Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2007

To co? Dykteryjka?

W sobotę o godzinie 17.50 dzwoni do mnie mój warsztat samochodowy. Patrząc na wyświetlacz myślę sobie prywatnie, że zapewne Światowid ich opuścił i werbalizuję to natychmiast: - Witam serdecznie. A co to, w pracy o 18.00 w sobotę? Jakieś problemy osobiste? Po drugiej stronie łącza przed szereg występuje zakłopotanie. - Eeee… Nie. Ja w innej sprawie. - Słucham zatem z uwagą. - Jestem w Media Markcie. - Brawo. - Ekspres kupujemy. Tu czytelnikom należy się wyjaśnienie. Podstawowa komórka społeczna, w której skład wchodzi wycieruszek, nabyła onegdaj drogą kupna (na raty! na raty!) ekspresik do kawy, tzw. koło gospodyń wiejskich. Tańczy, śpiewa, ziarna miele na bieżąco, produkuje cappuccino, rozmawia z obsługą i zrujnował nas finansowo. Ale nie narzekamy, bo kawa jest pyszna. Ekspresik ów stał się solą w oku oraz przedmiotem zazdrości licznie zgromadzonych tłumów. Również moich panów warsztatowych. Ponieważ nie radzili sobie ze skomasowanym atakiem uczuć negatywnych, postanowili wejść w pos

Dykteryjki sypią się, jak z rękawa

Dzwonię do rodzonej matki. - Cześć mamo. - O! Ściagnęłam cię myślami! - A to mów pierwsza, ani chybi masz jakiś interes. - Chciałam tylko zapytać, czy przyjeżdżasz do Katowic w czwartek na groby dziadków sama, czy kupą? - A widzisz, ja w tej samej sprawie. - To ci heca! Wcale nie jestem zaskoczona. - Więc wstępnie miałam przyjechać sama, ale stanęło na komplecie. W związku ze związkiem dzwonię, żeby zamówić ciasto. Tylko żadnego kupowania mi tam! Do stolnicy, ale już! - Ha! A ja ci chciałam zaproponować do tego ciasta obiad w postaci królika. Masz coś przeciwko? - Wolę żywego, ale zeżrę, jak zrobisz. Co mi tam. - To jestesmy umówione. A w piątek jedziemy do Bielska. - A my w sobotę. - A po co ty jedziesz do Bielska? - Zakładam, że po to, co ty. - No jak to? A kogo ty masz w Bielsku??? - Matko, kocham cię, ale chyba oszalałaś!!! Mam w Bielsku to, co ty! Same trupy! - Nieprawda, bo nie same. - No i proszę, dotarłyśmy do sedna. Mam też dwie żywe kuzynki. I chcę się z nimi zobaczyć. - A, t

Dykteryjka

Oto słowo, które robi ostatnio furorę u mnie w pracy. Nie opowiadamy sobie kawałów czy anegdot, tylko właśnie dykteryjki. Codziennie o godz. 10.00 stawiam się w zaprzyjaźnionym dziale, mówiąc: - Dzień dobry, przyszłam po dykteryjkę. Czasem w takiej chwili przed szereg występuje panika, ponieważ dykteryjkodawca się nie przygotował. Ale ogólnie bardzo nas to bawi. Dziś dzień prezentacji. Nie ma to nic wspólnego z autoprezentacją, tylko z przygotowaniem wystąpienia kierowniczki na naradzie służbowej. Ponieważ w miarę biegle posługuję się pakietem, którego nazwy tu nie przytoczę, uczestniczę w budowie produktu z głosem doradczym. Podpowiadam co jak zrobić albo jak to zrobić szybciej i prościej. Pomagam wyszukiwać ilustracje do slajdów i ustawiać animacje. Zobowiązałam się również do przygotowania materiału do następnych wystąpień. Mam na myśli nowe tła i tego typu atrakcje. Tymczasem dostałyśmy z Krynią ostrzeżenie, że mamy się jednak w ten weekend do stołecznego miasta nie udawać. Podobno

Notka na zamówienie – pacia

Pacia przypomniała mi, że jestem wam winna zakończenie historii Potomstwowych kolonii. Zdaje się, że opisywałam krótko okoliczności nadejścia pisma od organizatora, w którym całą winę zwalił na mnie, a nawet był uprzejmy napisać, że powinnam pamiętać, że mógł nie zabrać mojej córki na obóz, a jednak to zrobił, więc czas już najwyższy, żeby okazała stosowną wdzięczność, a nie podskakiwała jak pijany kogucik. Gwoli ścisłości informuję zainteresowanych, że za uprzejmość ze strony organizatora zapłaciłam żywą gotówką. Jedyne 1 644,46 zł. Ale nie bądźmy drobiazgowi, prawda? Cicho tam! Powiadam, nie bądźmy drobiazgowi! Pamiętać też należy, że pomimo mojej oczywistej winy organizator uchyli mi drzwi do swojego serca, proponując zwrot 75,46 zł (koszt poniesiony przeze mnie na bilety PKP w pociągu) oraz – w powołaniu na kartę frankfurcką * – zaproponował kwotę, która – jak od razu sprawdziłam, posiadała bliżej nieokreślona proweniencję. Karta frankfurcka proponuje bowiem, w wypadku zmiany na g

Chciałam donieść, jaka jestem okropna

Nie do końca tylko ja, bo okazało się, że naród się strasznie rozpasany zrobił. To szkolenie, w którym właśnie uczestniczę, organizowane jest ze środków unijnych. Za darmochę znaczy. Dla uczestnika. Każdy może wziąć w takich kursach udział, warunek jest jeden: trzeba pilnie uczęszczać i się pozwolić przetestować na koniec. O wynikach pozytywnych testu nikt nic nie pisze. Szukam tych szkoleń często, bo zwykle mają bardzo przyzwoity poziom, sporo wnoszą i wymagają tylko, żeby człowiek chciał. Ja, jak wiadomo, chcę. I jakoś nam po drodze – Unii i mojemu chceniu. No więc z tymi szkoleniami jest tak, że forsy na takie przedsięwzięcie jest sporo. Wobec powyższego są one dobrze przygotowane, zarówno od strony merytorycznej, przekaźnikowej, jak i – nazwijmy to – bytowej. Ponieważ byłam już na kilku, to wiem, że można oczekiwać (poza wiedzą i mądrze prowadzonymi warsztatami): - dobrze wyposażonych sal szkoleniowych, - pełnej dostępności materiałów, - bardzo kulturalnej obsługi, - nastawienia na

Siedzę sobie i dłubię

Przyszłam rano w nowe miejsce. Uprzednio nabyłam ciasteczka dla koleżanek na wkupne. Poranna kawa została odcelebrowana należycie. Opowiedziałam dziewczynom, jakie są zarzuty wobec mnie, bo znam ten pierdolnik i wiem, że za tydzień rozejdzie się wieść, że zabiłam dyrekcji rodzinę słoikiem z musztardą. Dziewczyny mają prawo wiedzieć, o co chodzi i jestem im winna wytłumaczenie, więc załatwione. Rozbawiły mnie pełne oczekiwania spojrzenia po zakończeniu opowieści. - I? – pytały. - I tyle. - No ale co właściwie zrobiłaś? - Przecież wam opowiadam. - Ale my dalej nie rozumiemy, co takiego zrobiłaś. - Oj, dziewczyny. Siedziałam. A to krzesło jest potrzebne dla kogoś innego. - Chodź, nie damy ci krzywdy zrobić. U nas się przynajmniej odprężysz. No i odprężam się. Jest spokój, ludzie kręcą się normalnie, jak to w biurze. Przygotowuję się do pracy, czytam wcześniejsze materiały, w międzyczasie robię dla nich bazę, bo nigdy nie założyły. Uśmiechamy się do siebie. Co rusz ktoś przychodzi, poklepu

Czuję się po prostu okropnie

I nie dość, że ta praca, to jeszcze po południu zebranie wspólnoty. A potem przypięłam się do Metaxy. I jest mi smutno.

No i doczekaliśmy

Będzie teraz trochę trudniej niż było. Dyrekcja mnie właśnie wywaliła. Oczywiście nie wywaliła mnie z pracy, bo nie ma możliwości, ale przeniosła mnie do magazynku w piwnicy*. Dla mnie bomba – dostałam krzesło, biurko, znam buzie, które już tam są, bo pracowałam kiedyś w tym dziale. Nikt mnie nie będzie znieważał, poniżał i wrzeszczał na mnie. Zostaje kierowniczek. Tak mi go żal, biedaka, bo nie da sam rady. Mam nadzieję, że uda mi się mu cichaczem pomagać. Tymczasem dałam mu prochy na uspokojenie, bo byłby mi zszedł. Ja się nie dziwię. Będę się starała pisać do was z domu, ale mogą pojawić się przestoje. Przepraszam za to góry. Z góry do końca roku. A potem się zobaczy. *Żart

Tegesy

Dzień w terenie. Realizuję swój plan wynijścia. Wierzcie mi, że w gruncie rzeczy to jest plan męczący. Bo nie dość, że człowiek musi szukać dziury w całym, to nagle się okazuje, że co za szczęście, że przyjechał, bo jest do niego 18 tysięcy pytań. I do tego muszę się przemieszczać. Jutro dubel. Tym razem również dwa miasta, z tym, że inne niż dziś. A w jednym to nawet będzie fajnie. A w drugim to nie. Czyli tak, jak dziś. Zaczynam od niefajnego, żeby dobrze skończyć. Czyli tak, jak dziś. A w czwartek wrócę do pracy i znów usłyszę, jaka to jestem nieudolna i że dyrekcja wyciągnie konsekwencje. Boże, daj mi cierpliwość, żebym z zamkniętym pyskiem doczekała, aż go wywalą. Albo, żeby mi materiału do kontroli nie zabrakło. Skontrolować was? Czy cuś? Aha – kot się wyprowadził. Pisałam czy nie? Bo już tracę rozeznanie w tym, co sama gadam. Lub nie. No więc, tak jak przewidywałam, zawładnął sercem swojej nowej właścicielki niepodzielnie. Kobita już nie ma innych tematów do rozmowy. Dobrze, dob

Czuję się wypompowana

Późno poszliśmy spać, bo jak wiadomo, cisza wyborcza się przedłużyła, a dla nas tym razem wynik wyborów był kwestią osobistą. Wynik nocny był znacznie bardziej optymistyczny niż poranny, więc zasnęliśmy spokojnie. Kolejne obsesje włączyły mi się oczywiście z rana. No bo tak to już w tym kraju jest, że z wyborów na wybory coraz bardziej głosujemy przeciw, a nie za. Tym razem to nawet socjologowie się włączyli w ogólnonarodową dyskusję na temat tego oporu. Bez względu na wszystko tym osobom, które wcale nie chciały iść do urn, a poszły, bo mnie lubią i widziały, że się miotam – dziękuję. Pisiory wylatują. Inną zupełnie sprawą są te moje wspominane obsesje, które dotyczą tego, co się będzie działo PO wyborach. Nie leciałam tym razem na żadna kiełbasę wyborczą i naprawdę nie interesowało mnie to, co tam PO obiecuje. Mam to gdzieś, bo spodziewam się niestety, że i tak niewiele z tego zostanie wykonane. Interesuje mnie jedynie jak szybko i jak bardzo skutecznie usunięte zostaną PiSowskie apa

Dostałam w dekiel, aż mi grzywka podskoczyła

Muszę się wam bowiem przyznać, że lapidarność mojej poprzedniej notki wynikła li i jedynie z lenistwa. Oczywiście, że zamierzałam wam trochę na pozostałe wiedźmy podonosić, mimo tych wspominanych Kryniowych ostrzeżeń, tylko zwyczajnie mi się nie chciało. Teraz mam zresztą wolną drogę, bo sama zainteresowała zeznała telefonicznie, że wy sobie pewnie myślicie, że my nie wiadomo co robiłyśmy*, że tak nie można**, że jestem wredna i podła*** do ósmego pokolenia wstecz, a następnie zostałam ostatecznie odsądzona od czci i wiary. No to jestem. Od razu nadmienię, że dzięki temu lenistwu znowu wygrałam, bo przypadła mi rola komentatora i dementatora. HA! To ja sobie poszaleję bez litości, nie ma to tamto. Naturalnie Krynia sporządziła ucztę, choć pewnie będzie się krygowała w tej kwestii, jak panna na wydaniu. Z czystej uprzejmości (naturalnie) rzuciłyśmy się na żarcie jak wściekłe, latami głodzone niewolnice w kamieniołomach i przez chwilę przy stole panowała absolutna cisza****, przerywana r

No jasne, że było fajnie

Nawet się nie upiłyśmy. I poszłyśmy spać o trzeciej. Starość nie radość.

Notka optymistyczna (mam nadzieję)

Całkiem niezły dzień mi się dziś trafił i nie będę się zastanawiała czy nie zapeszam, chwaląc go przed zachodem słońca. Zupełnie zapomniałam, że mam dziś szkolenie z prawa pracy i to już o 8.00 rano. Zaraz po przybyciu do pracy zostałam zaszczycona przypomnieniem i to wywołało uczucia ambiwalentne, a że z natury jestem optymistką, to jednak pociągnęło w stronę zadowolenia. Bo tak: szkolenie było koszmarnie nudne i w dodatku oczywiste jak to, że po nocy przychodzi dzień. W sumie czas można by uznać za zmarnowany, gdyby nie fakt, że jeśli jestem tam, to nie ma mnie tu. A jak nie ma mnie tu, to nie ma też okazji, żeby dołożyć mi roboty, ewentualnie zrugać jak burą sukę i po raz setny odebrać mi premię. Czasem się zastanawiam, jak złym pracownikiem musiałam być przez te wszystkie lata, skoro nowa dyrekcja, urzędująca zaledwie od miesiąca, aż tak po mnie jeździ. Ziew, ziew. To tak na marginesie, żeby uzmysłowić czytelnikom, jak bardzo przejmuje mnie opinia dyrekcji. Szkolenie szczęśliwie si

Wielki powrót

Wróciłam z zaświatów. Zaświaty w tym wypadku były obszarem terytorialnym naszego regionu (województwa śląskie i opolskie). Umęczyłam się strasznie. Niby przejechałam tylko 300 km, ale prawie cały czas w ruchu miejskim o wyjątkowym natężeniu. Stań, rusz, przyspiesz, zwolnij, hamuj, przyspiesz, stań, rusz, przyspiesz itd. Koszmar. A nie zapominajmy, że panów trzeba było bawić lekką i dowcipną rozmową na poziomie i przez cały czas. Oprócz tego wchodziłam z nimi do każdej jednostki, wzywałam szefa, przedstawiałam, srutututu. A potem się zmywałam, bo w końcu ja nie byłam na kontroli, więc nie ma sensu dokładać ludziom dodatkowych emocji. Taka centrala na kontroli to i tak są megaemocje. Oczywiście nie wszędzie mi się udawało, bo ostatecznie wiele osób znam, a jeśli nawet nie osobiście, to telefonicznie i niektórzy nie chcieli mnie wypuścić, więc piłam tę kawę za kawą i byłabym się świetnie bawiła, gdyby nie skok ciśnienia z powodu tej kawy. Najśmieszniej było w mieście zamieszkania i zameld

Żyję

Ale ledwo co. Wróciłam kwadrans temu. Jutro znów w trasie. Nie nadaję się do tego, naprawdę.

Zapomniałam wam powiedzieć

w ramach tego obnażania, że jak leżę w łóżku i patrzę w okno nad głową, to centralnie nade mną siedzi Wielka Niedźwiedzica. I to jest piekne.

Trzeba się będzie obnażyć

Bo mi czytelnictwo spada. Nie uważam się za osobę specjalnie kontrowersyjną lub obrazoburczą, ale może jakaś mała demonstracyjka, czy coś… Spora grupa czytelników się znudziła ostatnio, a ja nie mam koncepcji, czym by was tu zaskoczyć. Jednak mimo wszystko nie martwię się aż tak bardzo, jak można by się spodziewać. Wciąż zdarzają mi się jakieś drobne przyjemności. Uniknęłam dziś na przykład, przez tak zwany cufal, mandatu oraz punkcików – pierwszych zresztą w życiu. Załapał się pan przede mną. Ostatnimi czasy panowie w żółtych kamizelkach strzelają do nas zza zakrętu i z terenu stacji benzynowej byłego CPN w jedym. Na szczęście byłam uprzejma nie ścigać się z panem przede mną, tylko kurturarnie jechałam za nim i razem przekroczyliśmy dozwoloną prędkość, ale on był na linii strzału. Co za fart, powiadam wam. Pracy huk. Zostałam się w robocie sama z dwiema (że się tak wyrażę) początkującymi, a że nie mam żadnych skrupułów, dowalam im roboty, aż miło. A potem jeszcze dodaję szczyptę str

Zdobycze techniki

Wykupiłam sobie pakiecik. Operator komórkowy mi zaproponował. Za dychę miesięcznie mam do przegadania 2000 minut m. in. na stacjonarne (w weekendy). Jestem przyspawana do telefonu. Dzieckowego, ale jakoś to toleruje. Bilans? Krynia02 – 20 min. Ale z jej winy. Druga-mama – 1 h, 40 min. Drugi-tata odpadł, kiedy po raz trzeci zapytał drugą-mamę z kim rozmawia i to wciąż byłam ja. Wróciłam, kochane. Teraz już nie będzie wam tak łatwo. A wam, drodzy czytelnicy, uchylę rąbka tajemnicy. W piątek mamy zlot czarownic. Wreszcie tylko we trzy. Ciekawe, o której nocką padniemy na twarz. Ciekawe, jakie będą trzy relacje :o)

Przegadywanki domowe

Osoby : Szef wycieruch Miejsce akcji : duży pokój Czas akcji : 12.00 Szef, na wyraźną prośbę wycierucha naprawia schody na górę. Prośba była NAPRAWDĘ wyraźna. Szef : No chodź, chodź. Możesz teraz zobaczyć, jak to wygląda? wycieruch : Ślicznie wygląda. Widzisz, jaki ty jesteś dzielny? Wszystko potrafisz zrobić. Wszyściusieńko. Zaraz po tym, jak tylko na ciebie wrzasnę. Szef : Bo ja to ci zapewniam full service. I schodki naprawię, i pieniądze przyniosę, i masz na kogo powrzeszczeć.

Dyskusje z Archiwum X

Osoby : wycieruch strażnik Czas akcji : 15.30 Miejsce akcji : przy drzwiach wyjściowych strażnik : Co masz taką minę? wycieruch : Mam dość. Kaput. strażnik : A mówiłem ci rano po siódmej, że idziesz w niewłaściwym kierunku. Żebyś szła do domu. wycieruch : I miałeś rację. Ale ja taka tępa jestem i nie posłuchałam. strażnik : Nieważne, jaka jesteś tępa, ważne, że w końcu udało ci się skojarzyć, o co chodzi. Miłego weekendu.

Wspominałam, że organizuję naradę?

Chyba zapomniałam. Na ponad 100 osób. Same dyrektory. Więc wybaczcie, że nie piszę. Oni są jak dzieci, cały dzień odbieram telefony pt. koncert życzeń. Ja chcę spać z tym, a ja nie chcę z tamtym. Mój ulubiony kierownik ośrodka w Ustroniu, o którym już kiedyś wspominałam, jęknął tylko, że coś mu się sypie. Poprosiłam, żeby mnie nie wnerwiał. Uprzejmie poprosiłam. Oprócz tego naturalnie robię WSZYSTKO. A dyrekcja po raz enty w dniu dzisiejszym odebrała mi premię. Niech ma. Z głodu nie zdechnę, a dumą się nie udławię. Spróbuję jutro, ok?

Dla rozrywki

Wiem oczywiście, że tekst jest wtórny, ale pomyślałam sobie, że w obecnych, ciężkich czasach warto czasem dostać jasne wytyczne. To taki poradnik dla żon z roku 1955. * Przygotuj obiad. Zaplanuj go wcześniej, nawet poprzedniego wieczora, tak by pyszna potrawa czekała na jego przyjście. W ten sposób dajesz mu znać, że myślałaś o nim i przejmujesz się jego potrzebami. Mężczyzna jest głodny, kiedy wraca do domu i perspektywa dobrego posiłku (zwłaszcza jego ulubionego dania) to część niezbędnego ciepłego powitania. * Przygotuj się. Odpocznij 15 minut, byś była odświeżona na jego przyjście. Popraw makijaż, zawiąż wstążkę na włosach i wyglądaj promiennie. Pamiętaj, że on właśnie wraca z pracy, gdzie napatrzył się na zmęczonych ludzi. * Bądź trochę bardziej radosna i trochę bardziej interesująca dla niego. Coś musi rozświetlić jego nudny dzień – to twój obowiązek. * Posprzątaj. Przed jego przyjściem ogarnij wzrokiem główną część mieszkania. * Pozbieraj podręczniki, zabawki, papiery itp. i odk

Nucę sobie: „Najtrudniejszy pierwszy krok…”

Dostalim w końcu naklejeczki w kolorze red i zrobilim pierwszy krok, czyli nakleilim. Z Potomstwem wespół. Nie widzielim miny obklejonego, bo nakleilim wchodząc na zakupy, a jak wychodzilim, to jeszcze stali i nie odjechali. Czyli: pół przyjemności. Ale przyznać trzeba, że emocje są i człowiek czuje się jak partyzant. Domyślamy się, że liczne przed nami jeszcze emocje, związane z akcją. Naklejki nosi się w torebeczce (wyobraźcie sobie, jakiej wielkości ciągnę za sobą torebeczkę) stale i jest się przygotowanym na wszystko. Mama w szpitalu. Dzwoniła, że już po zabiegu i specjalnie się z nią nie pieszczą, bo się winda zepsuła i z racji przytomności musiała z bloku operacyjnego zapychać do sali o własnych siłach. Przewóz jedynie dla osób nieprzytomnych lub pozbawionych czucia w rejonach dolnych. Resztę opieka medyczna kopniakami goni po klinice, nie zważając na wiek i predyspozycje psychiczne. Matka jednak twarda jest. Kotu się polepszyło, a z braku obecności mamy, z misją do lecznicy (pob

Na drogach niebezpiecznie

Naprawdę go nie zauważyłam. Było ciemno, teraz wcześnie zapada zmrok, a lało jak z cebra. Ulica bardzo kiepsko oświetlona, te drzewa z obu stron. O krzakach nie wspomnę. I jeszcze wije się jak wąż. A ja byłam zmęczona, było późno, miałam ciężki dzień i chciało mi się spać. Marzyłam tylko o tym, żeby dotrzeć wreszcie do domu i walnąć się do łóżka. Nie jechałam szybko, ale w końcu wystarczająco, żeby nie móc tego uniknąć. Wyskoczył mi przed maskę w ostatniej chwili. Nie miałam szans na żaden manewr. Ślisko. Uderzyłam go zderzakiem, zaklęłam i natychmiast pomyślałam o rudym kociątku, które miało się u nas pojawić z powodu lotów Karola. Był rudy – tyle zdążyłam zauważyć przez ułamek sekundy, kiedy mignął mi w światłach samochodu. - Dlaczego wciąż zdarzają mi się takie rzeczy? – pomyślałam z wścikłością. – Dlaczego nigdy na nic nie mogę się przygotować? Wszystko mnie zaskakuje, mam tego dość! Zatrzymałam się kawałek dalej i nabrałam powietrza do płuc pełnym haustem. Nie ma co się wracać, to

Obciążenia genetyczne, czyli trudno żyć z matką artystką

Donoszę uprzejmie, że natura nie znosi próżni. Zawsze, kiedy na horyzoncie pojawia się cień względnego spokoju, do akcji wkracza moja mama i z wrodzonym wdziękiem funduje nam przeróżne atrakcje. Artystyczna dusza mojej mamy posiada niezmierzoną wprost głębię, która ujawnia się w sposób zaskakujący i niespodziewany. Mama nas nie zanudza, a jej pomysłowość jest po prostu legendarna. Ostatnimi czasy wzięła sobie za punkt honoru zatrzaskiwanie kluczyków w samochodzie w przeróżnych abstrakcyjnych sytuacjach. Każda sytuacja jest naturalnie zupełnie nietuzinkowa, więc na nic nie możemy się przygotować. Do rodzinnej anegdoty przeszedł już przypadek zatrzaśnięcia kluczyków w samochodzie w wąskim garażu, w sobotni późny wieczór, kiedy to (w skrócie rzecz ujmując) trzeba było postawić przy niedzieli na nogi pół miasta wojewódzkiego, żeby się matce włamało do auta. Kiedy się już włamało (też perypetie – ale wam oszczędzę), mama uznała, że trzeba dorobić dodatkowe klucze, wybuliła jakąś abstrakcyjn

W tajemnicy

Nadaję z katakumb. Cichaczem. Jakby co, to nic nie wiecie. Nawet jakby pasy darli. Nie przyznawać się do czytania. Bo oficjalna wersja brzmi, że księguję. A Szef poszedł do piwnicy włączyć ogrzewanie. Zaraz wróci i mnie przyłapie, i będzie opowiadał dyrdymały o moim braku poczucia obowiązku. Więc nie dajmy mu szansy. Weekend jest fajny. Nawet jak trzeba księgować. O cholera, przypomniało mi się, że w tym tygodniu pracuję też w spółdzielni. Niech to drzwi! Zmykam, bo idzie!!! PS Chwila prawdy o 23.00 . Godzina jaka jest – każdy widzi. I naprawdę właśnie skończyłam pracować. Z niedosytem skończyłam albowiem rozkręciłam się poważnie i przyszło mi do głowy parę pomysłów. Niestety na ich realizację jest chyba za późno. Więc odchodzą do zadań przyszłych. Zdaje się, że zadziwiłam Szefa, bo w szale zaczęłam analizować plan gospodarczy dla wspólnoty, robić symulacje całoroczne na podstawie zużycia 3 kwartałów i ustawiać nowe stawki. Nawet nie skomentował, tylko się jakiś taki cichy zrobił. Od r

Marzyłam o niej

Obraz
Już od dłuższego czasu. Myślałam często, jak będzie wyglądała, gdy już będzie moja. Czy będziemy do siebie pasowały? Czy będzie fajnie być tak razem z nią codziennie i wszędzie, gdzie tylko się ruszę. I czy ludzie będą zwracali na nią uwagę. Czy będą się oglądali za nami, przyglądali się z bliska, komentowali między sobą, pytali mnie o coś? A może na nikim nie zrobi wrażenia? Może ludzie przejdą obojętnie? Może nawet nie zwrócą uwagi, że jest? Mam nadzieję, że będzie inaczej. Że nas zauważą. Że będą o tym myśleli, kiedy wrócą do domu. I że będą pamiętali, że ja…

Co mnie kompletnie rozwala

Głupota. Bo jak wy sobie myślicie, co można odpowiedzieć na pytanie, zadane pisemnie, w tabeli, w następujący sposób: przyjazd (niedziela/poniedziałek)? Myślicie sobie może, że się pisze „niedziela” lub „poniedziałek”? Nic podobnego. Moim hitem na dziś jest odpowiedź: X (słownie: iks). I już wiem, czy przyjeżdża w niedzielę, czy w poniedziałek, czy zarezerwować nocleg, czy nie trzeba. Proste, nie? Pani, upomniana przez mnie bardzo grzecznie, dokonała korekty i odpowiedziała: 14. Na poczatku myślałam, że to jest bardziej abstrakcyjna wersja tego samego, ale potem spojrzałam na kalendarz i niedziela wypada czternastego. Luz. Nie jestem ostatnia gópia, tylko powolna po prostu. Pytanie numer 2: Czy dyrektor przyjeżdża z kierowcą? Jeśli tak, proszę podać imię i nazwisko kierowcy (nie napisałam „jego”, bo na bank by mi podali nazwisko dyrektora). Odpowiedź (dla pięciu dyrektorów z jednego z regionów): tak tak nie nie tak. Zameldujemy ich w hotelu pod tym właśnie nazwiskami. A w ogóle to trys

Jestem, jestem

Przepraszam, nie miałam nawet chwili na cokolwiek innego poza pracą. Zdechnięta jestem. Właściwie to miałam jedną chwilę wytchnienia – posłano mnie z misją do jednej z naszych jednostek. Sprawa była do załatwienia w ciągu pięciu minut. Zostałam godzinę. Dostałam pyszną kawę, siedziałyśmy w gabinecie dyrektorki we trzy (dyrektorka, jej zastępczyni i ja) i opowiadałyśmy sobie historyjki, zaśmiewając się do rozpuku. Było okropecznie fajnie i bardzo odpoczęłam psychicznie. Musiałyśmy się rzeczywiście zachowywać wesolutko, bo sekretarka, która po prostu drętwieje na mój widok, gdy tylko staję w drzwiach, uśmiechnęła się dziś do mnie wychodzącej od serca. Jak to zobaczyłam, nie omieszkałam podsumować: - Chyba muszę częściej przychodzić na kawę, co? Bo wy się okropnie usztywniacie na mój widok. Bardzo mnie to stresuje. Inna rzecz, że ja się nie dziwię. Jak wpadam, to zwykle na kontrolę. I mimo, że nie mam zwyczaju się szarogęsić ani wywyższać – kontrola sama z siebie jest stresująca i już. A

Wiadomości

Dzwoni telefon. Mało sobie nogi nie złamałam. Tak myślałam, że to ona. - Słucham? - … (westchnienie) - No gadaj!!! - Żyję. - Nie wątpię. Ale co ci powiedział???!!! - Że jeszcze trochę pociągnę. - Nie denerwuj mnie. Co z operacją? - Narazie idę do szpitala na kilka dni. Zrobią mi jeszcze jakieś badania. I pan doktor powiedział, że jeśli mogę żyć tak, jak jest, to ok. A jeśli bym chciała, to może mi dorobić jakieś dziurki w głowie. - Nienawidzę cię. PS Przyjedzie tu za półtorej godziny, to wyciągnę z niej jakieś szczegóły. Rozgrzanymi do czerwoności szczypcami. I kawą. PSS Kot jest na koloniach. Uznaliśmy, że nie tylko nie stać nas emocjonalnie na małe dzieci. Na małe koty też nie. Właśnie mnie oblazł i gapi się w sposób maślany. Idę, poszukam Jagi. I wstawię auto do garażu, bo ta od dziur w głowie przywiezie razem ze sobą także Potomstwo. Z angielskiego. Ofkors.

Poukładało mi się

W głowie. Przed chwilą zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Taka, wiecie, najlepsza. Taka, co to w nic się nie wchrzania, nie spieszy z dobrymi radami, stoi spokojnie z boku, a kiedy trzeba, to bez pytania o powód wstanie o trzeciej nad ranem i przybędzie z pomocą. Nigdy się na niej nie zawiodłam. Zadzwoniła i powiedziała, że była w szpitalu, ale nic mi nie powiedziała, bo mam masę swoich kłopotów. I że dziś po południu dowie się, czy będzie miała operację. Mózgu. Dziękuję Ci, Kasieńko, za tego kopniaka. Należało mi się. Wszystkie klepki wskoczyły mi na właściwe miejsce. Ostatnio jakieś rozbiegane miałam. Znowu wiem, co jest naprawdę ważne, bo jakoś się zapomniałam. I za to Cię przepraszam. Wstyd mi, że działałam w taki sposób, że choć przez chwilę mogłaś przypuszczać, że moje problemy w pracy są ważniejsze od Twojego zdrowia. Bo to znaczy, że zachowywałam się źle. Jest mi wstyd. Nigdy więcej tego nie zrobię. Bo już nie jestem zmęczona. Bo już jestem silna. Zwarta i gotowa. I już Cię nie o

Ogarnia mnie zmęczenie, a przecież dopiero wtorek

Właściwie to powinnam zawiesić pisanie tego bloga na jakiś czas. Moje życie jest teraz obsesyjnie zdominowane przez pracę, a zdaję sobie sprawę, że ten temat dla osób niezwiązanych, jest po prostu nudny. Ile można o tym czytać, zwłaszcza, że – z przyczyn oczywistych – muszę pisać na okrętkę, bo nie można tak kawę na ławę. Nikt nie jest anonimowy w internecie, prawda? Oczywiście, w zależności od umiejętności uzytkownika, dostęp do każdej osoby można jakoś utrudnić. Ale utrudnić, a nie uniemożliwić. Chciałabym w związku z tym pisać o czymś łatwym, lekkim i przyjemnym, ale nie wiem, czy potrafię. No bo było zabawnie – przypadkiem spotkałam dziś kolegę, którego nie widziałam jakiś czas. Kolega jest osobą wielce inteligentną i niepozbawioną poczucia humoru. Śmiałam się przez kwadrans. Tylko co z tego, jeśli kolega jest z Archiwum X i nasze żarty były wyłącznie branżowe, więc nie nadają się do publikacji. Może z wyjątkiem jednego watku. Otóż kolega ów żyje obecnie radośnie na kocią łapę z ba

Przychodzi facet na dworzec

- Bilet do Krakowa poproszę. - Normalny? - Nieeeeeee, popierdolony. Tak się pracuje w moim dziale. Styl oddany idealnie. Dyskusje z Archiwum X Osoby: dyrektor wycieruch miejsce akcji: gabinet dyrektora czas akcji: 14.30 dyrektor (trzymając się za głowę): O matko, jaki jestem zmęczony… wycieruch (zatykając uszy i podskakując): Bla, bla, bla, bla bla! Nie słucham cię, nie słucham cię.