Końcowe odliczanie

3…
Są takie chwile, które zaskakują mnie na tyle negatywnie, że chyba się cieszę, że z niektórymi osobami już współpracować nie będę. No nie wiem, może ja jestem nienormalna, może wychowałam się w jakichś dzikich warunkach, może mój ptasi móżdżek odbiera jakieś inne bodźce, chadza odrębnymi ścieżkami.
W mojej głowie wszystko układa się tak:
- przeszło dwa lata pracowaliśmy pod nadzorem dyrektora i jego zastępczyni,
- likwidują nasz oddział,
- szef nie będzie szefem, a szefowa szefową,
- można kogoś nie lubić lub być wobec niego obojętnym,
- kultura wymaga, żeby się jakoś z klasą pożegnać.
No nikt mi nie powie, że złożenie się po 5 zł na prezent pożegnalny na osobę (czyli w sumie 10 od łebka na dwoje dyrektorów) to jest suma, której nie da się udźwignąć. (Ile to wypadnie na dzień roboczy za 2 lata i kwartał?).
Ja to bym chciała, żeby jakoś się to wszystko ładnie skończyło. Mimo wszystko. Żeby te 50 osób przyszło na 10 minut do sali konferencyjnej, podziękowało, uśmiechnęło się albo uściskało na koniec. Żeby kupić jakiś składkowy prezent, kwiaty. W końcu ci ludzie nam płacili przez przeszło 2 lata. I nie zauważyłam, żeby na kimś oszczędzali, jak mieli z czego dać.
Czuję się jak idotka. Bo ja nie uważam, że to jest dziwactwo. Ja sądzę, że to dobre wychowanie.
To ja tłumaczyłam 50 razy, po co przychodzę i grzecznie pytałam, czy ktoś zechce uczestniczyć, że to nie jest obowiązek i nawet, jak ktoś się nie złoży, to nie będzie pominięty.
Ja zbierałam pieniądze.
Ja – zupełnie solo, bo nikt mi w tym nie pomógł – próbowałam wymyślić, co kupić. Żeby było ładne, przydatne i nie stało się jakimś „kurzozbiorem” albo uciążliwym dodatkiem, z którym nie wiadomo co zrobić.
Ja w swoim prywatnym czasie pojechałam do sklepu i zrobiłam nie wiem ile kilometrów, żeby w ramach posiadanych środków to wszystko kupić.
Ja szukałam opakowań (w innym sklepie), co nie było wcale łatwe, bo zaraz po świętach i opakowania wymiotło.
Ja pakowałam.
Ja zamawiam kwiaty i ja je przywiozę.
Ja płacę za paliwo.
Ja wymyśliłam, żeby wydrukować dyplomy uznania – bo zawsze, kiedy nie było pieniędzy, żeby kogoś nagrodzić, to choć tak szefostwo próbowało podziękować za wkład pracy.
Ja napisałam teksty – żeby było trochę śmiesznie i trochę wzruszająco.
Ja uprosiłam kogoś, żeby to obrobił graficznie.
Ja przypilnuję wydruku i żeby nie zapomnieć o anyramkach.
Ja dbam, żeby zarezerwować salę, wszystkich spędzić i zrobić niespodziankę.
I nic, cholera, za to nie chcę. Tylko żeby było tak, jak należy. Jakoś tak godnie.
Dziś usłyszałam: my nie rozumiemy, co to za zwyczaj w ogóle, żeby się tak z kimś żegnać czy coś kupować.
I smutno mi się zrobiło.
Bo wiem, że to w końcu dobrze wypadnie. Że się parę osób roześmieje, kilka się wzruszy, ktoś się popłacze i nagle zrobi się ciepło. I tak powinno być.
I nic, cholera, za to nie chcę. Nawet „dziękuję” nie jest potrzebne. Tylko żeby było należycie. A tu taki syf.
Jak słowo daję… pora iść w stronę światła.

Komentarze