od auta nie muszę, więc parę groszy, dowód osobisty i wio.</p><p>Jeśli zaś chodzi o bieliznę, to jestem maniakalną, opętaną przez szatana fretką. Ponieważ opuściłam fabrykę w czasach, gdy miska D była wynaturzeniem, a bufet wybujał mi stosunkowo wcześnie, mam za sobą lata bólu i łez w paskudnej, niewygodnej bieliźnie, która raniła mnie fiszbinami do mięsa i ryła rowy mariańskie w ramionach. Ponieważ nie znałam innej rzeczywistości, problem znajdowałam w sobie, a nie debilizmie leniwych producentów, którzy oczekiwali, żebym przystosowała się do szytego przez nich szajsu, zamiast ogarnąć szare komórki i zaprojektować coś dla ludzi.</p><p>Gdy lata temu powstało Lobby Biuściastych, Kasia postawiła pierwsze litery na swoim blogu Stanikomania!, a w promilu sklepów zaczęły pokazywać się brytyjczyki w całkiem szerokiej rozmiarówce i morderczej cenie, mój świat zawirował, podskoczył, runął na nowe tory, by NIGDY nie powrócić do zgrzebnej, polskiej rzeczywistości. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam swój pierwszy, właściwie dopasowany stanik (czarna, tiulowa Arabella Panache z różowymi wykończeniami), w którym czułam się, jak królowa świata, nic mnie nie dźgało, nie gniotło, nie uwierało, a cycki wylądowały dokładnie tam, gdzie Matka Natura je obstalowała. Nic mi się nigdzie nie wyślizgiwało, nie wypadało w najbardziej nieoczekiwanych momentach, nie podskakiwało, jak głupie, gdy biegłam, by zdążyć na autobus. I w dodatku okazało się, że nosze normalny rozmiar odzieży - wcześniej nie do pomyślenia.</p><p>Przepadłam. Nie dam się więcej uwięzić w burym chomącie. Koniec. Lepiej mnie zabijcie.</p><p>Mamy rok 2020 i nasze rodzime lobby biuściastych i małobiuściastych (tak, też mają kłopoty z rozmiarówką) wygrało, jak nikt inny. Myślę, że polski przemysł bieliźniany jest bezkonkurencyjny w skali światowej. Zażądałyśmy od producentów normalności i okazało się, że... można. Już nikt nie oczekuje, abyśmy przystosowały się do jego norm, a polskie staniki szturmem wzięły cały glob. Są nie tylko świetnie zaprojektowane, obejmujące nie do pomyślenia kiedyś skalę rozmiarów, tanie, ale też PIĘKNE. Baba z cycami ma prawo do feerii barw, tiulów, koronek, kwiecia, kratki, sratki i nawet liści kapuścianych (Unikat, mam, polecam). A my bezczelnie żądamy więcej. I co? I producenci nam to dają! Popyt i upór zawojowały podaż.</p><p>Są wśród polskich konstruktorów takie tuzy, jak Ewa Michalak, która się ceni (i słusznie!), ale nie ma sobie równych i potrafi ubrać każdy (KAŻDY!!!) biust i pupę. Sama Ewa wspominała kiedyś, że łatwiej jej skonstruować biustonosz nawet dla najbardziej wyuzdanego rozmiaru niż naprawdę dobre majtki, ale nie wierzcie jej tak do końca - desusy też są super. I choć obiegowa opinia głosi, że staniki powinno się wymieniać co pół roku, bo pracują i się naciągają, to ja sama mam 3 effuniaki i 1 koszulkę babydoll od lat - nic im (prócz znoszenia) nie dolega, więc nie potrafię się z nimi rozstać. Urosłam, a one urosły razem ze mną, niesłychane i nieprawdopodobne.</p><p>Ale nie samymi effuniakami żyje człowiek, więc bez kompleksów możemy sięgnąć na niższe półki, a szczególnie zapolować w okresie wyprzedaży, by kupić sobie naprawdę śliczne i wygodne biustonosze nawet za kilkadziesiąt złotych. Jeśli więc któraś z Was jeszcze się nie zbrafittowała, to czas najwyższy. Nie ma już po prostu pola do wymówek.</p><p>Więc w kwestii bielizny jestem opętaną przez szatana, wściekłą fretką, UWIELBIAM mieć na sobie dobrze uszytą, delikatną jak chmurka bieliznę we wszystkich kolorach tęczy, a od roku zakładam nawet tzw. cielaki, bo i tutaj producenci się postarali - cielista bielizna bywa frymuśna i figlarna, w niczym nie przypominając dawnych kajdan nabiustnych.</p><p>A dzisiaj NIECHCĄCY!!! wlazłam na post Stanikomanii! o lazurowych stanikach Krisline i podróżując od modelu do modelu (to wciąga) dotarłam do antracytowego body, o którym obsesyjnie marzyłam od chwili jego premiery, by stwierdzić, że - owszem - mają w moim rozmiarze (na wyprzach niekoniecznie się to zdarza) i taniej o 140 zł. Nikt mnie nie powstrzymał, Wysoki Sądzie, przyznaję się do winy i jest mi ogromnie wszystko jedno, jaka będzie kara. Wysoki Sąd mi skoczy tam, gdzie oni mogą pana majstra w dupę pocałować.</p><p>A Kasi od Stanikomanii powiedziałam kiedyś, że jest małym, podłym redaktorem Nogasiem od bielizny. Ona tu kuplecik, tam recenzyjka i pierdut! kupa szmalu poszła mi w... cycki. On też mi to robił tylko w głowę, księgarnią.</p><p>Ale niech! Jestem tego warta!</p><p>---</p><p>PS Jestem jak cebula i ogry. Cebula ma warstwy. Ogry mają warstwy. I ja też pod warstwą szarości miewam zaskakujące niespodzianki 😉</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTqD5OEpv7FI4OBI5BFThOdXPQVXRwQjumrgrv-pzZ6jER4M6o_j9i4XEVxDeNODg10SBdpe5luVKe-iJ60Wn6Lf6du9ZjUZ9iCCBGjzfCPAIBlhC5VnUhx-JqfB4W-XFTfyeIwYNGwWTz/s532/Zrzut+ekranu+2020-09-12+o+19.53.06.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="532" data-original-width="334" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTqD5OEpv7FI4OBI5BFThOdXPQVXRwQjumrgrv-pzZ6jER4M6o_j9i4XEVxDeNODg10SBdpe5luVKe-iJ60Wn6Lf6du9ZjUZ9iCCBGjzfCPAIBlhC5VnUhx-JqfB4W-XFTfyeIwYNGwWTz/s320/Zrzut+ekranu+2020-09-12+o+19.53.06.png" /></a></div><br /><p><br /></p>moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-10770014364103876412020-06-14T21:01:00.001+02:002020-06-14T21:01:17.524+02:002492Pół roku już prawie minęło od czasu, gdy zamieściłam ostatnią notkę na blogu. Nie znaczy to, że nie piszę - po prostu świat się zmienia, a co za tym idzie - kanały komunikacyjne. Nie chcę, żeby osoby, które wpadają tylko tutaj, myślały, że skończyłam swoją działalność. Po prostu Facebook jest łatwiejszy. Przyjdźcie.<br />
<br />
Wiele wydarzyło się przez ten czas i ja również się zmieniłam. Oczywiście wciąż jesteśmy tymi samymi ludźmi z dużym bagażem zwierzęcym, jednak parę spraw uległo przewartościowaniu. Niemniej, umierając wczoraj z Prezesem w altanie z powodu remontu w upale, ustaliliśmy, że tak naprawdę jesteśmy tym, kim w danym momencie swojego życia (czyli wypadkową zbioru doświadczeń i wniosków). Oczywiście mamy świadomość, że tamci ludzie sprzed dwudziestu lat to również my, ale pewnie dziś trudno by nam było pojąć niektóre decyzje, jakie wtedy wydawały się najlepsze.<br />
<br />
Nie zmieniają się jednak we mnie kwestie najważniejsze: szacunek, pokora i skłonność do myślenia. Hołubię więc siebie i innych, bez względu na rząd i gatunek (oprócz brązowego ślimaka, bo skurwiel nie ma zastosowania w europejskiej przyrodzie), a boleśnie odbieram to, co wydarza się w moim kraju, choć mam doskonałą świadomość, że to posunięcia stricte polityczne, mające na celu odwrócenie uwagi od spraw społecznie ważących (czyt. nadużycia finansowe). Patrzę z rozpaczą niemal, jak bliscy mi ludzie powoli tracą cierpliwość i zaczynają rozdawać kopniaki. Nie, żebym ich nie rozumiała, po prostu martwi mnie, że muszą powtarzać truizmy o równości i szacunku, jakby te sprawy nie były najbardziej oczywistymi rzeczami na świecie. Przyczynkiem do tej notki było dzisiejsze wystąpienie mojego kolegi - wyjątkowo wyważonego człowieka - który cierpliwie znosił lata plucia mu twarz i robił to, co uważał za słuszne, najlepiej, jak potrafił, a nie wytrzymał już nerwowo nazistowskiej rzeczywistości wokół, kształtowanej w świetle reflektorów. Jego emocjonalne wystąpienie stało się dla mnie języczkiem u wagi. Jeśli on nie wytrzymał, to jak długo zmilczę ja?<br />
<br />
Zaczynam myśleć, że probierzem przyzwoitości w dzisiejszych czasach jest otwieranie ust. Ja lubię sobie pomilczeć, a i słuchać innych lubię bardziej niż wygłaszać własne poglądy. Ale czuję, że powiedzenie "nie" staje się dziś manifestacją. Nie, nie polityczną. Manifestacją człowieczeństwa. Więc, choć jestem przeciwna głoszeniu prawd oczywistych, pragnę z całej mocy podkreślić, że nie ma we mnie zgody na dzielenie ludzi na lepszych i gorszych. Z żadnego powodu.<br />
<br />
Jak dla mnie, możesz być biały, czarny, zielony, gładki i krostopaty, prawo- i leworęczny. Możesz biegać i leżeć. Mówić w każdym języku lub nie mówić wcale. Możesz kochać, kogo chcesz, podejmować decyzje życiowe, które nie muszą się nikomu podobać, rozmnażać się lub tego zaniechać, być chudym, średnim i grubym, brunetem, rudym czy łysym, profesorem i tzw. fizycznym. Nikogo nie oceniam, w niczyich butach nie chadzam, staram się odnosić z szacunkiem do każdego i - nie, nie rozumieć - akceptować jego wybory. Ostrzegam jedynie, że widzę, co robisz, jak odnosisz się do innych istnień. Oceniam nie ciebie, ale TWOJE CZYNY.<br />
<br />
I jeśli z ust płynie ci gówno, to wiedz, że jakbyś go nie nazwał, zawsze będzie śmierdziało.<br />
<br />
Nie ma we mnie zgody na lepszość i gorszość. Na tej ziemi zbudowano krematoryjne piece ze słów. Tak to się zaczyna, choć nie wszyscy rozumieją. Nie zgadzaj się na to, nawet jeśli czyjeś poglądy i decyzje są ci obce. Człowieczeństwo to akceptacja inności. Jeśli chcesz być lepszym człowiekiem, naprawiaj siebie, nie innych. Patrz własnych błędów i potknięć, nie szukaj źdźbła w oku bliźniego. Jesteśmy odpowiedzialni wyłącznie za nasze własne postępowanie. Reaguj.<br />
<br />
Osoby nieheteronormatywne są normalne i zwykłe, jak kromka chleba. Jeśli sądzisz inaczej, to<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
TY</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
JESTEŚ</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
NIENORMALNY.</div>
moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-55509979339250571382019-12-30T16:19:00.000+01:002019-12-30T16:19:10.687+01:002491tl;dr - czyli:<br />
Mamo, tato, przeczytałam książkę!<br />
<br />
---<br />
No, dobra – trochę więcej niż jedną, ale nie będziemy się targować. Natomiast o tej konkretnej chcę Wam koniecznie opowiedzieć, bo jest szczególna i wyjątkowe wrażenia na mnie zrobiła. Nie jest też dla wszystkich, choć mam na to sposób, o czym troszkę później.<br />
<br />
Zatem, Drogie Dziateczki, rozsiądźcie się wygodnie, gdyż ciocia Łoterloo będzie opowiadać, a wiemy wszyscy, że babsko ma skłonność do zawijasów i dygresji. Czasem nawet tak się gdzieś zagna, że zapomina, gdzie meritum, co jednak powinno zostać naszą wspólną tajemnicą. Znaczy moją i tysiąca sześciuset czytelników. Na pewno nie wypłynie.<br />
<br />
Ad rem. (Widzicie? Już to zrobiłam). W listopadzie hulała akcja <a href="https://czytajpl.pl/" target="_blank">CzytajPL</a>, której jestem wierną fanką. /Dygresja: hula nadal wersja numer 2, na urodziny, więc biegnijcie/. Z przyjemnością skonstatowałam, że dołączyła do niej Paulina Łopatniuk ze swoją książką „Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?”. Muszę się Wam przyznać, że jestem ogromną miłośniczką bloga Pauliny „<a href="https://patolodzynaklatce.wordpress.com/" target="_blank">Patolodzy na klatce</a>” i Wy również możecie skorzystać z tego dobra, jeśli do tej pory Wam się nie udało.<br />
<br />
Jak wspominałam, jest jeden malutki problemik: zdjęcia. Paulina Łopatniuk jest patomorfolożką, więc siłą rzeczy jej popularnonaukowe wykłady okraszają fotografie przedmiotu. Jeśli więc należycie do grupy „obrzydliwych”, może być kiepsko. Za to książkę można czytać z karteczką, którą nadwrażliwi okryją ilustracje, poświęcając całą uwagę literkom. Piszę o tym, gdyż mąż mój osobisty, zwany w niektórych kręgach Prezesem, ma mały margines tolerancji. Co sprawiło, że w razie czego NIGDY nie wpadnę na żadnej zdradzie poprzez lewe informacje w telefonie. Ot, któregoś dnia, za czasów mej orki w szpitaliku, Prezes odkrył, że z lenistwa robię pacjentom zdjęcia telefonem. Po prostu nie chciało mi się biegać po aparat. Zrzuciłam je do komputera po wizycie i zapomniałam wykasować. Od tej chwili nie mogę liczyć nawet na podanie sprzętu. Brzydzi się, nie tknie, na 2 metry omija.<br />
<br />
Dlaczego więc opisuję tu pozycję kierowaną do zawężonego grona odbiorców? Otóż dlatego, że wcale taką nie jest. Wszyscy bowiem wiemy, że każdy Polak to najlepszy lekarz i prawnik, a także może się wypowiedzieć na dowolny temat po piętnastominutowych studiach doktoranckich u Wujka Gugla. Statystyka nie kłamie: spójrzcie na zaopatrzenie aptek i mam tu na myśli tylko to, co przy pierwszym stole. UWIELBIAMY się leczyć. No to dzięki Paulinie możemy coś zgłębić u źródła. Z głową. A w jej książce znajdujemy różne pyszne opowieści, dzięki którym dowiadujemy się na przykład, że na raka chorowały nawet dinozaury. I nie jest on, niu niu niu, żadną chorobą cywilizacyjną.<br />
<br />
Nadto Paulinie Łopatniuk udało się coś, co cenię szczególnie. Ona wie, dla kogo pisze i – uwaga! – szanuje swojego czytelnika. Używa świetnej polszczyzny, nie szafuje medyczną grypserą, a jednocześnie nie zakłada, że czytelnik jest idiotą. Uwielbiam pisarzy szanujących moją inteligencję i traktujących mnie po partnersku. Puszczają do mnie oko: on wie, że ja wiem, ja wiem, że on wie, on wie, że ja wiem, że on wie. A nie wiedzieć trochę w takiej sytuacji wstyd, więc człowiek odkurza te zwoje i przypomina sobie, że 30 lat temu był w biol-chemie. I, kurtka na wacie, przerabiał te łańcuchy DNA, co nie? Kończąc książkę czułam się naprawdę bogatsza.<br />
<br />
Żeby mi tu przypadkiem żadna księgowa niczego nie napisała, bo się księgowością brzydzę. A też musiałabym przyznać, że coś na ten temat wiem. Choć pragnę zapomnieć.<br />
<br />
Podsumowując: autorka złapała mnie za rękę i poprowadziła w medyczne meandry, wyjaśniając klarownie, na co właściwie umiera chory na raka, co tam rzeźbi na stoliczku patomorfolog i dlaczego – wbrew panującym opiniom – owego produktu rąk własnych nie zjada, skąd się biorą dziury w serze, czyli rak prostaty u kobiet, dlaczego głupio łysieć na śluzówce i o co, do diaska, chodzi z tym płaczem macicy. Wszystkich tematów w takiej recenzji wymienić nie sposób. Niechże zachęcony czytelnik też coś z życia ma.<br />
<br />
Czytajcie Łopatniuk, dziewczęta (chłopięta), czytajcie do jasnej cholery!<br />
<br />
---<br />
Wspomnę jeszcze, że przebrnąwszy przez lekturę uchem, natychmiast zapragnęłam do niej powrócić okiem. Ponieważ mój „obrzydliwy” mąż posiada również inne, sympatyczne cechy, jak chęć uszczęśliwiania mnie, dostałam tę pozycję w wersji klasycznej pod choinkę. Jest pięknie wydana! Szyta! Łatwo się otwiera! Po prostu wszystko takie, jakie powinno być.<br />
<br />
Czytając blog, czekam z niecierpliwością na kolejną część. Mam nadzieję, że się doczekam. Czego i Państwu życzę.<br />
Spocznij.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisu2bqkO-ZiXwVA_1bbhQaOe7vRMF0sZPnje1VY09GVcxaE4dg2AvNXKtckW44Vzt-_8VtdX3y2-a1-d1FCCpGT_yh8FTPuqk4uHORKjLLHrOwuo6jOiInUjswo3F7u70u-nMNrriHHmbG/s1600/549DA76D-E7B8-48AB-BFB6-B865CE1BD8FF.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisu2bqkO-ZiXwVA_1bbhQaOe7vRMF0sZPnje1VY09GVcxaE4dg2AvNXKtckW44Vzt-_8VtdX3y2-a1-d1FCCpGT_yh8FTPuqk4uHORKjLLHrOwuo6jOiInUjswo3F7u70u-nMNrriHHmbG/s320/549DA76D-E7B8-48AB-BFB6-B865CE1BD8FF.heic" width="240" /></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWkdAi6MvWRd3A2GR1I__8iUQe6NHJRx0-InL9LubY1MoLrnzcavIR6mekqOOkIeytWRgFMzlNBW3yeCMljJ7rz0KjjoOHtx0tok6xzpF5WyEiC3pUBjRA7YsaJFwUeheVeSmkjTrNtj5G/s1600/D21528BD-F6A1-4963-AE63-BBF192FF3EEA.heic" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWkdAi6MvWRd3A2GR1I__8iUQe6NHJRx0-InL9LubY1MoLrnzcavIR6mekqOOkIeytWRgFMzlNBW3yeCMljJ7rz0KjjoOHtx0tok6xzpF5WyEiC3pUBjRA7YsaJFwUeheVeSmkjTrNtj5G/s320/D21528BD-F6A1-4963-AE63-BBF192FF3EEA.heic" width="240" /></a></div>
moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-8173008213187379402019-10-14T15:35:00.002+02:002019-10-14T15:35:30.522+02:002490tl;dr<br />
#ZaDługieNieCzytam<br />
Bardzo.<br />
<br />
--<br />
Dziś pierwszy dzień po wyborach, więc wszystkie media pękają w szwach od komentarzy. Niestety z przykrością stwierdzam, że w dużej części są to słowa podyktowane emocjami. A wiadomo – gdzie zaczynają się emocje, tam kończy rozsądek. Na szczęście w gronie bliskich mi osób padły również takie, które są miodem na moje serce – że wybory są demokratyczne i należy ich wynik uszanować.<br />
<br />
Nie jestem zadowolona z tego, co się wydarzyło. Zmiany w kraju w ostatnich latach są w mojej ocenie niewłaściwe, szczególnie w sferze społeczno-obywatelskiej. Ludzkiej. Do codziennego życia wkradło się wiele pogardy i choć mam świadomość, że ona zawsze w nas była, to teraz zyskuje wymiar instytucjonalny, co mnie przeraża. O wiele bardziej niż zwycięstwo PiS martwi mnie rosnący odsetek ludzi głosujących na Konfederację, a w szczególności przekrój społeczny wyborców tego ugrupowania. To TAM jest główny problem, choć większość zdaje się tego nie zauważać. Tymczasem na naszych oczach rośnie w siłę grupa sfrustrowanych do granic możliwości młodych ludzi, którym nikt nigdy tak naprawdę nie pokazał, co jest dobre, a co złe. Upatruję w tym winy swojej i ludzi mnie podobnych, pokolenia średniego, nie potrafiącego przekazać najistotniejszych wartości swoim zstępnym.<br />
<br />
Jeśli bowiem wielokrotnie podkreślamy, że sankcjonuje się prawnie nienawiść i pogardę, to czemu sami teraz ją okazujemy? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten z wyborców opozycji, który nigdy nie użył argumentów o tępej masie, adresatach 500+, nierobach i tym podobne. Nie protestujcie i nie piszcie w komentarzach, że Wy nie – każdy z nas ma coś takiego na sumieniu, w tym czy innym wymiarze. Tymczasem nie dociera się do ludzi poprzez upokorzenie i nie można oczekiwać, że ktoś obrzucony błotem odda swój głos na oprawcę. I ja wcale nie usprawiedliwiam drugiej strony, pragnę jedynie podkreślić, że jeśli uważamy się za intelektualną elitę, to takie zachowanie naprawdę nam nie przystoi. A przy tym wyraźnie przeczy logice.<br />
<br />
Kiedyś pewien znajomy powiedział mi: „Nie rozumiem połowy tego, co ty mówisz, ale lubię tu przyjeżdżać”. I to jest z jednej strony głask, bo oznacza, że się nie wywyższam, ale z drugiej – strzał z liścia w potylicę, który sama sobie wymierzam. Bo – posiadając szersze środki wyrazu – zapomniałam najważniejszej rzeczy: że z każdym trzeba rozmawiać tak, żeby nas zrozumiał, jeśli bowiem tego nie potrafimy, to oznacza jedynie, że sami spraw, o których rozprawiamy, w gruncie rzeczy nie rozumiemy (nie jestem taka mądra, parafrazuję profesora Tatarkiewicza, który wybitnym filozofem był).<br />
<br />
Mnie jest łatwiej i mam tego świadomość. Wychowałam się w rodzinie, gdzie stanowię trzecie pokolenie, a moja córka czwarte, osób z wyższym wykształceniem. Mało tego! Moja urodzona w 1909 roku babcia miała wyższe wykształcenie, więc w genach wzięłam również siłę i feminizm, choć akurat dziadek, mąż tej babci, był znanym antyfeministą (kompleksy, jeśli chcecie znać moje zdanie) i takim jest po części mój tato. Tyle że on ma, jak na osiemdziesięciotrzylatka, bardzo otwarty umysł i zagnany do kąta w dyskusji, potrafi przyjąć porażkę.<br />
Jest mi więc łatwiej, dostałam coś w spadku i mozolnie to rozwijałam przez całe życie. Przy tym nauczyłam się cerować i ugotować posiłek z niczego, bo w związku z powyższymi faktami jakoś się nie przelewało. Ot, rodzina, jak krakowianie – goli i inteligentni, poprosimy torebkę herbaty i wrzątek na czworo, będziemy się bawić do rana (konkretnie to mleć ozorami).<br />
Nie wszystkim jednak dano taki posag, więc tym bardziej czuję się zobowiązana. Jak się okazuje, najwyraźniej jestem na wyginięciu [w razie czego uprasza się objąć ochroną].<br />
<br />
Retoryka opozycji nijak nie trafia do mas. Obecna lewica to popłuczyny po komunizmie + warszawscy inteligenci, pijący osławione sojowe latte. „Ugrupowanie centrowe”, dążące podobno do zjednoczenia i łagodzenia obyczajów, jest w dużej mierze bandą bezrefleksyjnych nieudaczników, których niczego nie nauczyły poprzednie porażki, nie wyciągnęli z nich nawet pół wniosku i wystawili na urząd premiera panią, budzącą uzasadnione skojarzenia z Beatą Szydło, czyli marionetkę dla ocieplenia wizerunku. W dodatku silnie podkreślano w niej cechy, jakich masy widzieć nie chcą, czyli wykształcenie, obycie, rodzinne tradycje (kułak, nie?). PiS, co by o nim nie mówić, trafia na podatny grunt. Tym samym niczego nie muszą zmieniać i okazują się wręcz mądrzejsi, a przynajmniej sprytniejsi od konkurencji.<br />
<br />
Nasza demokracja jest skrajnie niedojrzała. Niby wiemy, że możemy pójść do urn, lecz zupełnie tego przywileju nie rozumiemy i nie szanujemy. Szafujemy jednocześnie określeniem „suweren”, zapominając całkowicie, że w znaczeniu politycznym jest to ktoś piastujący najwyższą władzę. My, Naród Polski. Nie potrafimy przy tym egzekwować od wybranych przez nas przedstawicieli ich służebnej wobec nas, elektoratu, roli, pozwalając myśleć, że szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Oni nami nie rządzą! Płacimy im za to, by w naszym imieniu sprawowali władzę i jako pracodawcy jesteśmy zobowiązani do odbioru jakości tej pracy. My, Naród Polski. Czemu więc tego nie robimy? Czyżbyśmy zapomnieli, że kontrola najwyższą formą zaufania? Wiecie, jak to się nowocześnie nazywa? Feedback. Przyjęłam twoją aplikację, pracujesz dla mnie, nie spełniasz moich oczekiwań i swoich obietnic – do zwolnienia bez możliwości powrotu. A nie: posiedzisz troszkę w kąciku, przemyślisz i nowa kadencja.<br />
<br />
Jako osoba z takim bagażem uprzywilejowania czuję się współodpowiedzialna za zaistniałą sytuację. I bez znaczenia jest tu fakt, że moje dzieci stały w dwugodzinnej kolejce, by móc oddać głos. Bo ja mogę więcej niż wyedukować jedną, dwie, trzy osoby. My możemy znacznie więcej. Więcej nam dano, co zobowiązuje bardziej.<br />
<br />
Więc fochy i pogardę w dupę sobie wsadzić i do roboty!moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-90908718152303067392019-09-14T22:15:00.004+02:002019-09-14T22:15:47.758+02:002489<div>
W Katowicach (dzielnica Dąb) był taki mural. Moim zdaniem jeden z najlepszych w mieście. Piszę „był”, bo właśnie trwa jego zamalowywanie, a może nawet już je ukończono. Mural był niepokojący – załączam znalezione w Internecie nieprofesjonalne zdjęcie. Przedstawiał nie tyle człowieka z głową wołu, co w czapce uczynionej z głowy wołu. Postać miała złożone, jak do modlitwy, ręce, związane sznurkiem, na końcu którego tkwiła kulka. Przez to czasem nazywano ją bogiem jojo.</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj63hAFesSW05nTZAjSDcSN3aCKWkAKNSCVniDsu3xLhRl4Eop2WR6y5At0fbNG9yNk04PF_eRKy9bKusCyLnhjkjyspEFDgO-XQPe22oypBJDNBWpzsYIRTyfs0NJPTYHGlaDPML9pRQx2/s1600/Zrzut+ekranu+2019-09-14+o+14.13.38.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="474" data-original-width="635" height="475" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj63hAFesSW05nTZAjSDcSN3aCKWkAKNSCVniDsu3xLhRl4Eop2WR6y5At0fbNG9yNk04PF_eRKy9bKusCyLnhjkjyspEFDgO-XQPe22oypBJDNBWpzsYIRTyfs0NJPTYHGlaDPML9pRQx2/s640/Zrzut+ekranu+2019-09-14+o+14.13.38.png" width="640" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Mural namalowano w pewnej odległości, ale naprzeciw kościoła na Dębie i – co ciekawe – w oku wołu kościół ten się niejako odbijał. Jak wspominałam, był niepokojący i to właśnie skazało go na śmierć. W XXI wieku, w mieście wojewódzkim uznano, że odzwierciedla szatana. Obrzucano go woreczkami z farbą, zamalowywano dolną część idiotycznymi bohomazami. I w końcu jeden z radnych zawnioskował, żeby go zniszczyć. Właśnie do tego doszło.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na miejscu kontrowersyjnego muralu zostanie namalowany portret powstańca śląskiego. I nie, żebym miała coś przeciw powstańcowi – po prostu do absolutnej rozpaczy doprowadza mnie mentalność ludzi. Prostactwo, które każe sądzić, że sztuka ma być ładna. Nie ma czegoś takiego, jak „ładność”. Tak samo, jak nie istnieje coś takiego jak sprawiedliwość czy prawda. Włosy mi się jeżą na myśl, że wymagamy od obrazu, żeby był ładny, gdy wcale nie potrafimy zdefiniować, o co w tym chodzi.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Człowiek stworzył sztukę po to, żeby poruszała. I ten mural spełniał wszelkie przesłanki, bardziej niż którykolwiek inny w mieście. Strasznie mi go szkoda, właśnie dlatego, że budził w mieszkańcach i przyjezdnych tyle emocji. Ten człowiek bez oczu, ta martwa krowia głowa z jej martwymi oczyma, w których odbijał się kościół – to było coś. Zmuszało do zatrzymania się i zadumy.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W miejscu muralu, jak wspomniałam, powstanie inny. Nie będzie nikogo niepokoił – fotograficzne, czarno-białe odzwierciedlenie powstańca śląskiego i ofiary zbrodni katyńskiej, por. Henryka Kalemby. Szanuję tradycję, we wzorze nie dostrzegam sztuki. Ot, malowidełko. Bawidełko. Obrazeczek. Nic. Żadnej głębi.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Sztuka nie służy podobaniu się, tylko poruszaniu w nas strun emocji, których się po sobie nie spodziewaliśmy. Służy refleksji. W dalszej perspektywie – czynieniu z nas lepszych ludzi niż ci, którymi byliśmy zanim. Dotyczy to wszelkich jej przejawów, więc i malarstwa, i literatury, i muzyki oraz pochodnych. Nawet kicz może być sztuką, byle niósł za sobą refleksję. O czytelnictwie już kiedyś pisałam: samo czytanie nie ma najmniejszego sensu, stąd jestem absolutnie przeciwna akcjom typu: „52 książki na 52 tygodnie roku”. Niby co ma wnieść do świata taka akcja? Potwierdzić, że ludziom działają mięśnie w oku albo słuch (bo audiobooki)? Książka jest od stwarzania nas lepszymi ludźmi. Może się zdarzyć, że ktoś przeczyta w życiu jedną i ona więcej zmieni niż tysiące przeczytanych przez kogoś innego.</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjyRsPTw_H7GqdGvYCXZdTELIc1Eaaz4UqIQ-28lxmgoOUA6mdiIT9z_f9-wW0tLtce-YN2pkjiu1oPXx31hexhjbroafdLuXRAP2x28xOti1kgCXdAhcIFpQXwcKUllRrkOqaBXg4G7EW/s1600/warunek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="288" data-original-width="400" height="460" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjyRsPTw_H7GqdGvYCXZdTELIc1Eaaz4UqIQ-28lxmgoOUA6mdiIT9z_f9-wW0tLtce-YN2pkjiu1oPXx31hexhjbroafdLuXRAP2x28xOti1kgCXdAhcIFpQXwcKUllRrkOqaBXg4G7EW/s640/warunek.jpg" width="640" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kiedy jeszcze niektórzy (np. moja opiekunka praktyk) mieli nadzieję, ze poświęcę się nauczycielstwu, prowadziłam w szkole podstawowej lekcję polskiego o poezji Gałczyńskiego. Kocham tego poetę, choć jako człowiek, w mojej opinii, się nie sprawdził. Był dupkiem – mówiąc wprost. Ale wybitnym artystą. Temat obejmował analizę i interpretację „Zaczarowanej dorożki”. Przygotowując konspekt lekcji pomyślałam, że jeśli potnę tę wiersz na kawałki, ucząc dzieci rzemiosła, uczynię największą na świecie krzywdę poezji. Rzuciłam wytyczne w diabły, wyjęłam wszystkie dzieła Poety, jakie miałam w domu i karteczkami zaznaczyłam utwory. Przez 45 minut czytaliśmy. To była najlepsza lekcja, jaką poprowadziłam w życiu. Miałam do tego klasę złożoną z przeszło trzydziestu nastolatków, a w sali słychać było klaśnięcie przelatującej muchy. Śmiali się z całego serca, gdy czytaliśmy o krasnoludku, na którego domek upadł orzeszek. Wzruszali, gdy czytaliśmy erotyki – tak przepełnione miłością, że aż trudno to było znieść. Całą klasą powtarzali refren „skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie”. Nie drgnęli nawet, gdy zadzwonił dzwonek. A kiedy wygoniłam ich z klasy, całą tzw. długą przerwę stali przy mnie, pełniącej dyżur na korytarzu i pytali o… literaturę.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Potwornie za tę lekcję oberwałam od nauczycielki, która uczyła ich polskiego. Wysmarowała mi za karę koszmarną opinię. Tylko widzicie… moja opiekunka praktyk ją zgubiła. Bo hospitowała którąś z moich lekcji i znała mnie z uczelni.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie żałuję. Ufam, że w którymś z tych dzieciaków Poeta zostawił ślad na zawsze. Bo od tego właśnie jest sztuka.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
---</div>
<div>
Szkoda tego muralu. Bardzo szkoda.</div>
<div>
Smutno, że w większości jesteśmy tępymi tłukami.</div>
<div>
Strach, że niedługo będziemy palić na stosach czarownice. Wspomnicie moje słowa.</div>
<div>
<br /></div>
moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-81704088666294522372019-07-23T13:32:00.000+02:002019-07-23T13:32:25.113+02:002488#jprdl<br />
Pojechałam z matką do lekarza.<br />
<br />
Ponieważ część czytelników jest tu od niedawna, zatem wyjaśniam, że matka ma prawie 80 lat, raka, radosne konsekwencje neurologiczne po udarze, a do tego jest prawie ślepa i musi gwiazdorzyć. Kombo. Podkreślam, że wszystkie dolegliwości są do zniesienia, poza gwiazdorzeniem.<br />
<br />
I teraz tak. U lekarza półtorej godziny obsuwy. Nie, nie na NFZ. Mnie głowa wybucha w kolejkach jakichkolwiek oraz jestem aspołeczna, dlatego kazałam mężowi pracować w korpo, żeby nam zapewniali prywatną opiekę medyczną, najlepiej taką, że nie muszę nawet rozmawiać z panią w rejestracji (serio, tak się da: umawiasz wizytę przez stronę, dostajesz sms z numerem gabinetu, a lekarz jest miły i pyta, czy życzę sobie zwolnienie, jeśli tak, to ile, a także czy chcę narkotyki. Zawsze chcę). To jest jego pierwszy warunek na rozmowach kwalifikacyjnych, tzn. mówi, że może ich olśniewać, ale jak nie mają pakietu medycznego, to żona przyjdzie negocjować stawkę, a tej usługi nie zamawiali i niech mu uwierzą na słowo. Chorób nieobjętych pakietem (do którego zresztą co miesiąc dopłacamy) nie przewiduję, żeby nie skończyć w psychiatryku. W kolejce do kasy w Biedrze zawsze udaję się na emigrację wewnętrzną albo rezygnuję z posiłku. Chyba że ktoś mnie ustawicznie trąca wózkiem, to wtedy on rezygnuje z posiłku. Raz mnie cała kolejka wyprowadziła z równowagi i potem byli zdziwieni, że wszyscy zapomnieli jeszcze czegoś kupić i musieli szybko sobie pójść. No, serio, pchają się kmioty niedorobione tłumem na faceta z niemowlęciem na ręku, rodzice dobrego wychowania nie zapewnili, to niech się cieszą, że było gdzie spierdalać.<br />
<br />
Więc półtorej godziny obsuwy. Szczymałam. Wchodzimy. Ja też wchodzę, bo muszę umówić następną wizytę (mama po udarze nie jest ufiksowana w czasie, np. uważa, że mamy rok 1912, w sytuacjach ekstremalnych nawet XVII wiek) oraz poprosić o receptę na alkohol, ponieważ ojciec przeczytał ulotkę od leku i tam stało, że matce nie wolno pić. Na tę okoliczność odmawia jej uciech, a to się zawsze źle kończy. Więc wychodzę z datą kolejnej wizyty, receptą na narkotyki, drugą na alkohol (owszem, mam to na piśmie - Wam lekarze nie zapisują wódy na receptę?), kończącą się cierpliwością, bo mnie nie wypuściły w trakcie i musiałam słuchać gwiazdorzenia, a od tego mózg mi wybucha. Wychodzę, wsadzam matkę do auta i wtedy się okazuje, że parkomat przyjmuje tylko banknoty o nominale 75 zł i monety półtorazłotowe. Elektryfikacja miast i wsi do Katowic jeszcze nie dotarła, wybryki w stylu kart płatniczych nie będą tolerowane, a 50 zł i klepoki to se mogę w dupę wsadzić. Nie opuszczę, jestem zaaresztowana przez szlaban. Nadto mamy godzinę dwudziestą pierwszą.<br />
<br />
Ja ogólnie jestem dość zaradna. Przeżyłam 46 lat w tym skomplikowanym kraju, krwią y blizną zdobyłam wykształcenie, umiem nawet z uśmiechem i wyższą kulturą tak się do kogoś odezwać, że potem przez miesiąc nie wychodzi z domu, bo ma lęki. Zamknęłam matkę w samochodzie, żeby mi nie spierdoliła i dokonałam wizji lokalnej wszystkich przybytków, które obracają gotówką o tej przykrej porze. Bezowocnie. Nie mam żalu, gdyż podejrzewam, że im już bezpieczniki wybija od rozmieniania monet trzyzłotowych na połowę. Sytuację uratowali w parze: przemiła pani sprzątaczka z Ukrainy i bardzo życzliwy portier-emeryt, za co jestem im niezmiernie wdzięczna. Inaczej musiałabym zostawić samochód, a tego właściciel parkingu przypuszczalnie by nie przeżył.<br />
<br />
Ale ja jutro do tego debila zadzwonię. A jak mi nie przejdzie, to nawet pojadę. Będzie miał co opowiadać na wszystkich wigiliach do końca swego marnego żywota. Niech się Dariusz lepiej dzisiaj dobrze wyśpi.<br />
<br />
---<br />
PS<br />
Zdenerwowałam się dodatkowo, bo pani sprzątaczka wyznała mi szeptem, że jest Ukrainką. Ja ją zatrzymałam, a właściwie zatrzymała się sama, żeby mi pomóc. Spieszyła się na autobus, więc się przestraszyłam, że przeze mnie nie zdąży i zapytałam czy ją podwieźć. I ja sobie NIE ŻYCZĘ, żeby miła, pomocna pani musiała mi szeptem wyznawać swoją narodowość. Ukraina to jest piękny kraj, cieszę się, że ta pani wybrała do życia Polskę, a jak ktoś jej powie brzydkie słowo, to mam pistolet i łopatę, nikt po tobie - chuju - nie zapłacze. Owszem, usłyszałam w trakcie sympatycznej rozmowy, że jest Ukrainką. Zapytałam więc, czy to oznacza, że jest innym człowiekiem. I ona potem życzyła mi dużo zdrowia.<br />
Więc jeśli jakiemuś kutasiarzowi przeszkadza, że pani jest Ukrainką, to ja mam mnóstwo pozytywnej energii, którą mogę się podzielić. I NIE ZAMAWIAŁEŚ TEJ USŁUGI!!!moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-86745773769223773002019-06-13T22:23:00.000+02:002019-06-30T10:02:07.801+02:002487<div class="" data-block="true" data-editor="9vrpt" data-offset-key="3rtlv-0-0" style="background-color: white;">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="3rtlv-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="color: #1c1e21;"><span style="font-size: 14px; white-space: pre-wrap;">No, więc... koty. Koty są cudowne. Zofia umarła dziś dwa razy, przez co ledwie żyję. A było tak.
Rano nikt nie został wypuszczony do ogrodu, bo Prezes pojechał do biura, a ja też musiałam. Niby na 2-3 godziny, ale jednak. Nie wypuszczamy zwierząt na zewnątrz, gdy nie ma nas w domu, co niezmiernie cieszy wszystkich kurierów. Nie wypuszczamy szczególnie w taka pogodę, żeby ktoś udaru nie dostał przypadkiem. Wiecie - niby ze schroniska, ale od razu do pięciogwiazdkowego hotelu.
Przyjechałam jakoś o 10:30, pieski jak zwykle oddały mi honory wyjąc jak opętane, gdy tylko znalazłam się na drodze wewnętrznej. A już jak otwarłam drzwi... Tumult, histeria, skoki, padanie na glebę i dziki galop. Otwarłam drzwi, niech wszyscy idą. Poszli. W domu było chłodno, bo klimę odpaliłam zdalnie, więc zniechęcali się po kolei do wolności i swobody: najpierw Morganek, bo on zawsze i wszędzie z mamusią, potem koty, psy, Edka nie liczę, bo to powsinoga (w dodatku rasowa, podobno z hodowli, ale dokumentów nie okazał). Jakoś tak o drugiej mnie tknęło, że dawno nie widziałam kotów. No co? Nie dziwcie się, tylko zapytajcie matki wielodzietne, czy trudno zgubić bachora, jak masz hurt. Choć nie wiem, czy się przyznają.
Więc poleciałam na pięterko, Karolek jak zwykle w szafie, Zofii nie odnaleziono. Jezus Maria. Toż ona ma 120 lat i otłuszczone organy! Wyprułam z domu na pełnym gazie. Nie musiałam biec daleko - na tarasie, na kostce brukowej nagrzanej do 300. stopni, pod stołem leży martwy kot. Na boku leży, nie dycha, nie rusza się. Jak ja skoczyłam! Normalnie tak skoczyłam, że obudziłam kota, który uchylił oka, zwytrnął podwoziem do góry i powiedział MIAU.
Porwałam więc tę Zośkę na ręce i huzia z nią do życia i klimatyzacji. Gdy biegłam, z komórek do wynajęcia pod świerkiem wychynął Edward, przeciągnął się, ziewnął i z wolna ruszył ku domowi. Wyspał się i pora na posiłek.
---
Popołudniu siedzimy z Prezesem w jacuzzi, opowiadam mu tę dramatyczną historię, on się mści werbalnie. Urażona do żywego opuszczam garnek, patrzę... a pod stołem na nagrzanej kostce brukowej leży martwa Zofia i nie dycha. Jezus Maria. Ociekając lecę ku Zofii, wołam "Zosia, Zosia!", a ona nic. Znowu mi ciśnienie skoczyło, a ja już nie jestem najmłodsza i, co tu kryć, najszczuplejsza. Dopadam zwłok kota, gotowa prowadzić akcję reanimacyjną. Zwłoki z dezaprobatą uchylają powiekę i morderczym wzrokiem dają mi do zrozumienia, żebym się ogarła.
---
Prezes: Ty jednak jesteś kopnięta. Jak tylko kogoś nie widzisz, to myślisz, że on umiera.
Łoterloo: Faktycznie. Jak cię dłużej nie ma, to nie powinnam się niepokoić, że upadłeś i leżysz bez ducha, tylko myśleć, że upadłeś na jakąś panią i jesteś zajęty.
A potem oczywiście poczyniłam liczne kąśliwe uwagi na temat niedokładnie umytego po martwym sezonie basenu. Kara musi być.</span></span></div>
</div>
moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-90450879434755269972019-04-26T22:49:00.001+02:002019-06-27T18:07:42.965+02:002486I znowu będzie długa notka, już mnie tak to nudzi, że dajcie spokój. Niech ja wezmę się czymś zajmę, a nie tylko siedzę w tych internetach.<br />
Właściwie nie tylko, ale bez spojlerów.<br />
<br />
--<br />
Nabrzmiała wreszcie kwestia przekopów pod płotem. wymieniliśmy płot, co na nic się zdało, a właściwie odniosło skutek połowiczny, ponieważ Leśkowi trudniej się przecisnąć. Ergo - szukamy jednego, a nie dwóch psów. Ponieważ różnica jest z naszego punktu widzenia znikoma, Prezes usiadł, poprosił o chwilę do namysłu i już po roku rzekł do mnie w te słowa:<br />
- Ułóżmy chodnik wzdłuż płotu. To zapobiegnie wykopkom.<br />
60 metrów. Ale dobra. Pojechaliśmy do budowlanego.<br />
<br />
Jedna, słownie: jedna, płytka chodnikowa kosztuje minimum pięć złotych. 60 metrów. Ja się wolno wyprowadzam z równowagi, ale się udało. Więc mówię:<br />
- Bóg co rozum odebrał?!<br />
Na takie dictum Prezes poszedł oglądać droższe płytki chodnikowe. W zaistniałej sytuacji znalazłam regał z łopatami. A że to już niemal 20 lat razem, to Prezes, zwany również roboczo Ostatnim Mężem, w mig zrozumiał, że jeszcze jeden krok, a przypierdolę mu narzędziem ogrodniczym, w dodatku publicznie, i niesłychanie twórczo spytał:<br />
- No to co?!!<br />
- Cegła, kurwa. Najtańsza, gdyż 60 metrów.<br />
Dobra, stanęło na cegle.<br />
<br />
Nasz lokalny sklep budowlany czynny jest od szóstej, ponieważ każdy porządny budowlaniec już o 5:57 kolejkuje po deskę i obrzeże. Przy tym jest czynny do szesnastej, bo tu sześć i tu sześć, jakoś im się skomponowało. My staramy się przynajmniej udawać, że pracujemy. Pojechaliśmy rano.<br />
<br />
Ja już z litości pominę przygody w sklepie, który utrzymuje odpowiedni standard obsługi przyznany ustawą marketom budowlanym, tylko bardziej. Na przykład rozmawiasz z obsługą, nagle przychodzi druga obsługa, po prostu zaczyna mówić do pierwszej obsługi, jakby cię tam NIGDY nie było i ta pierwsza obsługa przestaje się z tobą komunikować wpół słowa, odwraca się i znika na zawsze. Serio. Zamarłam. A Prezes to się na mnie patrzył tym, czego nie ma, czyli kątem oka, bo chciał wyczuć ten moment, gdy wszyscy umrzemy. Poprzez zmiecenie marketu budowlanego z powierzchni Ziemi. A byłam przed kawą.<br />
<br />
Spuścimy więc na to zasłonę milczenia. Składamy w końcu to zamówienie i ja mówię do pani, że, proszę pani, paletę cegły i paletę kory sosnowej. A pani na to, czy pełna, czy dziurawka. A Prezes na to, jakby pytanie było zasadne, że pełna. A ja na to - bo w mojej głowie proces myślowy przebiega szybko i bez zbędnych przeszkód, nawet przed kawą, a może zwłaszcza, więc wiem, że my z tej cegły nic nie będziemy budować i jakie to, kurwa, ma znaczenie, że pełna, jak pełna jest droższa, a 60 metrów - że jaka to różnica, czy pełna, czy dziurawka. Do Prezesa to powiedziałam, nie do proszę pani. I to bez znaczenia, że stał za mną, a ja się nie obróciłam, gdyż Prezes jest moim mężem (ostatnim, wiem, co mówię, miałam już wcześniej jednego męża, co się nie sprawdziło) i doskonale wie, kiedy zadaję pytanie bez pytajnika na końcu, tylko z kropką, w dodatku do niego. I że to na pewno jest ten moment, kiedy w filmach ktoś krzyczy: RUN!!! A potem świat spowija tuman kurzu po masywnej eksplozji. Podkreślam, że byłam przed kawą. A proszę pani powiedziała:<br />
- W dziurawce są dziury.<br />
SERIO?!<br />
<br />
W każdym razie zapłaciłam tysiąc złotych kartą kredytową i już o 14 pan kierowca przywiózł nam paletę cegły dziurawki, tej z dziurami, za 90 groszy od sztuki. Oraz dwie, słownie: dwie, palety kory sosnowej, bo pani nie powiedziała, że paleta kory sosnowej to są dwie palety. Na chuj mi dwie palety kory sosnowej?! Ja po prostu chciałam, żeby rozładunek przebiegł automatycznie, a kora sosnowa (oraz cegła dziurawka, ta z dziurami) leżały w ogrodzie w stylu uporządkowanym, a nie dowolnym, bo znam mojego ostatniego męża i wiem, że on się potrafi rok nad czymś zastanawiać. Nie zniosłabym rozpierdolonej kory sosnowej, przetykanej materiałem budowlanym z dziurami, w całym, jednak sporym, ogrodzie. Stąd potrzeba posiąścia palety. Jednak gdybym wiedziała, że jedna paleta to w rzeczywistości dwie palety, wzięłabym pół palety, uzyskując jedną paletę. Oraz pewną oszczędność finansową.<br />
Mądry Polak po szkodzie.<br />
W razie kryzysu zeżremy pół palety, czyli jedną paletę kory sosnowej, bo kto nam zabroni.<br />
<br />
Więc kiedy wreszcie dniówka w robocie schyliła się ku upadkowi, a w piątki następuje to znacząco później niż w inne dni i nie mówcie mi, że tak nie macie, bo macie, Prezes przybył ze swojego biura do mego biura, by rzec tonem nieznoszącym sprzeciwu:<br />
- Zakładaj rękawice robocze i zapierdalaj do ogrodu cegły w chodnik układać, a żwawo.<br />
Uwielbiam to jego poczucie humoru, więc założyłam buty i pojechałam do mamusi.<br />
Wracam, patrzę, a tu jakieś 4 metry chodnika na ulubionym odcinku Haneczki ułożone sposobem naprzemiennym. Oraz 1/3 ogrodu skoszona.<br />
Na tę okoliczność Prezes wygłosił do mnie przemówienie o jedynym słusznym sposobie układania cegieł. I ja to szanuję.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8qlAWmgziWokwPjzk6ziXNXH7YF4nXKYCZ5iEowSakENvCIqLzvCGwZ-ZQtsY56jIADx7CzudKXJtMFRmrkhOwN4Cflbz9W1Dvpg6ka-vi-B1tR5A3hNPWHVOMYYEdPXvcGxjK2bX6g_N/s1600/ruin-2933741_640.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="398" data-original-width="640" height="396" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8qlAWmgziWokwPjzk6ziXNXH7YF4nXKYCZ5iEowSakENvCIqLzvCGwZ-ZQtsY56jIADx7CzudKXJtMFRmrkhOwN4Cflbz9W1Dvpg6ka-vi-B1tR5A3hNPWHVOMYYEdPXvcGxjK2bX6g_N/s640/ruin-2933741_640.png" width="640" /></a></div>
<br />
<br />
Nadszedł wieczór. I wtem pojawiło się takie nieznośnie swędzące przekonanie, że albo nam się metraż w domu zwiększył, albo rodzina pomniejszyła. Niewiele myśląc dokonałam wizji lokalnej i TAK!!!<br />
Maluśkie łapeczki naszej 10-kilowej siuńci rozpierdoliły chodnik z cegły dziurawki i poniosły resztę siuńci w siną (oraz ciemną) dal.<br />
<br />
Więc nie tylko siedzę w internetach, ale też gonię psa po wsi. Bo kto bogatemu zabroni.<br />
<br />
--<br />
Streszczenie<br />
<br />
Kupiliśmy cegły, Prezes zbudował ceglane zasieki, pieskowi to nie przeszkadza.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
--<br />
Wnioski<br />
<br />
Jeśli wpadniecie na pomysł, żeby adoptować szczeniaczka, usiądźcie w kącie i przeczekajcie to.<br />
<br />
--<br />
Podsumowanie<br />
<br />
Rok temu mówiłam, że sorry, ale trzeba wykopać rów i zalać betonem. Ale co ja tam mogę wiedzieć, głupia baba jedna.<br />
Temat powrócił jak bumerang.<br />
<br />
--<br />
PS Wczoraj budowaliśmy tunel foliowy. Też było atrakcyjnie.<br />
Dziękuję za uwagę.moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7522656641554111207.post-89177019410015517932019-03-07T15:13:00.000+01:002019-03-07T15:13:02.858+01:002485Magia kobiet<br />
<br />
Moja mama miała udar. Dlatego nie piszę. W pierwszym odruchu chciałam w ogóle zamknąć blog – od dłuższego czasu mam średnią parę do historii, praca wymaga ode mnie pisania, co wyczerpuje temat i dodatkowo nie chce mi się z ludźmi, szczególnie gdy weźmiecie pod uwagę mój problem z rozintegrowaniem sensorycznym. Niestety terapia SI nie obejmuje dorosłych, więc od lat radzę sobie na co dzień tak, jak inni ludzie w mojej sytuacji, czyli unikam bodźców. Obecnie nie mam możliwości ich unikać, więc zdarzają się chwile, że wychodzę skądś bez słowa, ponieważ nie mam siły tłumaczyć ludziom mojej dysfunkcji. Po prostu czuję, że jeśli spędzę gdzieś jeszcze minutę, to znajdę najbliższe okno i przez nie wyskoczę. Wybieram drzwi. Dlatego nie pytajcie, jak mama. Nie mam już siły o tym rozmawiać, bo nie jest to jedyny kłopot, który teraz mam. Jak mawiał Szwejk: jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było.<br />
<br />
W całej tej sytuacji po raz kolejny w życiu zaznałam siły, która tkwi w kobietach. Kiedy zrobiło się naprawdę źle, nagle ze wszystkich stron zaczęły do mnie napływać propozycje. Te wszystkie kobiety dowiadywały się o sytuacji ode mnie albo jakimiś krętymi ścieżkami. Łapały za telefony, komputery, dzwoniły i pisały. Bez poklepywania po pleckach. W małych i wielkich sprawach.<br />
<br />
Jakich specjalności lekarzy potrzebujesz, bo mam znajomych.<br />
Jeśli chcesz, żeby ktoś mądry przejrzał wyniki i wytłumaczył ci wszystko, mam kogoś takiego, pomoże.<br />
Nie kupuj pieluch, kup pieluchomajtki – osoby po udarach nie potrafią sobie poradzić z zapięciem pieluchy, a majtki ściągasz, wciągasz i jest git.<br />
Mamie należy się opieka MOPSu, powiem ci, jak to załatwić.<br />
Ugotuję obiad.<br />
Wyjdę z psami.<br />
Popilnuję.<br />
Załatwię.<br />
Pojadę do szpitala, bo mam bliżej niż ty.<br />
Pojadę do twojego taty, bo mam bliżej niż ty.<br />
Wyręczę cię w pracy, a ty zajmij się swoimi sprawami.<br />
Pracuj, jak ci wygodnie, niczym się nie przejmuj, masz teraz ważniejsze rzeczy.<br />
Potrzebujesz pieniędzy?<br />
Potrzebujesz podwózki?<br />
Potrzebujesz pogadać?<br />
Opowiedzieć ci kawał?<br />
Przyjechać do ciebie?<br />
Zrobić ci zakupy?<br />
Ogarniasz?<br />
Ogarnąć za ciebie?<br />
<br />
W kobietach jest ogromna siła i niewyobrażalna jedność, która sprawia, że wstaje się z łóżka czy kanapy o obojętnej porze, odkłada się własne sprawy i rusza, żeby pomóc drugiemu człowiekowi.<br />
W kobietach jest magia.<br />
Magia życia.<br />
<br />
---<br />
Moja córka jest kobietą.<br />
Moja szefowa jest kobietą.<br />
Moja współpracownica jest kobietą.<br />
Moje przyjaciółki są kobietami.<br />
Moje koleżanki są kobietami.<br />
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie napisała, że zdarzyło się kilku facetów, w tym mój osobisty mąż, ksywa Prezes.moje-waterloohttp://www.blogger.com/profile/00199380182696689867noreply@blogger.com6