Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2008

Dyskusje z Archiwum X

Tym razem rozmowa komunikatorowa z podległym mi kierownikiem z miasta maryjnego. Osoby: kierownik z miasta C prezesowa Miesjce akcji: przestrzeń teleinformatyczna Czas akcji: wtorek, 14.00 kierownik z miasta C: Witam Panią Kierownik, ten sprzęt, dotyczący szkoły w W. jest nieaktualny. prezesowa: Witam Pana, a już rozgłosiłam, że jestem dobroczyńcą ludzkości nieletniej. Co za skucha. kierownik z miasta C: Łączę się w bólu. Mam pytanie jaki jest koszt wykonania takiego sprzętu, tak orientacyjnie. prezesowa: Tak orientacyjnie dla klienta, czy dla nas? kierownik z miasta C: Dla nas, konkretnie dla C1. prezesowa: Tak orientacyjnie to coś ok. 758,40. Ostatni sprzedałam klientowi za tysiąc. Jestem niezwykle przebiegłą. kierownik z miasta C: To ci musiał być sprzęt… śpiewał, tańczył czy co? prezesowa: W normie. Resztę skasowałam za użytkowanie, niech coś ma obolała ręka pracownika. kierownik z miasta C: To różnicę pracownik dostał do obolałej ręki? prezesowa: Panie Kierowniku! Cóż mi t

Sztuka życia

Żyć dobrze jest, jak wiadomo, wielką sztuką. Musimy pamiętać, że w nieustającej amplitudzie stosunków pomiędzy osobnikiem z Marsa, a osobnikiem z Wenus może, a nawet musi dochodzić do spięć lub zwykłych, zwyklutkich drobnych nieporozumień. Po prostu na Marsie ma się inaczej zbudowane gałki oczne, ślimaka w uchu zakręconego w drugą stronę i inne, więc bodźce odczytuje się inaczej. Kto ma tego świadomość, ten wygrywa w pierwszej rundzie. Do dzisiejszych rozważań sprowokowała mnie swoim komentarzem perlla. Otóż. Otóż życie nie jest proste jak drut ani jak kromka chleba. Nie zawsze do wszystkiego dochodzimy drogą prostą. Często zdarza się, że przemykamy przez krzaczory, kryjemy się w rowach i wyskakujemy znienacka zza węgła. Konia z rzędem temu, co się publicznie przyzna, że nigdy w życiu nie zrobił uniku. Dygresja. Właśnie przypomniał mi się fragment „Żywotu Briana”. Wiecie, ten z ukamieniowaniem. Stoi Chrystus przed tłumem o okamieniałych dłoniach i woła: - Kto jest bez winy, niech pierw

Aktualności

Po pierwsze Potomstwo powróciło. Z przebojami oraz furą prania, z którym muszę się uwinąć, ponieważ wybiera się na wojaże, związane z długi weekendem. Przeboje związane były z godziną dojazdu, ponieważ w sobotę pod wieczór Młodzież doniosła sesemesowo, że będzie między 7 a 8, a przyjechała o 11. Błogosławiona telefonia komórkowa. Po raz kolejny rozczulam się nad tym wynalazkiem, kiedy sobie pomyślę, że przez 3 h obgryzłabym paznokcie do krwi. Autobus najpierw się spóźnił, a następnie zepsuł. W Toruniu. Podjęliśmy również męską decyzję, tzn. Prezes podjął, a ja westchnęłam, i zatkaliśmy się kolejnymi ratami. Dzięki temu zjawisku jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami nowego telewizora. Nawet nie katuję się jakoś przesadnie, ponieważ (znając nasze podejście) będziemy go eksploatowali przynajmniej 10 lat – jak poprzedni. Jakoś nie mam parcia na nowości w tej dziedzinie, więc nie przewiduję szybszych wymian. Poza wszystkimi jękami – różnica jest rzeczywiście porażająca. Prezesa trzeba obecnie

Finał konkursu na idiotę roku

Jest tak, że albo kompletnie nie mam czasu, żeby napisać notkę, albo jestem tak zmęczona, że nie mam siły, albo jestem tak wyeksploatowana, że nie mam weny. Już zaczęłam się martwić o siebie. Tyczasem okazuje się, że życie pisze najlepsze scenariusze i zwyczajnie trudno nie złapać za wirtualne pióro, żeby o tym nie skrobnąć. Otóż Proszę Szanownych Państwa, konkurs na idiotę roku uważam za otwaty. Sama go otwieram wiadomością, która wczoraj zamieniła mnie w kalkę żony Lota, później spowodowała czkawkę ze śmiechu, a następnie zastanowienie nad rzeczy sednem. Otóż Uniwersytet Śląski wystawia pomnik przed rektoratem. Czyj, zapytacie? Studenta, moi drodzy… W fazie trzeciej reakcji nie mogłam dojść do tego, czym ów enigmatyczny student się tak zasłużył. Że płaci? Że uzasadnia istnienie? W fazie drugiej powstały liczne pomysły, co będzie możne nawyczyniać z rzeczonym studentem. Pomysły z wkładaniem mu do ręki różnych przedmiotów (puszka piwa) uznaliśmy za prostackie. Całkiem niezłą karierę ro

Walki z włamaniami ciąg dalszy

Wczoraj po pracy udałam się na policję w celu podpisania notatki z tzw. zdarzenia. Przy spisywaniu owej nie byłam obecna, a na panów władzów nasłałam protoplastkę. Niestety nie umiałaż ci ona określić wartości szkody, więc panowie władzowie zaprosili mnie osobiście. Dotarłam zaledwie po 5 dniach. - W czym mogę pomóc? – zabłysnął pan dyżurny. - Szanowni panowie władzowie chcieli, żebym tu przyszła z powodu włamania, to jestem. Pan dyżurny pogrzebał w komputerze, odnalazł moje imię, nazwisko i kilka informacji, których wolałabym nie znać, a przynajmniej nie podawać do publicznej wiadomości. - Numer rejestracyjny samochodu XX 0000X – skwitował. - Wierzę panu na słowo. - Nie zna pani numeru rejestracyjnego własnego samochodu? - A skąd! - Aha. – przyjął do wiadomości pan dyżurny, myśląc zapewne swoje o połowie ludzkości, ktorej nie reprezentuje - Proszę przyjść między 7.30 a 15.30. - Zaprawdę doceniam pańskie poczucie humoru. Potargujmy się. Mogę przyjść między 17.30 a 1.30. - Komisariat ni

Mąż cierpliwym jest

Złamałam sobie obcas w czarnych pantoflach. To jest zarazem przedziwne i tragiczne wydarzenie. Przedziwne, bo dłużej biegam na 10 cm szpilach niż na płaskim i nigdy mi się to nie zdarzyło. Z czego wnioskuję, że buty były źle wyważone i obrażam się na firmę Kazar. Tragiczne, bo czarne szpilki są uniwersalne, a mam (o dziwo) tylko jedne. Znaczy obecnie nie mam ani jednych. Oczywiście, że obcasy szewc może wymienić. Ale konia z rzędem temu, co znajdzie w sklepach obcasy i to w odpowiedniej wysokości. Tak już jakoś jest, że obcasy przymocowane do butów mają standardowo 10 cm, a takie sprzedawane luzem – 9 albo prawie 10. A prawie, jak wiadomo – robi wielka różnicę. Proszę bardzo, niech ktoś rozwiąże tę zagadkę. Sobotnim popołudniem decyzja zapadła. Potrzebuję czarnych szpilek i nie ma gadania. Przy okazji nieśmiało pomyślalam, że potrzebuję również pomarańczowych. Proszę się nie śmiać. Mam buty w przeróżnych kolorach, a na urodziny dostalam przepiękną pomarańczową torbę z Monnari. A więc i

Przygody

Rano postawił nas na nogi telefon od sąsiada z treścią, że mamy włamanie do samochodu. Szyba w drzazgi, jeśli można tak to ująć. W samochodzie radio z panelem – nie wzięli. Uchwyt do GPS – nie wzięli. Ładowarka samochodowa do GPS – nie wzięli. Atlasy – nie wzięli. Płyty – nie wzięli. Firmowe okulary słoneczne – nie wzięli. Nie zajrzałam do bagażnika, w którym były: - koło zapasowe, - gaśnica, - trójkąt, - apteczka, - nowe buty mojej córki w pudełku i firmowej reklamówce. Wiecie, co wzięli? W skrytce miałam landrynki w metalowym pudełku z Empiku… Ręce opadają.

Uzupełnienie wczorajszej notki

Dziś rano podpięłam laptopa i okazało się, że nie ma byka – nie wpina się do sieci. Czyli – nie działa. Kupiłam baterię, włożyłam do zegara i okazało się, że nie działa. Czy jeszcze kogoś poza mną to śmieszy? Oprócz tego nie wytrzymałam i zadzwoniłam do informatyków, że dwa tygodnie temu złożyłam wniosek o podpięcie mojego komputera do dysku sieciowego działu i nic z tego nie wynika. Pani odpowiedziała, że jak to nie wynika, kiedy wynika, bo już to jest zrobione. Naprawdę wiele wysiłku wkładam w to, by nie rzucać grubym słowem. Po wyjaśnieniu sytuacji, że wszystko jednak nie jest zrobione, z szybkością nadświetlną przybył informatyk i powiedział, że zaraz wszystko załatwi i mam się nie martwić. Po czym odpiął mnie od wszystkich pozostałych dysków sieciowych, internetu i komunikatora służbowego. Ocalała jedynie poczta. Dobre i to. Czy kogoś jeszcze poza mną to śmieszy? Dobrze, że wciąż działają mi telefony. Choć może nie powinnam mówić tego głośno… Jedna pracownica na długotrwałym L-4.

Stan posiadania

O poranku byłam szczęśliwą posiadaczką: 1. służbowego laptopa, 2. zegara ściennego, który powrócił z reklamacji, 3. pieczątki nagłówkowej, 4. pieczątki z nazwiskiem, 5. kompletu wizytówek. Pieczątkę nagłówkową mi zabrali, bo sie pomylili w kodzie pocztowym. Pieczątkę z nazwiskiem mi zabrali, bo sie pomylili w nazwie działu. Komplet wizytówek mi zabrali, bo się pomylili w nazwie działu. Laptop mam, bo nie miałam czasu go włączyć i sprawdzić, że nie działa albo nie mogę się zalogować. Zegar ścienny mam, bo jest bez baterii i nie mogę go uruchomić, żeby sprawdzić, że nadal jest uszkodzony. Mam także: 1. koszmarny ból nóg od biegania, 2. nienapisane pismo do radców prawnych, bo nie miałam kiedy, 3. zmęczenie ogólne i chęć przewrócenia się na pysk. Tu i teraz. No to biorę pracowników i idziemy do knajpy.

20 lat i parę kilo później

Spotkanie odbyło się wczoraj. Najpierw w szkole (przybyły aż trzy nauczycielki), potem w pubie, a potem… no nieważne, ale się naspacerowaliśmy. Informuję was kategorycznie, że niektóre lokale w centrum województwa są zdecydowanie przereklamowane. Około 1.00 jedna z moich koleżanek (obecnie mieszka w Chorzowie) przeciągnęła się i powiedziała: - Mam dość. Dzwonię po męża. Jedziesz? - Jasne – odparłam ucieszona wizją darmowego powrotu do domu. - Zostań jeszcze – nieumiejętnie kusił kolega obok mnie. - Nie będę miała czym wrócić do domu. Nie znam nawet katowickich numerów na radiotaxi. - Ale ja znam. Zadzwonię, odwiozę i zapłacę. Zostań. Wróciłam po trzeciej. Zgodnie z obietnicą, wezwał, odwiózł i… no właściwie nie wiem czy zapłacił, bo wysiadłam pod swoim domem, a on pojechał dalej. Trzy ibupromy rano były konieczne. Ale było fajnie. I nawet sobie poskakałam. Czy ktoś może wie, co to za moda, żeby DJ dymił na ludzi?

Piątkowe bicie piany

Osoby : kierowniczka PU kierownik PK prezesowa (kierowniczka SD) Miejsce akcji : pokój kierowniczki PU Czas akcji : 8.00 prezesowa, wiedziona potrzebą dokonania uzgodnień związanych z naradą służbową, ładuje się do pokoju, w którym w najlepsze obradują przy kawie pozostali uczestnicy prezesowa : A tu proszę bardzo, zebranko towarzyskie, jak widzę. Mogę? kierowniczka PU : Yyyyy… kierownik PK : I ciekawe co teraz zrobisz. prezesowa : Wydała z siebie dźwięk, znaczy mogę wejść. kierownik PK : Sprytne podejście. Człowiek musi teraz uważać, żeby nie kaszlnąć bez przemyślenia. prezesowa : A jak! kierowniczka PU : Chcesz kawy? prezesowa : Co mi tam, zrób. Niech i mnie skoczy ciśnienie. kierownik PK : Nie wiem, czy ci zaproponuje mleko. Mnie dała jakieś resztki. kierowniczka PU : Matka mleczna jeszcze nie przybyła. prezesowa : Jakaś nowa nomenklatura, jak słyszę. kierownik PK : Matką mleczną jest ten pracownik, który skacze do spożywczego po mleko do kawy. prezesowa : Sprytne, nie powiem. Ja ma

O czym szumią wierzby

Otóż szumią o tym, że dyrekcja się dziś wyraziła na mój temat do związków zawodowych. Pozytywnie się wyraziła, że się jej bardzo podoba moje podejście do pracy oraz zaangażowanie. I że najwyraźniej to był właściwy wybór. Mamo, tato, chwalą nas. Ufffff…

Najtrudniejsze

W nowej pracy dostrzegam dwie trudności. Bo nawału obowiązków i potrzeby pilnego doszkalania się nie klasyfikuję po tej stronie. Dobrze wiedziałam, że tak będzie, a że jestem pracowita do upierdliwości, to te rzeczy mi nie ciążą. Mam zespół zgranych, dorosłych pracowników, którzy wiedzą, co do nich należy, których pilnować nie trzeba, a w dodatku, jak już wiemy, są życzliwie nastawieni. A to nastawienie miałam okazję przetestować znowu – wczoraj. Szczegółów nie będzie. Wszystkie wymienione rzeczy to plusy, bo ja się uczę, a wiedzy i umiejętności nikt mi nie odbierze. Bez względu na rozwój sytuacji. Więc te dwie trudności są następujące: - mój były zwierzchnik, do którego moje nastawienie jest wam znane, choć pobieżnie, znajduje się w strukturze pode mną; - borykam się z problemami związanymi z tzw. kopaniem dołków. W sprawie piewszej. On się zajmuje obecnie wyłącznie punktowaniem naszej pracy w celu udowodnienia, że kiedy stąd wyszedł, wszyscy natychmiast kompletnie zidiocieli i powinn

Expose pracownika roku

R. – najstarsza i zdecydowanie najbardziej doświadczona (co nie jest bez znaczenia) moja pracownica. Godz. 17.00 (pracujemy do 15.30). W moim pokoju. „Nie stresuj sie nadmiernie. Zdecydowanie najlepszym pomysłem, na jaki można było wpaść, jest zrobienie cię tu kierownikiem. Poradzisz sobie ze wszystkim śpiewająco, a my ci w tym pomożemy”. Pracowałam do 21.00. Ale jakoś tak mi się chciało.

Wyjaśnienie sprawy kociej

Najbardziej aktywną w sprawie kociej okazała się być druga-mama, która korzysta z różnych forów, kiedy ma problemy. Ergo: nauczona jest samodzielnie szukać i radzić sobie, kiedy coś się wali. Z tzw. samości ruszyła do akcji i na www.miau.pl znalazła watek dotyczący kota Wezyra. Równocześnie przemiła ta osoba drążyła temat znanej nam skądinąd kotki Zuzi. Bez powodzenia, niestety. Watek Wezyrowski zamieszczam TUTAJ , jakby kto był ciekawy. Nie wiem sama czy powinnam się martwić, czy cieszyć, bo czarno na białym okazano w wątku, że Wezyr nie jest Panem Stefanem, ponieważ… posiada jajka. Pan Stefan został przez nas pozbawiony tej dolegliwości w wieku ok. 7 miesięcy. Niemniej napisałam maila do pani, która opiekuje się Wezyrem i ratuje mu życie. Wiem, że nie udało mi się odzyskać mojego kotka, ale emocje są tak silne, że postanowiłam pomóc tak, jak mogę, a więc finansowo. Obecnie czekam na odzew. Potomstwo wyjechało na wycieczkę szkolną dwudniową, która została jej zafundowana przez szkołę

Miłośnie

Osoby: Prezes prezesowa Czas akcji: 10.00 Miejsce akcji: kuchnia Prezes (czule przytula prezesową): Ile to już lat tak sobie zgodnie żyjemy? prezesowa : Osiem, mój drogi. Prezes (odsuwa prezesową na długość ramienia): A to się zasiedziałem…

Wyzwania w aspekcie wysiłku

Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe. Pacię informuję, że wszystkie zmarchy do pracy i do zdjęć zdejmuję i chowam do szuflady. A potem zakładam z powrotem. Ostatnio przestałam być systematyczna we wpisach i mam z tego powodu maleńkiego kaca moralnego. Mam nadzieję, że stać was wciąż jeszcze na wyrozumiałość. Niestety (a może stety?) moja nowa praca jest dla mnie wielce wymagająca i nie ma litości. Pomyślałam dzisiaj, że od 1 kwietnia nie wykonałam nawet jednej tzw. czynności pracowniczej: nie napisałam pisma, nie stworzyłam zestawienia, nic konkretnego. A biegam jak oszalała, w biegu rzucam pracownikom polecenia. Dziewczyny dosłownie łapią mnie za rękaw, kiedy czegoś pilnie potrzebują. Chwałaż ci, Panie, że one są świetne w tym, co robią i wcale nie trzeba ich pilnować, żeby wykonywały swoje obowiązki. A ja staram się jak mogę, żeby im pomóc i ułatwić życie. Walczę jak lwica o wygodny pokój dla nich i gabinet dla siebie, bo te pomieszczenia, które zajmujemy, musimy

Bo liczymy sobie raptem wiosen pięć

Obraz
Znaczy trzydzieści pięć. Ale nie bądźmy drobiazgowi, tak? Albowiem zachowujemy się i wyglądamy na pięć właśnie. CBDO*. * dla niewtajemniczonych – termin matematyczny: co było do okazania.

To nie jest notka na prima aprilis

Jest 1 kwietnia, ale nie znaczy to wcale, że będą kawały. Jestem tak zmęczona, że nie mam siły na żarciki, za to już, natychmiast, w tej chwili – sprawozdaję. Donoszę uprzejmie, że mimo najgorszych przewidywań, w dniu dzisiejszym nowe centrum ruszyło. Co prawda wszyscy miotamy się jak opętani, niektórzy nie mają gdzie siedzieć i na czym pracować, ale start odtrąbiono. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam pokój, biurko i krzesło, a komputer własnoręcznie (za pomocą miłego kolegi) przeniosłam sobie do tego biura dwa piętra wyżej i uruchomiłam, czyli należę do grupy uprzywilejowanych. Niestety nie mam dostępu do sieci, gdyż samowolne przeniesienie komputera jest w zakładzie dla obłąkanych przestępstwem. A za tym idzie również brak dostępu do internetu, poczty służbowej i dysków sieciowych, więc nie piszę, bo nie mam jak. Za to dobrze zaczęłam, bo już w pierwszy dzień zabrałam pracę do domu i właśnie usiłuję przez nią przebrnąć. Oprócz tego do plusów dodatnich zaliczam dzisiejszą nara