Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2008

Czasem warto iść na udry

Głównie chodzi o to, że kobieta, jak ma coś zrobić - to po prostu robi, a facet – musi nabrać chęci. W codziennym życiu to znoszę, część robię sama, o inne rzeczy się upominam. I jakoś się toczy. Czasem jednak mi „przebiera”. I tak było w środę. Przebrało mi bo: - w domu taki syf, że płakać się chce, a ciągle słyszę, że: „nie ma sprawy, natychmiast, w wolnej chwili, poodkurzam”, - znowu zepsuło się punktowe oświetlenie w kuchni, które zwyczajnie jest potrzebne i: „nie ma sprawy, natychmiast, w wolnej chwili, sprawdzę, co się dzieje”, - dwuramienna lampka nad łóżkiem nie świeci po mojej stronie od dawna, trzeba wymienić żarówkę (najpierw kupić), a przecież: „nie ma sprawy, natychmiast, w wolnej chwili, pojadę i kupię”, - nie mamy zapasowych kluczy do domu i proszę od półtora roku, żeby się zorientować, gdzie można je dorobić i: „nie ma sprawy, natychmiast, w wolnej chwili, sprawdzę”. PÓŁTORA ROKU!!! I ta ostatnia sprawa stanowiła kroplę, która przelała czarę. Nawet się nie darłam. Powie

Z nowości

Dostałam dodatkowy etat i dodatkowego pracownika. Sęk w tym, że go nie chcę. A etat chcę, ale dla kogoś innego. Pokłóciłam się z Prezesem i nie chce mi się gadać.

A w pracy…

Spotkanie biznesowe, które zaplanowałam na pół godziny, trwało dwie i pół. Co zdezorganizowało mi pracę na cały dzień. Okropnie nużą mnie takie czynności. Oczywiście wiem, że w negocjacjach już tak jest, że – by uzyskać zaplanowane przez siebie cele – trzeba nabić w cholerę piany, ale najchętniej przyszłabym i powiedziała: - Moje stanowisko jest takie i takie. Dawać albo wypad. I oni by dali albo wypadli. Ale figa. Siedź, zęby susz, miej coś do powiedzenia na każdy temat. A im interlokutor reprezentujący poważniejszą firmę, tym piana w ustach ma większą objętość. Nie zdążyłam przed spotkaniem zjeść śniadania, więc starałam się nie skupiać na burczeniu w brzuchu. Po dwóch godzinach już BARDZO chciało mi się siku. No i byłam jedyną kobietą, więc zagrania w stylu „solidarność jajników” nie wchodziły w grę. Poza wszystkim sądzę, że nieźle nabijam sobie punktów u mojego bezpośredniego dyrektora. I dobrze. Przyda się, jak znalazł, w okresie premiowym. Tymczasem wyszarpałam naczelnemu z gardł

Upadki i wzloty

Wczorajsza wizyta u alergologa doszła wreszcie do skutku. Każdy z owej wizyty wyszedł w innym nastroju: 1. Prezes – znudzony (jak to facet), 2. prezesowa – podniesiona na duchu, 3. Potomstwo – załamane. Niniejszym ogłaszam, że akcja z publiczną egzekucją kotów zostaje odroczona na czas bliżej nieokreślony, ponieważ wyszło czarno na białym, a właściwie czerwono na cielistym, że Potomkini nie jest na owe uczulona. Zadziałała zasada homeopatii, ponieważ poprzednie testy wykazywały niezbicie rzeczona jednostkę, a naówczas nie posiadaliśmy w domu nawet króliczej łapki, a co dopiero wściekłego stada cholernych futrzaków. Pomimo wskazań lekarskich uległam później naporowi tłumu i wyraziłam zgodę na przysposobienie Pana Stefana, co się następnie rozwinęło ekstremalnie i czego skutki przykre odnotowujemy do dziś. Natomiast Potomstwo, na zasadzie leczenia problemu nim samym, odczuliło sie na koty. Nie odczuliło sie natomiast na roztocza, a wręcz przeciwnie. Przemyślę wobec powyższego kwetię ewen

Czyli z okazji

Myśl na dziś: Prędzej czy później wszyscy cytujemy swoje matki. Bern Williams Fajnie jest mieć swoje święto, prawda?

Domek ciasny, ale własny

Przybywszy w późnych godzinach popołudniowych, zostaliśmy wyściskani przez pełen zestaw futrzany, nadepnięci dwunastoma łapami oraz zaszczyceni potwornie śmierdzącą kupą, którą ktoś skonstruował na naszą cześć w kuwecie w łazience. Winnego nie ustalono. Moi rodzice są bardzo dobrymi ludźmi i to rzutuje na wszelkie ich działania. W tym karmienie. Dobrze nakarmiony członek rodziny to członek szczęśliwy, myślą oni. Zadziwiające, jak bardzo można utuczyć kota przez 4 dni. Porażające wręcz. Koty na diecie. Ja na diecie. Dziecko chce się wziąć za dietę monotematyczną. O skutkach się doniesie. Prezes, po pierwszej nocy, spędzonej w rodzinnym domu, westchnął: - Fajnie, ale zdecydowanie brakuje tu jakiegoś kota. Prezes po pierwszej nocy, spędzonej (po przerwie) we własnym domu, warknął: - Wybijmy te cholerne futrzaki do nogi. Cholerne futrzaki wstały o 4.20 i uznały, że konstytutywną radością ich życia jest nasza obecność. Ale niekoniecznie w łóżku. Wobec powyższych przemyśleń, postanowiły uczy

Nareszcie w domu

Obraz
Wreszcie jestem TU: A byłam TU: :o) Co stolica, to stolica. Ale nigdzie tak dobrze – jak w domu. Czy ktoś mógłby łaskawie zacząć długi weekend?

Na deser – ekstremum

Zgodnie z życzeniem gabrielle. W ogródku PRZED domem teściowa do teścia: - Wojtuś, rozporek masz rozpięty… - I co? Nic mi już stamtąd nie wyleci.

Moi teściowie dają mi pożywkę, aż mnie palce świerzbią

Wczoraj po południu do teściów przyjechał najstarszy brat Prezesa, żeby się z nami zobaczyć. Bracia poszli na ryby i, ku radości „miastowego”, połazili w gumiakach po lesie. Pod wieczór Marek zaczął się zbierać. - Poczekaj, dam ci kilka gołębi, to wypuścisz koło swojego domu – teść podniósł się, usadzając jeszcze pierworodnego. - Późno, tato. Nie dojdą – odpowiedział indagowany. - A to niech się same martwią. Wyglądamy z teściową przez okno, jak w ogrodzie teść z synami strzelają do tarcz z wiatrówki. - Patrz, co za sierota – mówi do mnie teściowa. - Który? – uszczegóławiam. - Marek. - Mamooooo!!! – jęczę z pretensją, przecież mówi o swoim pierworodnym. - A idźże, jaki chudy! A jego żona ma cyc jeszcze większy niż ty! Dzis po południu zaczepiam teścia. - I jak, tato, doszły wszystkie? - A gdzie tam – odpowiada – Trzy z sześciu. Dwa samce i samica nie wróciły. - To samice też tata wypuszcza? – dziwię się autentycznie – Słyszałam, że tylko samce! - Wypuściłem tę, co na drucie siedziała –

Formatowanie prawie nie rabotajet

Nie wiem naprawdę, dlaczego tak się dzieje i nie chcę wytykać nikomu niczego palcem, ale najwyraźniej jesteśmy na takim zadupiu, że tu mało internetu dowożą i formatowanie tekstu mi się rzadko ładuje. I tak cud, że w ogóle udaje mi się otworzyć pocztę, bo w Katowicach mój dział pracuje, aż się kurzy, a ja potrzebuję oglądać efekty tej pracy. Więc bez poczty ani rusz. Choć czasu i cierpliwości wkładam w to wszystko sporo – dotarcie do gmaila staje się karkołomne. Wobec powyższych okoliczności, wnoszę o sformułowanie podziwu na okoliczność pisania notek. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, targają mną w pewnym sensie sprzeczne uczucia. Z jednej strony znakomicie się bawię, bo moi teściowie są wyjątkowymi ludźmi i nieraz zdarza mi się popłakać ze śmiechu, wsłuchując się w te ich rodzinne pogwarzania. Z drugiej strony włos mi się jeży na samą myśl o tym, że moglibyśmy być sąsiadami. Sądzę jednak, że się na to nie zanosi. Prezes, w czasie dzisiejszego rytualnego przejazdu przez jego rodz

Autorka pozdrawia z Polski centralnej (prawie że)

Urlopy otrzymaliśmy. Potomstwo odsprzedaliśmy. W drogę wyruszyliśmy. Na miejsce dotarliśmy. Z przygodami. Osoby: Prezes prezesowa Miejsce akcji: gmina Piątek* Czas akcji: 13.30 Prezesowa grzeje drogą klasy na oko trzeciej jakieś 130 km/h. No jasne, że tak nie wolno, bo droga wąska. Ale z drugiej strony – ruch mały, bo święto, to co sobie żałować. prezesowa: A na cholerę te słupki powbijane wzdłuż drogi? Przecież i bez tego wąsko. Prezes: Żeby nikt krowy nie potrącił, jak z pastwiska wraca. Nagle prezesowa dostrzega, że naprzeciwko jakiś kretyn wyprzedza półciężarówkę, ergo – idzie na czołówkę. Prezesowa daje po hamulcach i… prezesowa: No kurwa! Szybciej!!! Prezes: Kiepskie, jak na ostatnie słowa w życiu… * Piątek cieszy się sławą centralnego miesjca w Polsce. Mają na tę okoliczność pomniczek. Niech im tam będzie. PS Widzę, że najbardziej podniecają was tematy, związane z moją garderobą. Obiecuję, że żadne majtki nie prześlizgną się bez waszej wiedzy!

Wielkie powroty

Obraz
A więc wróciłam na gościnne i życzliwe łono blogowe zziębnięta, zmoczona jak kura, niewyspana (umcia, umcia do 4 nad ranem) i znudzona do granic możliwości. Nie mówcie nikomu, ale zawsze wyznawałam teorię, że narady służbowe to są po to, żeby ludzi oderwać od pracy, bo potem muszą siedzieć po godzinach. Taka złośliwość kierownictwa. Czekało na mnie uśmiechnięte grono pracownicze oraz porażający stos dokumentów do akceptacji. Załamujący stos. A w naiwności swojej mam nadzieję na wolny piątek, gdyż chcemy się udać. Jak wiadomo z moimi teściami nie da się wypić kawy od niechcenia, bo mieszkają 400 km od nas, co sugeruje oczywiście, że są teściami idealnymi. Z powodu tej idealności nie będziemy szczęśliwymi posiadaczami licznej grupy potomstwa i zadowolimy się jedną sztuką, lecz jakże udaną. Jakby przeżyć naradczych było mało, prosto z delegacji udałam się na posiedzenie w spółdzielni, z którego powróciłam nocką ciemną. Dodatkowo zdenerwowałam się do granic możliwości, aż mi sen odebrało,

No dobra, to ja się zbieram

I żeby mi tu wszyscy grzeczni byli, jak mnie nie ma, tak? Bo ja wszystko sprawdzę, jak wrócę. Wszyściusieńko, słowo daję. I będę miała dowody waszej rozszalałej inwencji czarno na białym. Ot, co!

Bilans

Na plus: 1. jest piątek. 2. mój nowy dyrektor odkrył dziś, że jestem owładnięta nałogiem tytoniowym i bardzo się ucieszył. Ja też, że on też. Nic tak ludzi nie łączy, jak palenie. 3. kontrahent, który się na mnie obraził, właśnie się odbraził. Bardzo się cieszę, bo to da mi możliwość obrażenia się na niego. Definitywnie. 4. kwitnie współpraca pomiędzykierownicza z działami, których bym o to nie podejrzewała. Na minus: 1. mam naradę służbową w Ustroniu 19-20 maja. Nie znoszę delegacji. 2. mam naradę służbową w Szklarskiej Porębie 5-6 czerwca. Nie znosze dalekich delegacji jeszcze bardziej niż bliskich. 3. wizyta u alergologa z Potomstwem wypadła, bo pani złamała sobie nogę. Nastepna dopiero 26 maja, a dziecię cierpi. 4. chronicznie brakuje mi forsy, już nie wiem, co o tym mysleć. To ja pójdę i pokolęduję za forsą dla naszego dziecka.

Niech żyje informatyzacja!

Wiadomość elektroniczna. Nadawca: moje-waterloo. Adresat: wszyscy pracownicy Archiwum X. Godzina: 10.00. Szanowni Państwo! Mam ogromną przyjemność zawiadomić wszystkich, którzy nie dowiedzieli się tego jeszcze poprzez bezbłędnie działającą Pocztę Pantoflową Archiwum X, że urodziło nam się pierwsze dzieciątko w Archiwum X Po Reformie. Młodzieniec o imieniu Filip, dla znajomych Fifi, przyszedł na świat wczoraj o godz. 19.00, ważąc 3270 g i mierząc 57 cm. Udany syn oraz powszechnie lubiana mamusia – M. M. – czują się dobrze. Wobec powyższych okoliczności, za zgodą Pana Dyrektora, proponuję pospolite ruszenie datków, które w postaci wybranych dóbr materialnych lub żywej gotówki, zostaną przekazane w stosownej chwili szczęśliwym acz silnie oszołomionym protoplastom. Żeby ubiec zrzędliwe pytania po ile i czemu tak drogo, proponuję następujące składki: - pracownicy po piątce, - kierownicy po dyszce, - Szacowna Dyrekcja po (ekhm, ekhm) … nie ośmielam się proponować, z nadzieją na hojność i życ

Skażona

Urodziłam wczoraj dla mojej dyrekcji analizę umów handlowych, którymi steruję w chwili obecnej. Poród był kilkugodzinny i niezwykle bolesny. Niemniej to, co wydobyło się z moich trzewi, zaskoczyło urodą nie tylko mnie samą, ale i całe gremium pracownicze. Zakładam z optymizmem, że to nie lizusostwo, tylko szczerość. Założenie wynika z faktu, że uważam wszystkich moich pracowników za fachowców z prawdziwego zdarzenia i jeśli robię coś samodzielnie, to zawsze daję to do sprawdzenia osobie, która pilotuje daną działkę i grzecznie wysłuchuję wszelkich uwag oraz wdrażam je bez szemrania. Albowiem głupie ci one nie są. Zawsze wychodziłam z założenia, że praktyk, który dotyka danego tematu bezpośrednio i na co dzień, po prostu wie najlepiej. Pewnie, że często materiał po praktyku trzeba obrobić i spróbować spojrzeć na problem z innej strony, ale baza wyjściowa jest znakomita. W ogóle płonę gorącym uczuciem do moich ludzi. Godzinę temu wrzuciłam im dość karkołomne zadanie z kuriozalnie krótkim

Dzień za dniem

Otrzymałam wczoraj z rana powalającą propozycję Nie-Do-Odrzucenia, żebym pełniła w siedzibie Archiwum X 12-godzinny dyżur. Przeanalizowawszy możliwości w ułamku sekundy, zgodziłam się z entuzjazmem, mimo że nie miałam obiadu ani książki do czytania. Wyobraziłam sobie bowiem, że za tą propozycją z tyłu zęby szczerzy dyżur nocny, co nie daj Panie Boże, za stara jestem, żeby spać na podłodze, panie tego. Biurko też twarde. Myślałam, że umrę z nudów albowiem nic wstrząsającego się nie wydarzyło. Tyle przyjemności, ile dają rozmowy telefoniczne z Krynią i drugą-mamą wykorzystałam. Reszta jest milczeniem. Pracodawca był uprzejmy zaoferować pełniącym 12-godzinne dyżury wyżywienie, w kwocie łącznej 23 zł na łebka. Niezapomnijciewziąćfaktury. O 20.30 zadzwonił mój zmiennik, któremu szczęście nie dopisało i witał się z twardą, nocną podłogą. Byłam w spożywczym koło domu. - Chcesz pizzę? - Oszalałeś? Przecież ja zaraz w domu będę! - Oj, jaka ty niedomyślna. Siedzimy tu we dwóch i brakło nam 20 zł

A tak się dobrze zapowiadało…

Obraz
Już od najmłodszych lat Potomstwo wykazywało pociąg do lektury Do refleksji nad nią Do przelewania tych refleksji na papier Lubiło zwierzęta Oraz prace domowe I co z tego wyrosło???

Ubrać się rano to wyzwanie

Obraz
Bo najpierw jest tak: Na szczęscie wreszcie zaczyna się tak: Ale zaraz potem okazuje się, że jest tak: Co za szczęście, że one też mają epikurejskie podejście do życia, w końcu dzieje się tak: I można się ubrać, i lecieć do roboty na złamanie karku.

Jak tam z weną

Otóż w moim życiu nie dzieje się nic przełomowego. I bardzo dobrze. Choć jest to, jak sądzę, stan chwilowy. Bo mateńka wyznała mi wczoraj, że miała Sen. A kiedy ona ma Sen, to zawsze coś się potem dzieje. Taka wiedźma po prostu. We śnie główną rolę grało niechciane niemowlę, co zostało przez mateńkę odebrane negatywnie i zaczęła wieszczyć, że coś się spieprzy. Wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie spodziewać się, że może mieć rację, więc z nutą rezygnacji oczekuję rozwoju wypadków. Tymczasem zawisam dłońmi nad klawiaturą z myślą, że nie mam za bardzo o czym pisać, choć praca, jak zwykle, dostarcza mi wielu emocji. Ale trudno wypowiadać się o tym w sposób zawoalowany, bo nie można przytaczać tych opowieści bez konkretów. Musiałabym się przyznać oficjalnie czym jest Archiwum X, a w świetle moich niegdysiejszych wynurzeń, mogłoby to być kłopotliwe i odbić mi się długotrwałą czkawką. Pozostaję więc przy opowiadaniu różnych historyjek moim pracownikom, bo oni (jak mi się wydaje) wiedzą, g

Matka się nudzi

Mateńce NFZ pokazał palec w kwestii inwazyjnych zabiegów ocznych, ratujących ją przed ślepotą, a nas przed szaleństwem. Zakład Opieki Zrowotnej zwrócił się był w tej sprawie do Jego Wysokości Ministerstwa, które dla odmiany wybuchnęło gromkim śmiechem i dobitnie wykazało, że mu nie przeszkadza kolejnych kilku obywateli, obijających się po świecie jak pijane dziecko we mgle. Mateńka, wiedziona imperatywem kategorycznym (lubi sobie poczytać), wywęszyła, gdzie owe zabiegi mozna zrobić prywatnie. Szczęśliwie okazało się, a ona to jeszcze dostrzegła, że można na miejscu. To poszła, się zapisała i odkryła, że zabiegi zrobi jej ten sam lekarz, co w klinice, tylko pobierze za to stosowna kwotę. Jakieś 4.000,- za jeden. Z badaniami. Zabiegi, jak wiadomo, w serii co 4 do 6 tygodni. Radość w domu zapanowała wielka, bo sen nam z oczu spędza wizja mateńki obijającej się o sprzęty w kuchni. Tudzież w innych pomieszczeniach. Ale mniej. W tej nabrzmiałej sytuacji kwota spełzła na plan dalszy. Protopla

Pożycia z Krynią przypadki

Pytanie jest tendencyjne! No jasne, że było miło. Było też bardzo zabawnie. Krynia z dumą roztoczyła przede mną kalejdoskop nowych ciuszków oraz torebki. A następnie wyjawiła mi swój skrywany głęboko problem: pani w kasie zdjęła plastikową blokadę (taką niby pikającą w bramce) wyłącznie ze spódnicy, na żakiecie blokada została. I jak tu wyjść z domu? - Idź do sklepu, pokaż paragon i poproś, żeby zdjęli. - Kiedy paragon wyrzuciłam! – jęknęła Krynia z rozpaczą. Na wszelki wypadek przegrzebałyśmy dostępne torebki. Bez powodzenia. Załamanie Kryni sięgnęło zenitu. - Co ja teraz zrobię, przeciez wygląda, jakbym to ukradła – nazwała Krynia rzecz po imieniu. - Wskakuj w buty, jedziemy do sklepu – zadecydowałam bez namysłu. Krynia przecudnie zzieleniała pod kolor kostiumiku i dostała palpitacji. Zapakowałam ją wraz z kostiumikiem do samochodu i ruszyłam, za nic sobie mając jęki, stęki oraz skargi. W sklepie bez kompleksów udałam się do obsługi. Zanim zdążyłam wypowiedzieć choć słowo, Krynia… zn

Święto Pracy

Leżąc rano w łóżku zastanawiałam się, jak winniśmy czcić Święto Pracy. Od razu poczułam się niezręcznie, bo odpowiedź nasuwa się sama – pracując. A ja tu leżę, jak kłoda. To wstałam. Obecnie sporo uwagi poświęcam problematyce wypchnięcia Karola z krzesła roboczego przy komputerze. Ścierpłam jak drewno. Ja tu oddaję się księgowości, dzień święty święcę w sposób mu należny, a ta kłoda zabiera mi 3/4 fotela. Człowiek to głupi jest. Kupuje sobie mieszkanie, urządza za własne pieniądze, bierze do domu przybłędę – karmi i opiekuje. Się. Łoży. A potem nie ma gdzie usiąść. W każdym razie uczciwie zarobiłam na przedłużony weekend, sumienie mam czyste, niczego nie zepchnęłam na później (oprócz mycia okien od czasów niepamiętnych, ale czuję się usprawiedliwiona, bo wszyscy oprócz mnie chorzy. To co? Sama będę robiła? W życiu!) i mogę wypoczywać w poczuciu właściwie spełnionego obowiązku. W dodatku otrzymałam zgodę od rodziny na jutrzejszą wizytę u Kryni. To co? Sama radość?