1456

Wizyta u dentysty całkowicie w moim stylu. Przecierając zaspane oczka (nie mogłam w nocy zasnąć i pamiętam jeszcze 2.00, później przestałam sprawdzać), dotarłam na fotel o godzinie 7.30. Zimno, cholera. Dobrze, że choć nie cimno. Okryłam się kurtką, bo jestem ciepłolubna.

Najpierw wynikł ten problem, co zawsze - nie jestem w stanie roztworzyć paszczy do wielkości standardowej. Niby taka gadatliwa, a słóweczka wypadają malutkie i okrąglutkie, bo otworek niewielki. Rozpoczęło się poszukiwanie tej gumy, której nikt nie umie nazwać (mnie przychodzi do głowy jedynie słowo diafragma, co określa wszakże gumę, lecz montowaną całkowicie gdzieś indziej), w rozmiarze XXS. Nie ma. Mogliby, do jasnej anielki, zacząć produkować wersję dziecięcą. Już pora.

Najmniejsza jaka była i tak dostarczyła mi wielu atrakcji. Bowiem zamontowanie tego w mojej twarzy jest ekwilibrystyką. Coś z gatunku wciskania do butelki wina korka, który został już wyjęty i się rozlazł. Pani asystentka miała dużo dobrej woli i wazeliny. Udało się. W takiej sytuacji pytanie, czy odczuwam jakiś dyskomfort, jest idiotyczne. Owszem, odczuwam. Mianowicie jakby mi ktoś chciał rozerwać twarz.

Dygresyjka
To samo mam z uszami. Mój kolega laryngolog dostawał przy mnie arytmii. Na wszelki wypadek spotykaliśmy się wyłącznie w przychodni przyszpitalnej, bo mógł pójść na oddział po narzędzia dla niemowląt.
Swoją drogą to zabawne, że żaden pan nie wypowiedział się nigdy w sprawie... Albo - nieważne.
Koniec dygresyjki

I leżę sobie na tym fotelu. Pod głową poduszeczka, na nosie plastikowe okulary, na tym wszystkim jeszcze maseczka, zakrywająca nos, żeby mi piach nie nalazł, gęba rozciągnięta do granic możliwości i przyzwoitości, otoczona gumą, na człowieku kurtka luzem, bo chłodno. Aż żałuję, że nikt mi zdjęcia nie zrobił, chyba poproszę następnym razem. Tak, oczywiście że Wam udostępnię, co się macie trudzić z wizualizacją. Gdy kiedyś udostępniłam zdjęcie z maseczką upiększającą na twarzy, to Gosia straszyła nim dziecko (uważało, że jestem dinozaurem). Miejcież narzędzia, co mi tam.
Czy wspominałam, że z kącika ust (to idealne "O" ma jakiś kącik?!) zwisa mi hakiem rurka do odśliniania? Nie? No to zwisa. Można płakać. Nie ma sprawy. Piach poszedł w ruch.

I wtedy zepsuła się ssawka do piachu.

Oszczędzę Wam szczegółowego opisu. Skończyło się na tym, że po 45. minutach wydobyłam z siebie szereg wątpliwych artykulacyjnie dźwięków, popierając to masą nieskoordynowanych gestów, czym chciałam przekazać, że koniec z tą zabawą, wyjmować gumiaka. Kolejne pięć minut spędziłam na próbach zamknięcia ust.

No i mam.
Oczyszczone jedynki i dwójki dolne. Rozryte dziąsło przy szyjkach. Popękane wargi. I osad na reszcie zębów. Kolejne podejście w Walentynki. Każdy spędza święta, jak chce, nie?

Komentarze

  1. A może każdemu wg zasług :))))? Ponieważ dziś jest Światowy Dzień Przytulania - przytulam, kwicząc ze śmiechu. Do dentysty na 7.30 - świat oszalał :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się stało, ze nie zauważyłam tak apetycznej notki??? Musi być starość;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajęłaś się dzieckiem. Nie czytałaś w MbLu? Budyń z mózgu, hihi.

      Usuń
    2. a czy to mija, droga redakcjo??, bo ja takie głupoty robię, że o Alzheimera się podejrzewam, ale może to TYLKO zmęczenie;)

      Usuń
    3. Nie wiem, psze pani. Było tylko o budyniu, nic o mijaniu. Ale przecież jesteśmy kobietami, więc pewnie drobnomóżdżność nie mija nam nigdy, n'est-ce pas?
      I nie mamy duszy!
      :D

      Usuń

Prześlij komentarz