1905

Czasem, nie wiadomo skąd, pojawiają się aniołowie.

Jestem głęboko przekonana, że każdy z nas przeżył coś takiego. Może nie zwróciliście uwagi, może potraktowaliście to zwyczajnie, może ta sytuacja ugrzęzła gdzieś w mrokach niepamięci albo po prostu okazała się czymś tak wielkim, że kiedy chcecie o tym opowiedzieć, to jakoś ściska Was za gardło, więc milczycie. A może właśnie opowiadacie - czy to w gronie przyjaciół, rodziny lub wręcz przeciwnie: całemu światu. Bo już tak jakoś jest, że kiedy naprawdę, NAPRAWDĘ potrzebujemy, pomoc przychodzi.
Często z zupełnie nieoczekiwanej strony.

I ja mam swoich aniołów, którzy zjawiali się nie wiadomo skąd, żeby wyciągnąć mnie z bagna beznadziei. Szczególnie dobrze wspominam ostatniego - może dlatego, że rzecz jest świeża, a poza tym spotykam go każdego dnia. I nawet kiedy sytuacja się zapętla, coś idzie nie tak, jak powinno, uśmiecham się, macham ręką na, drobne przecież, niedogodności i trwam. Bo jestem przekonana, że mam dług, który powinnam spłacić. Tak, jak potrafię, na miarę własnych możliwości.

W ubiegłym roku w moim życiu zaczęło dziać się naprawdę fatalnie, co było wynikiem ugrzęźnięcia w domu. Starałam się nie dopuszczać do siebie złych emocji, ale minęło półtora roku, zbliżała się druga rocznica bez pracy i to, co na początku wydawało mi się miłym odpoczynkiem od okrutnej gonitwy i braku czasu, zaczęło potwornie ciążyć. Po kolei "kładło się" więc wszystko: poczucie własnej wartości, stosunki międzyludzkie, relacje z najbliższymi, komunikacja. Pewnego dnia przyłapałam się na patrzeniu w ścianę i nagle zrozumiałam, że siedzę w niezmienionej pozycji, zawieszona wzrokiem w jednym punkcie od blisko trzech godzin. Z przerażeniem pojęłam, jak jest źle, że jeszcze jedno wydarzenie i przekroczę tę magiczną, cienką linię, która dzieli mnie od zapadnięcia się w sobie. A stamtąd samodzielnie się nie wygrzebię.

Coraz trudniej mi było zdobyć się na wysiłek pisania i rozsyłania kolejnych aplikacji. Z moim CV nie można nawet złapać pracy fizycznej za najniższą krajową. Nikt nie przyjmie mnie do zamiatania ulic, bo będzie zakładał, że prędzej czy później okażę się od niego lepsza i wygryzę ze stanowiska. To naprawdę dno i pułapka ścieżki kariery. Zapadałam się w sobie. I wtedy pojawił się mój anioł. W dodatku, co dość istotne, nie pierwszy raz. Zadzwonił i kazał mi być za dwie godziny. Bez zbędnych dyskusji.

Od tej informacji do wniosku, że moim aniołem jest Szef, dzieli nas tylko jeden krok. Nie było żadnej rozmowy kwalifikacyjnej - ot, usiadłam po drugiej stronie jego biurka, nie zdążywszy otworzyć ust, a on powiedział:
- Takie i takie stanowisko. Dostaniesz za to tyle. Dałbym ci więcej, ale ja kasą nie dzielę, więc musisz na początek wziąć, co dają. Będę pilnował, żebyś dostawała premie i mogła sobie przy okazji coś przyrobić. Po okresie próbnym będziemy negocjować podwyżkę. A teraz chodź do naczelnego.
- Jakieś wskazówki? - zapytałam, porażona stylem rozmowy.
- Znam cię, nie potrzebujesz wskazówek. Zostawię was samych, choć chętnie bym posłuchał.

Dziś zadzwonił do mnie na komórkę o 15.05. To akurat po godzinach, ale siedziałam, bo od wczoraj mam małą kumulację.
- Jesteś jeszcze? - zapytał.
- No, pewnie. Nie ruszę się, zanim tego nie skończę.
- Nie przyszłabyś do mnie na chwilę?
- Przyszłabyś.
- Ale... wiesz co? Ja mam do ciebie prośbę.
- Zamieniam się w słuch - odparłam zaintrygowana.
- Czy nie zechciałabyś dać mi jednego papierosa? Nie mam fajek, nie mam czasu iść kupić, nie mam czasu zapalić, muszę jeszcze przebrnąć przez kilka spraw, a taki jestem zmęczony, że po prostu chciałbym zrobić sobie przerwę.
- Szefie, to może i ja zrobię sobie przerwę i pójdziemy na dymka?
- Nie wstydzisz się ze mną wyjść?
- Słaby żarcik, słaby - odparłam. - Zaraz będę.

Podstępnie zawlokłam go za stodołę.
- Z czegoś się podejrzanie cieszysz - stwierdził bardziej niż zapytał w drodze.
- Zaraz wypłoszymy wszystkich palaczy - zachichotałam.
- No co ty? Ludzie się mnie boją? Jestem taki okropny?!
- Wcale. Ale oni o tym nie wiedzą, więc będzie zabawa.
- Jesteś większym potworem niż podejrzewałem! - zaśmiał się.
- Pewnie! Ja to pielęgnuję - oznajmiłam, bardzo z siebie zadowolona.

Zza dymu pięć razy przeprosił, że odrywa mnie od pracy i w ogóle zmusza do siedzenia po godzinach, co zbyłam prychnięciem. Jak zwykle zadumał się nad niskością moich zarobków (nie jest tak tragicznie, dał mi w tym miesiącu premię i mówiły jaskółki, że za ostatnią konferencję dostanę nagrodę) oraz poinformował o najbliższych planach i moim w nich udziale. Z pożytkiem doczesnym, czyli finansowym. Słuchałam tego spokojnie i przyglądałam mu się - naprawdę wygląda na zmęczonego.

I dlatego może sobie wrzeszczeć. Wiem, że ludzie pomstują, ale ja pamiętam. Mnie to nie wyprowadza z równowagi. Pozwalam mu się wykrzyczeć, bo myślę, że tego potrzebuje - wywalić emocje. Nawet gdyby to było możliwe, nie zamieniłabym się z nim na miejsca. Jestem pewna, że - choć często irytujący - jest naprawdę dobrym człowiekiem. Niejeden raz mi pomógł, nie musiałam prosić. Ot - wyznałam, co mnie trapi.
Czasem, kiedy naprawdę tego potrzebujemy, nie wiadomo skąd pojawiają się aniołowie.

PS Na imieniny dałam mu książkę. Tak, ma się rozumieć, zrzuciłam się ze wszystkimi na wspólny prezent, ale oprócz tego poszłam tam sama z małym tomikiem w dłoniach (wiem, że chciał mieć tę pozycję - wiem, bo umiem słuchać). Podniósł okładkę i przeczytał dedykację.

Wielce Szanowny Panie Profesorze!

W pewnym wykładzie profesor Leszek Kołakowski, jeden z moich ulubionych specjalistów „od grzebania w duszach i umysłach“, napisał:
"Słowo „cnota“, przyznajmy, nieco zostało ośmieszone w polskim języku, nasz cyniczny wiek jakąś aurę śmieszności wokół niego zbudował. Nie mamy jednak chyba innego słowa na łączne oznaczenie wszystkich sprawności, które są moralnie wartościowane i które lepszymi czynią zarówno człowieka pojedynczego, jak i wszystkie związki między ludźmi".
Wypowiedź ta, jakże niezwykle trafna, nieodmiennie kojarzy mi się z Panem. Albowiem,
w niemalże magiczny sposób, pojawia się Pan w moim życiu w chwilach, gdy – że użyję metafory motoryzacyjnej – wypadam z drogi na źle wyprofilowanych zakrętach. I, co podkreślam (!), zupełnie bezinteresownie czyni Pan je lepszym.
Zwyczajnie trudno mi wyrazić swoją wdzięczność.
Proszę przyjąć ode mnie ten skromny podarunek – tuż pod okładką czai się ogrom słów człowieka, który był wzorem i dla fachowców, i dla humanistów. Co wcale, mimo sądów niektórych osób, nie stoi w sprzeczności. Ja wiem to na pewno – bo dane mi było poznać Pana.

Proszę również przyjąć moje najserdeczniejsze życzenia imieninowe. I wierzyć, że niewiele osób życzy Panu tak szczerze, jak ja.

Przeczytał z uwagą, pomilczał chwilę, podniósł na mnie wzrok i powiedział:
- Przesadzasz, nie?
- Akurat - mruknęłam, wspięłam się na palce i do prezentu dołożyłam dwa solenne całusy w oba policzki.

Komentarze

  1. Cudowne.
    Mój Anioł pracowy odleciał 4 lata temu. I się zapadłam, chociaż tego nie widać :) Ale sza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam takiego, który odleciał w 2006. Doskonale Cię rozumiem.

      Usuń
  2. Kurcze pracowego anioła nie posiadam, ale życiowe - przechodza przez moje życie... mam cicha nadzieję, że nadal będa się w nim pojawiać :)

    ... dedykacja genialna... gdybym byla na jego miejscu, jaknic poryczałabym się ze wzruszenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, wiesz... Praca jest tylko częścią życia, prawda?

      Usuń
  3. Wzruszyłom się. Bardzo pięknie mu podziękowałaś. Chciałobym mieć takiego Anioła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One przychodzą. Tylko nie wtedy, kiedy człowiek może ogarnąć sam.

      Usuń
    2. Zważywszy, co do tej pory musiałom ogarnąć, to pewnie jakiś przyjdzie, jak będę leżeć na łożu śmierci... ;>

      Usuń
    3. Zważywszy, że ogarnęłaś, jesteś Bardzo Silną Kobietą. Choć myślisz zupełnie inaczej. Ale od środka widzi się najmniej ostro.

      Usuń
    4. Ja jestem Bardzo Silnym Ptakiem, bo kobietą to już niekoniecznie, i nigdy nie twierdziłom inaczej. Tylko właśnie chciałobym czasem móc być nieco słabsze.

      Usuń
    5. Zastanów się, co Cię powstrzymuje :)

      Usuń
    6. Poczucie odpowiedzialności oraz samotność.

      Usuń
    7. Sama się diagnozujesz, nie? Też tak mam. Ale to niezbyt mądre, słowo.

      Usuń
    8. Nie. Byłom u psychoterapeuty na kilku wizytach. Serio.

      Usuń
    9. I co? Powiedział Ci: jesteś samotna i odpowiedzialna, to cierp?
      (Wytarłam se nosa zamaszyście).

      Usuń
  4. Kurcze, takimi aniołami byli ludzie, od których wynajmowałam mieszkanie. Brali symboliczna odpłatę, nie poganiali kiedy (notorycznie nie mając pracy) zalegałam z zapłatą (czyli kredytowali mi rachunki i umożliwiali przeżycie), przychodzili remontować (bo przecież to ich), żałowali, że się wyprowadzam (większy remont, u mnie zbiegł się z koniecznością zmiany miasta), i jeszcze po remoncie zapytali czy aby na pewno nie chcę wrócić. Tak, są tacy ludzie. Wbrew pozorom więcej niż można przypuszczać :) olka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mam rację w swych malutkich wywodzikach :)

      Usuń
  5. Nie wierzę ateistom, którzy wierzą w Anioły.
    Nie i już.
    To się kupy nie trzyma.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, wdzięczność i umiejętność jej okazania to naprawdę ważna rzecz. To mi uświadomiło, że moim życiowym aniołom nie podziękowałam tak, jak powinnam.
    Mamy tendencję do uznawania, że to, co anioły robią, to standard i nam się należy. Zwłaszcza jeśli taki jeden jest przez przypadek moim mężem. Dobra, składam mocne postanowienie poprawy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli czujesz, że coś byłoby fajnie zrobić - zrób. Będzie Ci dobrze!

      Usuń
    2. Lubię, jak mi dobrze. Zrobię :)

      Usuń
  7. Ja dzisiaj wpadłam do jednego Anioła, podziękować mu, że 2 lata temu powiedział mi coś bardzo ważnego i pomocnego.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz co, tak od rana wzruszać ciężarną? Popłakałam się, pięknie to napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Ciężarna też człowiek i trzeba zapewnić jej bodźce ;)

      Usuń
  9. Bo Ty jesteś tez aniołem,to co się dziwisz!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz