Posty

Wyświetlanie postów z 2009

Z cyklu „Ten kot mnie wkurwia”

Obraz
A zwłaszcza jego mina, świadcząca o głębokim przekonaniu. Oprócz kota, do szału doprowadza mnie własna matka. I tak już 36 lat. To znoszę. Choć czasem stara się wyjątkowo – na przykład dziś. A przecież nie bez znaczenia jest fakt, że akurat posiadłam infekcję górnych dróg oddechowych. Co pozwala mi piszczeć. Bardzo dziś głośno piszczałam na matkę. A potem odłożyłam słuchawkę. Sama się siebie boję – nie podniosłam na nią głosu nigdy wcześniej. Tracę cierpliwość (starzeję się?) albo dorastam i wreszcie chcę być samodzielna. Jedno i drugie równie przerażające.

Dawno, dawno temu

Obraz
wyjechałam na pierwsze „dorosłe” wakacje pod namiot. I od razu przywiozłam do domu niespodziankę. A właściwie dwie niespodzianki. Były z nami przez wiele, wiele lat. Ona – przez siedemnaście. On – przez dziewiętnaście. Wypełniały domową przestrzeń i serca. I tak samo, jak ja kiedyś czuwałam nad Ich snem, tak dla Nich punktem honoru było chronić spokój mojego nowo narodzonego dziecka. Dwa lata temu ułożyliśmy pod sosenką siostrę. Dziś – brata. Słabo się starasz, Mikołaju…

Może ktoś jest z okolicy

Obraz

Nie lubię poniedziałku

Wykazałam się dzis wybitną zapobiegliwością, przybywszy rano do pracy… bez komputera. No niestety – odkryliśmy, że pracuję w domu w weekendy. Posypuję się popiołem w kącie. Kiedy już oceniłam, że dam sobie radę bez poczty mailowej przez jeden dzień odkryłam, że mam w torebce kluczyki do samochodu Prezesa. Pechowo jest dziś umówiony w warsztacie. Wycieczka z Katowic do Chorzowa i z powrotem stała się obligatoryjna. W tej sytuacji postanowiłam się przeprowadzić do nowego kabineciku. To idę.

Odcinam kupony

od dokonanej w sobotę drastycznej zmiany w wyglądzie własnym. Ponieważ nie jestem minimalistką, poszłam na całość i obecnie jestem zupełnie innym waterloo niż przez ostatnie… oj, nie pamiętam, jakieś 100 lat. A że jak szokować, to szokować, do zmiany wyglądu założyłam (do pracy!) jeansy oraz martensy. Zajrzałam do szefa. Podniósł głowę znad pism (moich zresztą), wybałuszył oczy, wstał, wyciągnął rękę… - Iksiński jestem, bardzo mi miło. Usiadł, westchnął i dodał: - Taka jesteś teraz… nie moja. - Dbam, żeby ci się nie znudzić. - Ty??? To niemożliwe. Ludzie przystają na mój widok hehe. No dobra, jutro już trochę odpuszczę, założę kostium i szpilki.

Dla wyrównania negatywnych emocji

Na sekundę przed wyjściem z domu do pracy rzucam okiem do lustra, czy wszystko w porządku. Prezes zerka na mnie, marszczy brew i komentuje: - Teraz jeszcze cię troche zbrzydzimy i możemy iść. Kamień z serca…

Hurtem

I Po powrocie do domu odkryłam, że biała myszka uczy się właśnie… sikać do kuwety. Odpadam. Zocha rządzi, słowo daję, ten kot mnie zaskakuje. Karol dziwnie się zachowywał, co zostało w pełni pojęte, kiedy wyjęliśmy z kuwety myszkę. Zapakował się tam natychmiast i walnął takie kupsko, że skomentowałam to na okoliczność wejścia w posiadanie patentu na broń biologiczną. Normalnie kupę mu się chciało, a kuwetka była zajęta. Istny dom wariatów. II Jedziemy samochodem, Prezes strasznie szarpie. W pewnym momencie zaczyna mnie to męczyć. - Kochanie – ćwierkam uczuciowo – chcesz, żeby mi głowa odpadła? - Wstyd się przyznać, ale czasami tak – odpowiada mężczyzna mojego życia. No cóż… jest niewymienialny na żaden inny model, prawda?

Wiele mnie już nie zdumiewa, a jednak się zdarza

Rozpoczęłam tydzień w sposób najgorszy z możliwych. Jedna z moich pracownic na koniec działalności zrobiła wszystko, co się tylko dało, żeby wymigać się od gaszenia światła i zwalić tę pracę na innych. Nie myślałam, że będę musiała coś takiego zrobić, ale wezwałam ją, wyraziłam swoje niezadowolenie, udzieliłam reprymendy i odebrałam premię. Tak gdzieś po dwóch godzinach przyszła z prośbą o rozmowę. Ucieszyłam się – znaczy dotarło. Usiadła i powiedziała: - To już mi zostaw trochę tej premii, co Ci zależy. W takich chwilach wiara w człowieka mi siada.

No i wyszło szydło z worka

Obraz
Okazało się w całej rozciągłości, że koszmarnie wolno „łapię”. Trzy lata zajęło mi domyślanie się, czemu Zofia wieczorami przynosi do sypialni różne przedmioty (gąbka, myszka). Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie fakt, że rozważania nad tym problemem były grupowe, a założenie niewłaściwe. Otóż wszyscy przyjęli, że ona przynosi PRZEDMIOTY. Jest zupełnie inaczej. Zofia przynosi wieczorem do gniazda wyimaginowane DZIECI. Wobec powyższego wczoraj uczyniliśmy ją matką wielodzietną. Sprawdziło się. Wszyscy nocowali w łóżku. Szanowni Państwo: Zofia wraz z przychówkiem. Voila!

Ku radości

Obraz
postanowiłam podzielić się z Wami jednym z moich ostatnio najulubieńszych zdjęć. Betowen był kibicem na Tour de Pologne w Zakopanem. Jak wspominałam onegdaj, z powodu szczątkowej sierści słońce przypieka go tam i owam. Babcia Krynia znalazła na to sposób. Betowen nie protestuje. Rozwałka.

Czytam artykuł o biustach

i stanikach. Wiadomo, o co chodzi – temat był już eksplorowany. Na koniec autor podsumowuje, że faceci i tak nie patrzą głównie na biusty, raczej na nogi, twarz i sylwetkę. - No to jak z tym jest? – pytam Prezesa, bo jestem w tym wieku, że już naprawdę chciałabym wiedzieć. Prezes bierze głęboki wdech… - Muszę zdradzić ci wielką męską tajemnicę. Faceci nie leca na cycki. Ani na nogi. Ani na nic innego. - Nie??? To na co lecą? Bo ja już nic nie rozumiem. - Na nic. Rozważają to pod kątem: da się puknąć, nie da się puknąć. No i teraz wiele myślę o moim związku. DA SIĘ PUKNĄĆ???!!!

Krótko i w biegu

Pacia mnie dręczy, bo faktycznie nic o sobie nie piszę. Ledwo żyję i nie zapowiada się, żeby miało być lepiej. W całkowitym skrócie: - zakład dla obłąkanych jest w likwidacji; - termin: 30 września; - ostatni okres był dla mnie wyzwaniem – zagrożenie bezrobociem; - przetrwałam; - alokowałam się; - będę pracowała w innej jednostce, też w Katowicach; - zmieniam dział kompletnie – nowe wyzwania; - no dobra – nie całkiem nowe, już tego dotykałam, ale i tak siwy dym; - obecnie muszę zamknąć na zawsze swoją działalność, co się wiąże z niezłą jazdą: wszyscy pracują na akord; - od 1 października będzie tylko gorzej; - jestem tak zmęczona, że wjechałam dziś rano na skrzyżowanie na czerwonym świetle, prosto na czołówkę; - nie, spoko, nic się nie stało, ale ten pan z naprzeciwka mnie nienawidzi i słusznie. W domu wszystko w normie (mało bywam), tylko z mamą pat – byłyśmy w Łodzi u lekarza, niestety okazuje się, że doszliśmy do kresu możliwości medycznych, teraz już wszystko w rękach Szefa. Na szc

Czy z przeproszeniem

ktoś byłby uprzejmy mnie uświadomić, skąd się nagle wzięło tyle nowych osób? Istnieje umiarkowane podejrzenie, że gdzieś ktoś poleca. Gdzie i kto? Zeznawać mi tu zaraz, jak na spowiedzi! PS Nie odsyłać do statystyk, bo jakby w statystykach w odsyłaczach było, bym się gópio nie pytała którędy na Rzeszów.

Absolutli fabiulołs

Historyjka autentyczna. Pani była gościem ślubnym i weselnym pewnej młodej pary. Ślub konkordatowy, odbywa się w kościele. Dochodzi do przysięgi małżeńskiej. Na nieszczęście księdzu „zapomniało się” imię pana młodego. Odchyla więc dyskretnie mikrofon i pyta: - Jak Pan się nazywa? Mimo odchylonego mikrofonu „publika” słyszy, ale zdenerwowany pan młody nie. - Jak Pan się nazywa? – pyta ksiądz ponownie, troszkę głośniej. Zdenerwowany pan młody przytomnieje*, przysuwa do siebie mikrofon i pełnym głosem odpowiada: - Pan się nazywa Jezus Chrystus! KURTYNA * To znaczy… nie mam pewności.

Pasjami uwielbiam

Obraz
te fascynujące przedmioty, które ludzie trzymaja w swoich ogródkach. Zawsze, gdy na to patrzę, budzi się we mnie ośliniony z pożądania socjolog, który natychmiast chce wydrzeć tajemnicę potrzeby posiadania krasnala ogrodowego. Kimkolwiek by nie był.

Ssaki torbacze są wśród nas

Obraz
Bądź czujny albowiem nigdy nie wiesz, z kim mieszkasz. Czyli: beczkę soli zjesz, a człowieka* nie poznasz. * W końcu kot też człowiek.

Potomstwo odkryło nową pasję – zbliżenia

Obraz
I oddaje się jej z całkiem niezłymi efektami.

Bałtyk pachnie inaczej

I może sobie Kiełbasińska opowiadać, że może Śródziemne, a może Czerwone. Ja mam słabość do tego. Oj wiem, że jest strasznie drogo, że nie ma gwarancji pogody, że plaże nieprzygotowane. Ale proszę mi to powiedzieć, kiedy o zachodzie słońca stoję na brzegu, a niesiony wiatrem zapach świdruje mi w nosie. Nie da się tego porównać z niczym innym. Warunki mamy rewelacyjne, spodziewałam się o wiele mniej, mając doświadczenia z lokalną bazą noclegową. Sporo czasu spędzam w ogrodzie na huśtawce. Czytam sobie i cieszę się chwilą. Marzę sobie również nierealnie o małym, białym domku w cichym zakątku przy wydmach. PS Co nierealnie, to nierealnie. Natomiast z przerażeniem obserwuję zagęszczenie rozmów o psie. Jakby mało było tego, co już karmimy.

W zakładzie dla obłąkanych trwa kolejna reorganizacja

W związku z tym nikt nie wie, co za chwilę będzie robił, a wszyscy, którzy dotąd uważali, że za mało im płacą, nagle zaczeli pod niebiosa wychwalać pracodawcę za wyjątkowo obfite wynagrodzenia. Tzw. zielona trawka bowiem czeka. Denerwuję się za siebie i moich ludzi, za których – jako osoba obdarzona kwoczym instynktem – czuję się odpowiedzialna. Wczoraj otrzymałam Propozycję. Nie bez kozery piszę to wielką literą. Muszę przyznać, że mało co mnie w tych czasach zadziwia, ale Propozycja mnie zatkała na amen. W zatkaniu przetrwałam jakiś interwał czasowy. A następnie… odmówiłam. Do chwili obecnej nie mogę się otrząsnąć ze świadomości, jak łatwo mi poszło. Zakładam, że taka Propozycja więcej się w życiu nie powtórzy. Okazuje się jednak, że moim marzeniem nie jest bycie ważną jak maggi w zupie. Nawet jeśli miałoby to być zdarzenie na Taką Skalę. Swoją drogą ciekawa jestem, co teraz myśli sobie komisja (to się nie dzieje jednoosobowo), która Propozycję mi złożyła. Bawi mnie podejrzenie, że d

O, popatrz!

Obraz
- kwiknął radośnie Prezes znad czytanej właśnie książki (Terry Pratchett „Złodziej czasu”) – Pratchett o Tobie napisał! Podniosłam brew. Gdyby nie fakt, że nieźle się ubawiłam, mogłabym się obrazić…

Dialog małżeński wszech czasów – czyli: co każda z was chciałaby kiedyś usłyszeć

Występują: Prezes prezesowa Miejsce akcji: (podwójne – różnica pięter) salon i gabinet Czas akcji: 18.00 prezesowa: wykrzykuje do Prezesa siedemnaste pytanie, dotyczące ogólnych warunków ubezpieczenia mieszkań w sposób, którego Prezes nie znosi, czyli siedząc na dole w salonie, gdy Prezes siedzi na górze w gabinecie Prezes: Kochanie, uspokój się. Jestem zajęty. Zajmuję się zarabianiem pieniędzy – ty się zajmij wydawaniem.

Na naukę nigdy nie jest za późno

Obraz
mruknąl Beethoven, popijając popołudniową herbatkę.

Babci i dziadka historia miłosna

była zaiste porywczo – romantyczna oraz niebywale skandaliczna, jak na owe czasy. Babcia była panienką z dobrego domu z sekretem. Sekret – tak na dziś – nie był wcale oryginalny czy wydumany. Pradziadek bowiem, człowiek niezwykle bogaty, był kutwą potworną w zakresie obowiązków rodzinnych oraz posiadał niebywałą skłonność do malowniczych hulanek, w których uczestniczył był cały Żywiec. Jak można się spodziewać – na karmienie licznej dziatwy, że o ubieraniu nie wspomnę, dudków już nie starczało. Kwitła więc sobie babunia wsród owej dziatwy ubożuchno i w dziurawych butach, co w połączeniu z dwiema wojnami światowymi, porażającymi przygodami z tym związanymi oraz radosnym socjalizmem, ukształtowało ją na późniejsze lata w sposób dość przykry*. Niemniej pamiętać należy, że prócz skłonności do hulaszczego stylu bycia oraz kompletnej obojetności dla potomków, miał pradziadek niezwykle wysokie mniemanie o swym miejscu na drabinie społecznej i żadnej córki za byle kogo wydawać nie zamierzał. W

Znowu oglądam zdjęcia

Obraz
Co za to mogę, kiedy lubię. Fascynuje mnie uchwycenie tej ulotności chwili, tej nienamacalności. Oglądam ze ich skupieniem, tych – którzy już dawno odeszli. Bo właśnie sepie lubię najbardziej, a bohaterowie sepiowych fotografii żyją już wyłącznie w pamięci. Są zdjęcia, które zatrzymują mnie tylko na chwile. Sa takie, do których wracam latami, nieustannie odkrywając coś nowego w postaciach zastygłych w bezruchu, poważnych i trochę nierealnych. Świat się zmienił – obecnie zdjęcia są czymś zwykłym i ludzie bywają na nich nieodświętni i niepoważni. Tamte, sepiowe, uchwyciły wyjątkowość – bo czynność była rzadkością. Znów zapraszam was serdecznie, uchylając drzwi do mojego domu. Obejrzyjcie dziś galerię moich przodków (niektórych już znacie) na fotografiach najukochańszych. Zdjęcie pierwsze. Myślę, że może być zrobione w 1914 roku. Ta malutka osóbka w samym środku, w sukienczynie z białym kołnierzem, to mój dziadek Władysław. Pozostałe dzieci są jego rodzeństwem. Stoją z brzegu rodzice: mam

Beemwe powiada,

że tęskni za Karolkiem. My mniej, gdyż jest kosztotwórczy. Nie dość, że żre takie ilości, że tygrys by się nie powstydził, to jeszcze potem usiłuje nam udowodnić, że jest źle karmiony. A było tak. Onegdaj zwróciłam uwagę, że koty w naszym domu nieco za dobrze się mają, co bezpośrednio wpływa na ich promień. Karolek został zważony i wyszło, że osiągnął wagę średniego czołgu – jakieś 7,5 kg. W związku z powyższym nastąpiło ograniczenie racji żywnościowych z zachowaniem częstotliwości posiłków. Pewnego dnia po przybyciu do domu ze zdziwieniem stwierdziłam obecność kałuży na środku salonu. Takie rzeczy nie mają u nas miejsca, albowiem wszyscy mają świadomość, że obetnę kawał ogona i to w sposób widowiskowy, żeby reszta miała o czym myśleć. W związku z powyższym uznałam, że nie możemy mówić o lekkomyślności, a raczej o problemie zdrowotnym. Mówi się, że w domu, gdzie jest kilka kotów, istnieje problem ze znalezieniem winnego. Być może. Ja nie mam problemu. Karolek został, nie bez oporu ze s

- Wyobraź sobie

- oświadcza Potomstwo – że widziałam w empiku książkę pt. „Kupa”. Jak ją zauważyłam, od razu pomyślałam o tobie*! Zastanawiam się, czy włożyć to do szufladki opisanej jako klęska wychowawcza. * Kupa bywa niezwykle wdzięcznym tematem rozmów w naszym domu.

Ani słowa od siebie

Obraz
Tekst i zdjęcia bezwstydnie wykorzystane bez wiedzy i przyzwolenia autorki. Ale cóż… taki twoj los marny, jeśli przestajesz z waterloo. Wszystkie postaci i wypowiedzi są jak najbardziej prawdziwe, a jeśli nieprawdopodobne, to też sama tego nie wymyśliłam. Nieustanną pasją naszego kota jest wnętrze ubikacji. Zawsze musi być w łazience przed nami – nawet osiągając prędkość światła – żeby jak tylko zostanie otwarta klapa, był już w pozycji do zaglądania. Spuszczana woda wywołuje drżenie z ekscytacji. A moje bezczelne zasłanianie mu (jak już usiądę) powoduje, że żeby zajrzeć do wnętrza ubikacji stoi za mną i odpycha mnie łapką. Za niedługo – po takich cierpliwych oraz stałych obserwacjach – myślę, że zacznie sam korzystać.

Wczoraj wpisałam do wyszukiwarki

imię i nazwisko mojego najgłówniejszego szefa. Pojawiło się mnóstwo linków. Otwarłam stronę i… ryp! trojan. Posikałam się ze śmiechu*. Muszę rozpowszechnić tę informację. * Śmiesznie, bo mi zatrzymało. Gdyby nie zatrzymało, to pewnie inaczej bym śpiewała .

Jakoś nie mogłam się zebrać do nowej notki,

chociaż temat od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Tymczasem dziś rano po przyjściu do pracy usłyszałam historyjkę, którą donoszę uprzejmie (czyli, że jest donoszona). Jedna z moich pracownic jest mamą rocznego młodzieńca (dla przyjaciół Fifi). Dojeżdża do pracy spory kawałek, a w dodatku ma na tyle trudną sytuację, że opiekę dzienną nad synkiem sprawuje jej mama, która pracuje w systemie zmianowym i M. musi się do tego dostosowywać. Zmieniłam jej godziny pracy, żeby mogła to wszystko jakoś pożenić, ale w związku z tym musi o 5.30 wyjść z domu, bo inaczej nie uda jej się zawieźć synka do babci i dojechać do Katowic. Tłucze się więc z maluchem o nieprzyzwoitej godzinie przewozem w dni, kiedy ma dojazdy na styk. Dodatkowo Fifi należy do tych dzieci, którym sen do niczego nie jest potrzebny, więc M. od przeszło roku jest chronicznie nieprzytomna. Opowiedziała nam dziś, że od tygodnia w przewozie obserwowała ją jakaś stara torba, nieżyczliwie zresztą. Dziś nie wytrzymała, wysiadła razem

Agent 007

Obraz
czyli Beethoven się ukrywa. Póki co, jest słaby w te klocki. Wszystkie kryjówki są lokalizowane w krótkim czasie. Ale kombinuje nadal.

Jasne, że powiem, co to jest ślojder,

natomiast nie powiem, co to jest gabla, bo nie wiem jak. Ślojder to proca. Weki od krauzuf to gumki od słoików typu wek, ale to łatwe. Natomiast gabla… nie ma na to słowa. To jest rozwidlony kijek, stanowiący podstawę budowy procy. Dygresja. To tak, jak z kotem. Kot składa się z futra, kota właściwego i aparatu mruczącego. Koniec dygresji. Ale ja dziś o pracy, bo dawno nie było. Otóż odbywam poranną pogawędkę z moimi pracownikami. Stoję na środku pokoju, jest początek dnia, ogólne jeszcze rozluźnienie, ktoś pije kawę, ktoś się krząta socjalnie. Przy jednym z biurek gabinet kosmetyczny – M. odkryła nowe powołanie i robi żele. Oczywiście nie w pracy, bo do tego potrzebuje czasu i lampy. W pracy świadczy usługi w zakresie frenczu. Więc stoję sobie i peroruję: prezesowa : No i nie zapominajcie, że M. się mnie kiedyś bała. M (znad lakieru): Ja się ciebie cały czas boję. R : Coś w tym jest, wszyscy się ciebie boimy. O (poddawana zabiegom kosmetycznym): Stale. prezesowa : Tak, to się rzuca w

Przypomniała mi się

jedna z moich ulubionych zagadek. Niezmiennie od lat rozbawia mnie do łez. Gratka dla osób spoza Śląska. „Co to je ślojder? Ślojder to je gabla i dwa weki od krauzuf.”

Aktualizacje

Obraz
„Tak sobie postanowiliśmy, że kot nie będzie spał z nami w łóżku”* Czy te oczy mogą kłamać? Navigare necesse est Moim celem jest zrobić sobie tyle krzywdy, ile się tylko da. W miarę możliwości dbam, by uczynili mi ją ci, u których mieszkam. Potem rozpocznę odcinanie kuponów. * Buchachachacha – wtrąciła moje-waterloo z francuska, albowiem i ten język nie był jej obcy.

Usiłuję obecnie zostać studentką,

ale normalnie ciężko jest. Tak w ogóle to się zastanawiam, czy w moim wieku to się nie powinno raczej stać po drugiej stronie katedry, co słusznie wykonuje J., uprzednio zapewniwszy sobie tytuł doktora nauk medycznych. Ja tam z medycyną mieć wspólnego nie zamierzam NIC, wypinam się na doktorat zadkiem w ogólności, lecz problem jakby pozostaje. Znalazłam czas jakiś temu informację o projekcie europejskim, który osobom zdeterminowanym dofinansowuje studia podyplomowe. Ze zwykłego ludzkiego wścibstwa podejrzałam uczelnie na Śląsku i jest. Nawet kierunek znalazłam całkiem zabawny: psychologia w zarządzaniu. Dygresja Pracownicy, wejdziąwszy/wejszłszy w posiadanie wiedzy o moich planach, natychmiast poczuli się królikami doświadczalnymi i rozpoczęli burzliwe dyskusje pod hasłem: Czy to się godzi? Koniec dygresji. Dziś zarejestrowałam się elektronicznie i wygenerowałam dokumenty. Za piątym chyba podejściem, niech piekło pochłonie komputery. Jutro sobie wydrukuję i zaniosę do kadr, celem potwi

Co za przeokropne babsko z tej Kryni,

Obraz
podebrała mi puentę do zdjęć. No to już wszystko wyjawiam, jak na świętej spowiedzi. Zwłaszcza, że pojawiły się pewniki. Kotek rzeczywiście nie jest mój – został nowym wnuczkiem Kryni i synkiem jej mało motorycznego (jak sama pisze) syna oraz niezwykłej synowej – mojej zresztą imienniczki i w dodatku rówieśnicy (dobrze się dogadujemy). W związku z powyższym jestem „na bieżąco” albowiem w sposób zaskakujący zostałam mianowana (no dobra, sama się mianowałam) matką chrzestną. Mam nadzieję, że w związku z tym będę miała wpływ na zmianę imienia, co i tak jest bez znaczenia, ale o tym za chwilę. Kotek jest reprezentantem rasy devon rex, ma cztery miesiące i imię nadane nie bez przyczyny. Jest głuchy. Oprócz tego w swoim króciutkim życiu miał już tyle pecha, że należy mu się naprawdę dobry, ciepły i kochający dom, więc taki właśnie otrzymał. Urodził sie jako największy w miocie i przez pierwsze dni wszystko wyglądało super. Po tygodniu, jako jedyny, zatruł się mlekiem własnej mamy (z zastoju)

Poznałam dziś przemiłego faceta,

Obraz
czyli notka dedykowana Kryni. Nic nie napiszę, bo – póki co – nie ma jeszcze pewników. Jak coś się zmieni, to pewnie, pewnie. Drodzy Zgromadzeni! Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić… BEETHOVEN No co? Każdy może sobie ziewnąć. Milusi, co? Z cyklu: zastanawiające pozycje. A to już prawdziwie dla Kryni. Plus informacja: w pięć minut po przyjściu. Zapytasz może o reakcję? - E tam, gąbkę można zawsze wymienić. ;o) Sam czar.

Potomstwo zadzieżgnęło

po raz wtóry. „Co to znaczy defetyzm?” Kwiknęłam radośnie, przewidując ciąg dalszy. „Siejesz defetyzm? Na zielonaj szkole???” „Tak” Przyznaję ze wstydem, że nie wytrzymałam i zadzwoniłam. - I kto ci to powiedział? - Pani. Wytłumaczyłam, walcząc z wybuchem radości. Nie, żebym nie miała pewności, że moja pierworodna nie może siać defetyzmu. Może. I to jeszcze jak. - I co? – dopytałam podefinicyjnie. - Sieję. :o) Donoszę uprzejmie, że Potomstwo powróciło na łono, w całości w dodatku i z górą brudnych szmat. Od razu zażądało, żebym opuściła lokal, bo się wytrzymać nie da. Witaj, Stabilizacjo!

Onegdaj wzburzony Prezes

zarzucił mi, że mam niewłaściwe podejście i wszystkich ludzi uważam za kretynów. Nieprawda, nie wszystkich. Zaledwie większość. I to wyłącznie dlatego, że mam dowody rzeczowe. Taki przykład na przykład: Od 1 maja przerzuciliśmy pewne czynności, które wykonywało do tej pory Archiwum X, do Archiwum Y. Czynności dotyczyły magazynowania, zaopatrzenia, a co za tym idzie – rozsyłania określonej grupy towarów po kanałach dystrybucji. W związku z powyższym, posiadając liczne dowody, świadczące o debilizmie większości pracowników, w połowie kwietnia sama – tymy ręcami – napisałam stosowne procedury (ja nikomu nie ufam, niestety), które podpisali najważniejsi szefowie Archiwum X i Archiwum Y. Naturalnie wszystko poddane było licznym konsultacjom, bo – jak mawia Potomstwo – głupia żem nie jest. Następnie materiał został przekazany do wykonania. I w tym momencie zaczęłam przewidywać trudności. Nie pomyliłam się. Od tej chwili każdego dnia, wchodząc do pracy, wystosowuję w przestrzeń następujący ap

Wymiana esemesalna

Potomstwo na zielonej szkole (tak, tak, w naszym gimnazjum organizują), nie odzywa się wcale. Na zainicjowany przeze mnie kontakt odpowiedziało: - Muszę z tobą rozmawiać? A skąd, nie musi. Ważne, że się dobrze bawi. Dziś nawiązało. Widząc na wyświetlaczu „Nać”*, uniosłam brwi. „Nie chciałabyś mi przelać kieszonkowego?” „Aż tak zabrakło ci kasy?” „AŻ TAK to nie, ale wolę mieć.” „Już masz stówę** na koncie. Znaj serce matki.” „Kocham” „Ja ciebie też, tylko bezinteresownie ;o)” Ech i ach… * Potomstwo zwane Nacią, bo „jaka matka, taka natka”. ** Kieszonkowe wynosi 50 zł miesięcznie. Ale oj tam.

Tęsknoty kocie za łażeniem po płocie

Obraz

Dziś wolne, więc…

Chwila rozrywki. I jeszcze jedna. Pasjami ubóstwiam.

Jutro termin sprawozdawczy

dla całości umów komisowych. Chcę umrzeć NATYCHMIAST! W poprzednim wcieleniu musiałam być baaaardzo złym człowiekiem. I teraz dostaję za swoje.

We wczorajszej GW ukazał się artykuł

który wrzucam tu w całości, bo nie jest długi, a szkoda Waszego czasu na szukanie. Kościół walczy z pijanymi na drogach Małgorzata Skowrońska Jeśli widzisz, że rodzic wypił piwo i chce wsiąść do samochodu, zabierz mu kluczyki – będą radzić katecheci na lekcjach religii. To element walki Kościoła o bezpieczeństwo na drogach. W niedzielę we wszystkich kościołach odczytywany był list polskiego duszpasterza kierowców ks. Mariana Midury. Wierni dowiedzieli się z niego, że dbanie o bezpieczeństwo na drogach i walka z pijanymi kierowcami to obowiązek każdego katolika. Ks. Midura jest autorem akcji promującej bezpieczną jazdę, prowadzonej przez Episkopat w ramach duszpasterskiego programu „Otoczmy troską życie”. - Często zapominamy, że przykazanie „Nie zabijaj” dotyczy nie tylko morderstw czy aborcji, ale również jazdy na drogach. Ktoś, kto po piwku wsiada do samochodu, stanowi zagrożenie dla siebie i innych. Tym samym może być potencjalnym mordercą – tłumaczy duszpasterz kierowców. Ks. Midura

Dorobiłam się wreszcie

Obraz
szafki w łazience. Po blisko trzech latach zamieszkiwania, można to odtrąbić jako jakiś sukces. Szafka przecudnej urody, zakupiona w IKEA, którą cenimy nie tyle za dizajn, co za propozycje rozwiązań węwnątrzszafkowych. Wicie – rozumicie: wysuwane półeczki z róznymi śmiesznymi przegródkami i takie tam. Szafka tej wielkości jest dodatkowo cudowna, ponieważ nareszcie udało mi się umieścić w łazience ręczniki, po które wcześniej trzeba byo za każdym razem latać na górę, co – biorąc pod uwagę pomysłowość w wykonaniu schodów (kiedyś zamieszczałam zdjęcia i ktoś pokusił się o komentarz – wydaje się niebezpieczne nieco. Zwłaszcza po mokremu. Obecnie jestem zdeklarowanym odbiorcą ręczników w kolorze zielonym. Odcienie do wyboru. Niestety zieleń w wersji frotte jest wyjątkowo mało popularna, więc proszę rozpocząć polowanie. Póki co, zawiodomiono o oczekiwaniach Protoplastkę oraz Krynię – obie natychmiast przeczyściły fuzje. Prezes szafkę skręcił po południu, korzystając z instrukcji dla debili (