Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2007

Wizyty sąsiedzkie

Obraz
W godzinach popołudniowych wpadł z wizytą Cz(w)artek. Naturalnie nie sam. Przyniósł piwo. Karol był bardzo szczęśliwy. Gonitwom nie było końca. Aż się zmęczyli… Od środy Cz(w)artek wyjeżdża na kolonie (do sąsiedniej klatki), bo sąsiadka wyjeżdża służbowo i wraca w niedzielę. Więc Karolek będzie miał partnera do harców przez cztery dni, Tuśka dostanie schizy, a Zocha będzie się obnosić. Natomiast Jaga trochę odetchnie.. Doceni samotność ;o)

Historia lubi się powtarzać

Węszę kolejne wiekopomne wydarzenie w naszym życiu. Nieukrywalnym bowiem stał się kolejny spektakularny lot z okna kuchennego. Tym razem był to lot Karola. Zgromadzeni sędziowie jak jeden mąż podnieśli tabliczki z oceną: 10. Karol leciał zamaszyście, z wyczuciem, wszystkie akrobacje wykonał wzorcowo. Zaliczył parapet okna na pierwszym piętrze, wywinął podwójne salto i gruchnął, aż się gołębie zerwały w połowie dzielnicy. Karol swoje waży. Następnie zgłupiał i zaczął wyglądać nieszczęśliwie. W momencie wyjścia z progu kocia loteria w mieście ruszyła ponownie. W nadchodzącym miesiącu przewiduję pojawienie się słodkiego, rudego kociątka o oczach jak talerzyki, puszystym ogonku i rozbrajającym wyrazie twarzy, Już się pytam: KTO CHCE śLICZNEGO, RUDEGO, MALUSIEGO KOTECZKA??? Bo sąsiadka trzeciego nie weźmie. Jest wyjątkowo piękny, mogę obiecać – wiem po Karolu. Karoluś jest wyjątkowo udanym egzemplarzem. Kocia loteria mojego miasta jest nieco otępiała, bo zwykle nie zauważa, że delikwent uch

Dobra, decyzja zapadła

I nawet się przyznam – jaka. I nawet wam powiem, że się dziś do tej decyzji przyczyniliście. Bo dziś to już nawet nie zdążyłam napisać, że zdechnę za chwilę. Ani do drugiej-mamy nie zajrzałam, a to robię ZAWSZE. Dziś na propozycję, która wykluła się wczoraj odpowiedziałam: TAK. Pójdę o to oczko niżej. Po prostu usiądę z pracownikami i im wytłumaczę. Po prostu zaproszę po południu na piwo miłą Ewą i ją poproszę, żeby mi wybaczyła, bo życie mnie do tego zmusiło. I obiecam, że w miarę swoich możliwości nie dam jej zrobić krzywdy. Ciągle jeszcze jakieś mam. Mimo wszystko ciągnie się za mną opinia, na którą pracowałam latami. Dzień za dniem zdobywając wiedzę z abstrakcyjnie od siebie oddalonych dziedzin, pomagając przez to przejść innym, tłumacząc, ucząc, pokazując i wymagając, a czasem nawet się złoszcząc. Zdecydowałam się też dlatego, że dotarło do mnie pokłosie ostatniej kontroli, którą zrobiłam. Na polecenie w dodatku. Takie, żebym coś znalazła i wyolbrzymiła. Wyszłam z tego z twarzą. A

Wzdech, wzdech, czyli dylematy – notkę listom-do-syna poświęcam

Poświęcam Ci, Drogie listy-do-syna, bo sama się prosisz. Pojawiają się coraz to nowe fakty, w związku z którymi muszę odbyć naradę wojenną z Szefuńciem. Chodzi bowiem o podjęcie życiowej decyzji związanej z ewakuacją. Stąd. Albowiem lina na szyi mi się jakby zaciska. Kierowniczek wygłosił dziś znamienne zdanie: - Sama tu zostać nie możesz. Wykończą cię. No wiem. Pytanie tylko, czy podjąć ryzyko związane z przeniesieniem się do innej jednostki. A może przeczekać? Cholera, no nie wiem. Taka sytuacja już była – dokładnie rok temu. W powietrzu zawisła propozycja, abym została kierownikiem działu, ale w podległej nam jednostce. Oczywiście żaden awans – chcieli się mnie stąd pozbyć. Pamiętam jak dziś, że pojechałam do szpitala do Szefowej i powiedziałam jej o tym. - Nie byłoby dobrze, żebyś odeszła z dyrekcji. Ale w tej sytuacji… Negocjuj. Co ugrasz, to twoje. I będziesz miała spokój. Nie mówiąc o tym, jaki spokój z działem będzie miał twój nowy dyrektor. W ten dzień widziałam ją po raz osta

No i co, wytrzymujecie w niepewności?

W moim schorowanym umyśle rodzi się wizja, jak to Szacowni Czytelnicy dyszą przed komputerami w gwałtownej potrzebie poznania losów Czartka Józia Floriana Wojtusia Jana Nepomucena Kantego Pawluśkiewicza. Musicie mi zwyczajnie wybaczyć, to hormony. A poza tym idę dziś do fryzjera, czego nie lubię i stres musi gdzieś znaleźć sobie ujście. Podle i przewrotnie chciałam was potrzymać w niepewności ze dwa dni, co mi tam, ale nie mogłam. Zobowiązanie czuję. Lepsze zresztą zobowiązanie niż bat na plecach. Czyli historii ciąg dalszy. Może zacznę od tego, że kot wrócił z powodu Jagi. Baba Jaga się zbiesiła, wyszła do znajomych na plotki i odmówiła powrotu do domu. Odmówiła ponadto spożywania posiłków, co dodatkowo zestresowało moją sąsiadkę, ponieważ Jaga ma syndrom urologiczny i musi żreć specjalistyczną karmę za nieprawdopodobną ilość prawych środków płatniczych. Stabilizacja układu soma – psyche Baby Jagi stała się dobrem nadrzędnym. Kot zaliczył wylot. Wczoraj po południu zadzwoniła sąsiadka

Bumerang to jest taki zakrzywiony patyk

Ciekawe kto z Szanownych Czytelników odgadnie, o czym będzie dzisiejsza notka. Pewnie nikt, oczywiście. Nie żebym uwłaczała Waszej inteligencji. Bynajmniej. Kot powrócił jak zakrzywiony patyk. Jest zachwycony. Nawet się nie zaniepokoił kolejnymi przenosinami. Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy wyniosłam drania z budynku (z klatki do klatki przechodzimy). Wpadł do chałupy, podskoczył z ukontentowania i natychmiast skoczył Karolowi na głowę. Potem spadł z Karola i skoczył Zośce na głowę. Potem dostał w ryj od Zośki. Potem skoczył za Tusieńką i był wielce rozczarowany, że zwiała przed nim na szafkę naścienną w kuchni. Odwrócił się i wskoczył Karolowi na głowę. 13 razy. Potem wskoczył Zośce na głowę, dostał w ryj, ale się nie zniechęcił. Zniechęciła się natomiast widownia i rozeszła się po kątach do swoich zajęć. Trwa rozbudowana dyskusja na temat imienia dla kota, ponieważ poprzednie nam się nie podoba. Pod uwagę brane są następujące wersje: - Potomstwo sądzi, że to jest Józio; - Szef pode

Kiziu – miziu, czyli cuda dnia powszedniego

Donoszę uprzejmie, że: CUD PIERWSZY : kotek znalazł dom. Mam nadzieję, że na stałe, choć trwamy w napięciu. Napięcie dotyczy stosunków międzykocich, ponieważ w lokalu jest już zameldowany jeden kot, który na widok przybysza dostał apopleksji. Wczoraj wieczorem kot udomowiony powrócił w wojaży, miźnął się tam i owam, zajrzał do miski, opowiedział, co mu się wydarzyło na przechadzce i… zobaczył. Najpierw zdębiał, potem zgłupiał, następnie wziął to do siebie i szlag go trafił. Albowiem kot udomowiony nie miał w umowie najmu żadnych sublokatorów. Na szczęście szlagotrafienie polega natenczas wyłącznie na rzucaniu obelżywym słowem przez przedpokój. Po wydaleniu z siebie licznych technicznych określeń wojskowych*, kot udomowiony wyszedł,, żeby podzielić się bólem z przyjaciółmi w całej dzielnicy. Mamy nadzieję, że to minie i maluch znajdzie swoje miejsce na zawsze. CUD DRUGI : kotek zamieszkał u mojej sąsiadki, której kotem zresztą opiekujemy się stale, więc nie grozi nam zerwanie kontaktu.

Gówienko

Obraz
W piątek późnym wieczorem usłyszeliśmy przeraźliwy płacz. - Kot płacze – zasygnalizowałam. - Wszystkie są na miejscu – odpowiedział Szef, uprzednio odliczywszy. - Może to Jaga? – wspomniałam kotkę sąsiadki. … - Słuchaj, Jaga jest w domu? Bo kot strasznie płacze. - Niestety to nie Jaga. Przybłęda. Nakarmiłam, ale nawet nie dotykam, bo wiadomo, jak to się skończy. Były 2 stopnie powyżej zera. Oto, jak się skończyło. Na moje oko ma ze 12 tygodni. Ewidentnie wyrzucono ją z domu. Jest dziewczynką. Bez opamiętania uwielbia ludzi. Nie nadajemy jej imienia, bo jak nazwiemy – to koniec. Roboczo mówimy na nią „gówienko”. Jest słodkim, psotnym kociaczkiem. Nie opuszcza nas na dłużej niż kwadrans (w tym czasie integruje się z resztą kotów poprzez skakanie im po głowach). Jest już na takiem etapie rozwoju, że jest nieco mądrzejsza od Karola. Rozpaczliwie szukamy dla niej domu. Proszę – pomóżcie. Z różnych przyczyn nie możemy sobie pozwolić na czwartego kota, choć trudno się będzie z nią rozstać. Ni

Ach i ech, czyli atrakcje

W chwili obecnej, jak dziura w bucie potrzebne mi są dodatkowe wrażenia. Ale to nikogo nie musi obchodzić, więc PIP znów dziś przychodzi. Na 12.30. Rozkosznie. Nie ma to jak być jedynym pracownikiem, który w ogóle wie, o co chodzi, zapinkalać jak wścieklus i jeszcze dostać ruskich. Po raz enty. Właściwie kontrola trwa nieprzerwanie od roku. Zostałam uszczęśliwiona przez dyrekcję znalezieniem haka na ruskich w ustawie o ruskich. I co powiecie? Znalazłam! Wynocha, kmioty! Akta sprawdzać w miejscach ich przetrzymywania. Biedny miś* zamierza mieć luz wymuszony. Nowa koleżanka stawiła się do pracy o poranku, ponudziła się trochę, wypiła kawę, która jej zrobiłam, przestraszyła się obowiązkami, które ją czekają i uznała, że przeniesie sobie rzeczy. Z piętra nad nami. Nie ma jej już półtorej godziny. Cudne, nie? Nie ma to jak zapał do pracy. Ale co tam. Zamiast głupio narzekać będę się cieszyła wyjątkowo miłym wieczorem z Szefem**, który odbył się wczoraj, piwem z kolegami z rozlecianego właśn

Uparte dążenie

Donoszę uprzejmie, że uparcie dążę do czegoś śmiesznego. Wszyscy już wiedzą, że to właśnie poczucie humoru utrzymuje mnie na powierzchni albowiem na tę okoliczność składałam już zdaje się pisemne oświadczenie. No to teges, teges… Opowiem wam o fieście, bo w obecnych okolicznościach to nawet mnie bawi, a nie denerwuje już wcale. Otóż. Jak wiadomo, postanowiliśmy sprzedać fiestę. Na tę okoliczność zamieszczałam bowiem ogłoszenie na tym blogu. Niestety okazało się, że nasza chęć pozbycia się fiesty jest odwrotnie proporcjonalna do chęci fiesty, żeby opuścić nas. No i, moi państwo, fiesta stanęła okoniem. Natychmiast po zapadnięciu decyzji o sprzedaży, fiesta zepsuła sobie amortyzatorki. Z tyłu zepsuła. Pojechałam do warsztatu. Pińć paczek. Dałam, bo nie będę świeciła oczami przed kupującym. Amortyzatorki funkiel nówki otrzymała moja fiestka, humor nam się obu poprawił i współpraca zaczęła kwitnąć. Fiesta hulała, jak ma w zwyczaju i było cudownie. Do momentu, kiedy pogoniłam Szefa, żeby co

Chcę umrzeć

W moim dziale wymieniono wszystkich pracowników oprócz mnie. W poniedziałek najprawdopodobniej zostanie wymieniony kierownik. Wszyscy są nowi. Nie umiem pociągnąć sama całego działu. Nie dam rady nauczyć wszystkiego wszystkich pracowników i kierownika. To po prostu niemożliwe. Od poniedziałku rozpoczynam strajk włoski. Jeśli będzie tak źle, jak myślę, od października idę na L-4. Trudno, niech się zawali. Przepraszam, Pani Dyrektor, ale ja już nie dam rady.

Wiara

Osoby: wycieruszek Potomstwo Miejsce akcji: sypialnia Czas akcji: 19.00 Potomstwo : Na ile lat macie wzięty ten kredyt na mieszkanie? wycieruszek : Na 30. Od zeszłego roku. Potomstwo : A, to spoko. Zdążycie spłacić. wycieruszek : Kto wie, dziecino, kto wie… Potomstwo : Medycyna cały czas się rozwija.

Szczyt absurdu

Do mojego pokoju wpada trzech facetów (jednego znam – informatyk). - Proszę wstać, odsunąć się od biurka, kontrola komputerów. Poczułam się jak w jakiejś koszmarnej bajce dla niegrzecznych dzieci. - Może każecie nam wyjść na korytarz? - Nie, no bez przesady. - Uważa Pan, że to co Pan robi, nie jest przesadne? - Przecież ja nie Panią kontroluję, tylko informatyków. - A kto stoi pod ścianą? ZA – JE – BIŚ – CIE.

Padają bastiony, formuje sie szyk

Co tam będę pisała, że jest źle. Nudno się już zrobiło. Pocieszające jest to, że formują się szyki tych, co mają wsparcie związków zawodowych. Zaczyna się gra na przetrwanie. Ja sama doszłam do wniosku, że nie dam się udupić. Dzięki pewnym wewnętrznym ustaleniom nie można mnie zwolnić z przyczyn leżących po stronie pracodawcy. Zamierzam z tego skorzystać, jakby gdyby cuś. Postanowiłam nie być miętką i postawić się na całego. W związku z powyższym istnieje szansa zesłania w miejsce odosobnienia na pół roku. Ale co z tego. To w końcu tylko pół roku, jakoś sobie życie ułożę i pokażę bandzie figę z makiem. Nie zwolnię miejsca i nie będzie można na nie nikogo zatrudnić, więc przynajmniej kłoda pod nogi. No i będzie trzeba przyjąć mnie na to samo stanowisko po pół roku. A w końcu wybory już w październiku, to może i krócej. Więc – do boju!!! A z przyjemnych rzeczy: umówiłam się na ksiuty z Mamcią dziś po południu, to się trochę odstresuję. I mówiłam wam, że mi myjnia urwała wycieraczkę w sam

Szybkie doniesionko

Jak przewidywałam, jest źle. Nie, jest gorzej. Jestem dziś w pracy od 6.00, bo musiałam skończyć projekt. Od 7.15 napływa nowe. Nie jesteśmy już w stanie przygotowywac lądowiska dla nowych spadochroniarzy. Moja koleżanka z pokoju wyleciała. W drugą stronę. Już wiem, że prowadzi za sobą peleton, tylko peleton jeszcze nie wie. Oboje z kierownikiem dostaliśmy po gumowym uchu do pokoju. Jeszcze tak nie było, żebyśmy musieli dawać sobie sygnały na komórkę, wychodzić osobno i spotykać się w kiblu!!! - Gdyby Szefowa o tym wiedziała, chyba by jej serce pękło. – podsumowała moja odchodząca koleżanka całą sytuację. - Dobrze, że po kremacji, bo w trumnie by się kręciła jak wrzeciono – odpowiedziałam usiłując się ratować czarnym humorem, ale nie wyszło. Zapieprzam jak mały samochodzik. Przyszedł właśnie ten moment, kiedy nikogo nic już nie uratuje. Liczą się tylko koneksje. Proszę, pomóżcie mi i idźcie do wyborów. Niech się coś stanie sensownego, bo może być tylko gorzej. Widzę jak firma składa s

A na stres…

No właśnie. Życie ostatnio daje mi do wiwatu, nieustannie zaskakując kompletnie abstrakcyjnymi sytuacjami. - Daj spokój, ale mam rok – westchnęłam wczoraj telefonicznie do Protoplastki. - Ani się waż tak myśleć! Od jutra będzie tak cudownie, że nie wytrzymasz. To twoja nowa mantra. No tak, inaczej się nie da. Zmęczona jestem. O urlopie zdążyłam już zapomnieć. A od jutra w pracy czeka mnie kompletny dół. Dostałam w końcu do działu tego spadochroniarza, z tym, że zupełnie innego niż podejrzewałam, ale co to ma za znaczenie. W dodatku dostałam go do pokoju. Spółdzielnia gumowe ucho. No i dowiedziałam się w piątek wieczorem, że moja koleżanka wylatuje na tej fali politycznej. Okazała się niewygodna. Sytuacja nie do pozazdroszczenia: cała praca spadnie na mnie, bo po spadochroniarzu nie ma się czego spodziewać. I, moje drogie Kryniu i druga-mamo, skończyło się pitu-pitu. Słowa już z siebie nie wyburknę, niestety. W ramach odreagowania wykonałam dziś dla rodziny obiad dwudaniowy z kompotem i

Było sobie życie…

Obraz
w ciemnościach A potem stała się światłość No i mamy z głowy na jakiś czas. Oczywiście do chwili, kiedy nie uznamy, że obecność okna jest obowiązkowa tu I wtedy wszystko zacznie się od nowa…

Piątek – zły poczatek

Latam, jak z pieprzem w tyłku. Dodatkowo wiem na 100%, że muszę sobie zabrać robotę do domu na weekend, co mi nie pasuje ani trochę, bo miałam w planie cały poświęcić na pracę związaną ze wspólnotą. Na przyszły weekend przesunąć tego nie mogę, bo właśnie się dowiedziałam, że zajęła mi go spółdzielnia. Pytam się retorycznie, kiedy ja mam odpoczywać. I proszę się nie śmiać. Zmiany kadrowe w firmie hulają jak jasny gwint i dziś złożono mi dziwną propozycję: czy ja chcę, żeby mi popchnąć awans. Bo ja się marnuję. Szlag mnie trafił. Nagle z całą mocą dotarło do mnie, że bez względu na moje kwalifikacje, wiedzę, umiejętności, zaangażowanie i profesjonalizm, nic w tej firmie nie osiągnę bez pleców. A przecież, do licha ciężkiego, zwyczajnie mi się to należy. I nagle, choć po raz kolejny, zachciało mi się odejść. W jakieś miejsce, gdzie polityka nie zagląda do kibli, gdzie ktoś zauważy, że jestem po prostu dobra. Że sprawy niemożliwe załatwiam od ręki. I że mam łeb jak sklep. Że się angażuję w

Po środzie przychodzi czwartek

A wspomniany przeze mnie wczoraj felieton wygląda tak: Miałam sen Miałam sen, że w nadchodzących wyborach pojawia się partia, która przedstawia program dla Polski, a nie dla własnego zwycięstwa i która rozumie, że Polska jest jedna, a nie „solidarna” i „liberalna”, „postkomunistyczna” i „katolicka” oraz że jedyny podział, jaki uznaje, to rozdział Kościoła od państwa. Miałam sen, że partia, na którą głosuję, wzmacnia opiekuńcze funkcje państwa, prawa socjalne oraz swobody obywatelskie. Że poważnie traktuje konstytucję, a demokrację rozumie jako proces, który stwarza równe szanse uczestniczenia w życiu publicznym wszystkim obywatelom, a nie tylko tym, którzy są w lepszym położeniu lub którzy służą partii rządzącej. I dlatego – w moim śnie – moja partia wprowadza na listy wyborcze system kwot, dzięki któremu kobiety mają takie same szanse na zajmowanie się polityką jak uprzywilejowani dotąd mężczyźni, no bo przecież – i to już nie sen – 53 proc. naszego społeczeństwa to kobiety! Miałam se

Środa w środę

Napisała fajny felieton o marzeniach sennych. W GW. Miałam bardzo wiele dobrej woli, żeby go wam tu wkleić, ale figa – dział „opinie” aktualizowany jest z 24 h opóźnieniem. Jutro – jak Bozia da, a koniunktura pozwoli – dokleję. No i w sumie szkoda, bo ładna by notka wyszła na temat marzeń, oczekiwań i ich realizacji, a tak będę was katować słowotokiem bez specjalnego tematu. Z nowinek: - Mama po raz kolejny w szpitalu (dzwoni, że się nudzi okrutnie, bo nikogo nie ma i wszystkie jej szpitalne koleżanki załapały się kilka dni wcześniej) i czeka na zabieg, który odbędzie się jutro; - zbankrutowalim na całej linii, ale po tegorocznych doświadczeniach w dziedzinie emocjonalnej jakoś nie katuję się z tego powodu, najwyżej przerzucimy się na chlebek bez masełka (a może coś mi się pomieszało i nagle stałam się nieodpowiedzialna?); - Potomstwo reaguje na szkołę ochoczo – dziś zapisało się do LOPu (znaczy kontynuuje politykę z podstawówki); - wczorajsze doniesienia szkolne odrobinę mnie zmartwił

Gimnastyka intelektualna

Nie wiem, czy uwierzycie, ale ruskie znów przyszli. Opowiadanie o wyjdzionych ruskich jest z gruntu nieprawdziwe oraz mitologiczne. Inna sprawa, że oni przecież zawsze przychodzą podochoceni donosem. Komu się chce tak ciagle donosić? Ma człowiek zdrowie, bo i tak wychodzi na tym jak Zabłocki na mydle. Ja tymczasem robię za firmowego czarusia, zabawiając na zmianę ruskich i własną dyrekcję. Nieustannie przeciagana jestem pod kilem i pobudzana do intelektualnej gimnastyki, bo ktoś, choć nie wiadomo kto, uważa, że mnie można zapytać o wszystko, a ja mam to w rękawie i wystarczt fiku-miku, a odpowiedź wyskoczy z pudełeczka. Sama się zastanawiam, kiedy mi się wyczerpie. Naturalnie wcale nie jest tak, żebym te odpowiedzi zawsze znała z tak zwanej samości, na szczęście ciagle jeszcze nieźle orientuję się w układach rządzących tą firmą i zwyczajnie wiem, do kogo uderzyć. Jak dowodzą liczne przykłady – całkiem skutecznie uderzam. Choć wyznam szczerze, że często męczy mnie ta gotowość jak diabli

Rozmowy matki z córką w początkach wieku

- Jak tam koleżanki w nowej klasie, moja droga? - A dobrze, moja droga. - To może zaproś je do domu, moja droga. - Mowy nie ma, moja droga. - A dlaczegóż, moja droga? - Bo mnie lubią. Mówią mi „cześć” i machają do mnie. Jak cię poznają, to się natychmiast skończy.

No i nie będę oryginalna

Otóż tyłek mi przymarza do krzesła. Jest po prostu tragicznie. Właśnie założyłam płaszcz i siedzę w nim, ku radości współcierpiących, zjednoczonych w przebywaniu na gościnnym łonie pracodawcy. Tymczasem pracodawca przebywa zupełnie gdzie indziej, ale nie jest to miejsce czasowego odosobnienia. Przynajmniej narazie. Korzystamy odrobinę z tej nagle przyznanej wolności i kultywujemy biurowość (która normalnie u nas nie występuje na szczeblu pracowniczym) w postaci umawiania się na kawki tam i owam. Uważam, że częściej dyrekcja winna być nieobecna, bo masę rzeczy trzeba obgadać, a jak tu plotkować, kiedy człowiek jest przyspawany do siedziska. Okazuje się, że nawet bez dozoru robota idzie swoim torem, tylko kolega, który zastępuje dyrekcję wygląda na lekko obłąkanego. Był tu właśnie godzinę, pół godziny i kwadrans temu zasięgnąć rady, a oczka miał rozbiegane i nerwowe dłonie. Cieszę się jak dziecko, że na niego padło, bo niewiele brakowało, żeby padło na mnie. A tego byśmy, Drogie Państwo,

Coś od siebie

Jasne, nie nawykłam wrzucać na bloga przekopiowanych, cudzych tekstów, więc czuję się w obowiązku dodać coś od siebie. Niestety nie mam dziś czasu na długie opowieści, bo Archiwum X stoi w ogniu i trzeba latać w kółko, a nie ma kiedy taczek załadować. Nie żeby pracy było ponad miarę. To polityka znów wkrada się drzwiami i oknami, choć trudno powiedzieć, żeby kiedykolwiek wychodziła. Ale obecnie głowy lecą, aż miło i warto być zaraz za pierwszą linią frontu, bo wiadomość to dziś najlepsza waluta. Krążę więc, jak wściekła, konfrontując różne informacje u różnych źródeł i składając układankę w całość. Sceny dantejskie. Dzieje się, powiadam wam, dzieje się. A że ja mam taki miły wygląd, to ludzie często zwierzają mi się z różnych rzeczy. Naczelna zasada: mało mów i życzliwie słuchaj. Wygląda na to, że w chwili obecnej jestem najlepiej poinformowaną osobą w tym pierdzielniku. Więc przepraszam, ale muszę lecieć. Wasz szpieg z krainy deszczowców, tajemniczy Don Pedro. PS Żeby nie było żadnych

Popolitykujmy

Oto kilka wybranych wypowiedzi z kampanii wyborczej PIS: 1. Nie będę premierem, gdy mój brat będzie prezydentem. 2. Nie będzie koalicji z Samoobroną. 3. Cieszę się, ze będę na pierwszej linii walki z Samoobroną. 4. My w kolejnej kompromitacji i w otwieraniu Samoobronie drogi do władzy w Polsce uczestniczyć nie będziemy. 5. Nie poprzemy nikogo z wyrokiem sadu lub przeciwko komu toczą się sprawy sadowe. To jest sprzeczne z ideałami PIS. 6. Wiceminister sprawiedliwości nie ścigał i nie osadzał w wiezieniu działaczy opozycji w latach 70. 7. Wybudujemy trzy miliony mieszkań. 8. Wprowadzimy szybko niższe podatki. 9. Wycofamy wojsko polskie z Iraku. 10. Prawie 200 km autostrad w 2006, to nasza zasługa. 11. Tylko 6 km autostrad w 2007, to wina SLD. 12. Marcinkiewicz, to premier na całą kadencję. 13. Pomożemy Stoczni (UE chce zwrotu 4 mld). 14. Zredukujemy administrację państwową (hahahahahahha). 15. W rządzie nie będzie byłych członków PZPR. „…Dla mnie, raz dane słowo, jest święte…” (Jarosław

Koniec lata pod namiotem

Przeżywamy obecnie wakacje swojego życia. Wszak września początek i jeszcze lato. O pogodę nie możemy mieć pretensji. Wakacje pod namiotem zrodziły się z pomysłu o nowym oknie w sypialni. W czasie, gdy montowano okno, nasz stolarz Rysio przebywał nad morzem, wraz z żoną i trzema córkami ciesząc się urlopem. Powrócił był w połowie sierpnia, a nastepnie się zameldował oraz poinformował zebranych, że samochód szlag mu trafił i jeździ na rowerze. Trudno wymagać od człowieka, żeby woził materiały do stolarki na rowerze, prawda? Więc nie wymagaliśmy, dopingując jedynie Rysia i zagrzewając go do walki z niesolidnym mechanikiem. Samochód powrócił dopiero w poniedziałek, w związku z czym we wtorek Rysio sumiennie stawił się u nas w domu, radośnie informując, że wykończenie okna będzie nas kosztowało drożej niż samo okno, za co natychmiast został zbity kapciem do nieprzytomności. Miarę wziął, zadumał się nad naszymi wydziwianiami związanymi z potrzebą zapewnienia kotom okiennego legowiska, obali

Rozterki

Większość z nas w chwili obecnej przeżywa rozterki związane z rozpoczętym właśnie rokiem szkolnym. Rozterki są przeróżne, dominują oczywiście finansowe. I to mnie wcale nie dziwi. Ja sama w chwili obecnej mam dwa problemy. Wątek finansowy pomijam, bo jest aż nadto oczywisty. Pierwsza z moich rozterek to podręczniki, których żąda szkoła w aspekcie ich niedostępności na rynku. Po prostu wydawnictwo zostało zamknięte. Problem nabiera rumieńców w skojarzeniu z pierwszoklasowością. Bo jak się idzie do pierwszej klasy, to się w poprzednim roku nie uczestniczy w giełdzie i ma się problem. Ale w ogóle: jak można, hę? No dobra, kupiłam go na allegro. Ale przecież nie wszyscy muszą umieć, nieprawdaż? Nie wszyscy muszą mieć możliwość. No głupio. O drugiej rozterce wspominałam na blogu drugiej-mamy. Otóż Potomstwo powróciło wczoraj ze szkoły i oznajmiło, że nie będzie uczęszczało na religię, bo ksiądz powiedział, że co miesiąc mają chodzić do spowiedzi, karteczki z potwierdzeniem mu przynosić i to

Nieprawdopodobne historie

Tak, tak, ja się kształciłam w odpowiednim kierunku. Moje studia obejmowały również sporą część kulturoznawstwa, z antropologią i folklorystyką na czele. Mój promotor specjalizował się w legendzie miejskiej, a co za tym idzie – zgłębiłam tę tematykę, bo inaczej się nie dało. Wiem, czym się ta legenda charakteryzuje (ach te opowieści o czarnej wołdze, która porywała dzieci/kobiety albo o tym, jak komuś ucięło rękę, wystawioną nieopatrznie przez wybite w windzie okienko). W tym rodzaju opowieści nigdy nie da się ustalić konkretnej osoby, której coś się wydarzyło, miejsca, czasu. Zawsze dzieje się coś tuż obok nas, dopiero co i pani z sąsiedniego osiedla na przykład. Ale nie pani Kowalskiej, tylko sąsiadce sąsiadki. A historia, którą usłyszałam wczoraj, przebija wiele rzeczy. I w dodatku generuje mieszane uczucia. Bo z jednej strony konstrukcyjnie nosi wiele znamion legendy miejskiej, ale z drugiej – wiem (z imienia i nazwiska), komu się (podobno) przydarzyła i dokładnie kiedy. Uwaga, opo

Znalezione w sieci

Obraz
Buchacha!!! PS Karol robi to samo.

Lecę, bo chcę

Tradycja grupowego wpadania w panikę w wykonaniu kotów, ma w naszym domu bogatą historię. Scenariusz jest zawsze ten sam: występuje bodziec, jeden kot wpada w panikę, futro staje mu dęba, zaczyna przebierać pazurami po kaflach albo panelach, czyniąc charakterystyczny hałas, pozostałe koty orientują się, że coś jest na rzeczy i sensownie byłoby również wpaść w panikę, bo wtedy jest wesoło. Przechodzą natychmiast od myśli do czynów, futro staje im dęba, już trzy koty przebierają pazurami po kaflach lub panelach, wywołując charakterystyczny dźwiek paniki, potem się rozpędzają i: - biegną na oślep, każdy w innym kierunku; - biegną na oślep w tym samym kierunku, najczęściej po schodach na górę, wpadając na siebie, wrzeszcząc, przepychając się, wzmagając panikę jeszcze bardziej, co rusz ktoś odpada od schodków i z charakterystycznym dźwiękiem pazurów zbiera się do biegu na górę za resztą, która już zniknęła za zakrętem. Potem następuje okres względnej ciszy, bo wszyscy siedzą ukryci po szafa