Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2014

1928

Widzę, że otwarłam puszkę z Pandorą (w marynacie), więc może nie będę tego wątku rozwijała. Tym bardziej, że mogę się podpisać pod każdym komentarzem. Jestem uzbrojona. Metronidazol mam. Kupiłam jedno opakowanie zamiast dwóch, nie będę nabijała kabzy koncernom farmaceutycznym. Tabletki. Po konsultacji z farmaceutą - do dzielenia na czworo, jak włos. Zostanie ponad pół opakowania. Mniejszych nie ma, trudno. Wankomycynę mam - po znajomości, bo stosuje się ją tylko w lecznictwie zamkniętym. Niech żyją znajomości. Proszek do wykonania zawiesiny. Wankomycynę podaje się wyłącznie w iniekcjach i nie ma postaci doustnej, ale co to dla nas. Probiotyk mam na dziesięć dni dla każdego. W kapsułkach - do otwarcia i rozsypania na żarciu. Pipety (zakraplacze) mam. Trochę mnie niepokoją, bo są szklane. Strzykawki dwójki mam. Plastikowe, jak to strzykawki. Specjalistyczny środek do wybicia laseczek clostridium mam, też po znajomości. Rękawiczki gumowe mam. Z Lidla. I teraz tak. Metronidazol

1927

Czas płynie, a ja jestem coraz bardziej zła. Ja mam znajomych. To są dobrzy ludzie, mądrzy, pomocni i świetni fachowcy w swoich dziedzinach. Wisiałam wczoraj na telefonie z mikrobiologiem, epidemiologiem i farmaceutą. Znamy się od lat, lubimy bardzo, szanujemy. Każde z nich ma lub miało zwierzęta, więc znakomicie rozumieją, o co się tutaj walczy. Wytoczyli wszelkie działa swojej wiedzy i doświadczenia. I co? I wiemy już, jak leczyć kota. Tylko dlaczego weterynarz nie wie? A chciałam podkreślić, że to jest dobry weterynarz. Znam go od lat, a on zna mnie. I naprawdę MOŻE mi powiedzieć: nie zetknąłem się, przeryję literaturę, sprawdzę, upewnię się, spotkajmy się jutro. Nie musi sadzić głupot. I powiem mu to w twarz. Bo zarozumiałość wiedzie na manowce. Nie lubię lekarzy. Z gruntu. Bo ich znam. I nie lubię za to, jak traktują pacjentów. Nie łudźcie się, że nie będziecie dla lekarzy przedmiotami. Nawet jeśli nie okażą Wam tego wprost. Nie wiecie, co mówią, gdy opuszczacie gabinet. I

1926

Clostridium difficile!!! Mamy dziada.

1925

Kochany nasz skarbeczek, w niektórych kręgach zwany Dzikiem, rośnie i robi się coraz bardziej podstępny. Teraz to już człowiek naprawdę musi uważać, żeby nie dosięgło go jakieś niecne pytanie. Nie udało mi się. - Dlaczego planet nie widać z klifu? Noooo, ludzie! Przecież to się gorsze robi niż moje własne, co to nie mniej podstępne było i bez litości strzelało pytaniami z dziedzin różnych. - Mamo, dlaczego wieje wiatr? Upolowała mnie, bo i kogo miała. Do hostorii przeszła udzielona przeze mnie odpowiedź, którą później dziecko samodzielnie stosowało w przeróżnych trudnych sytuacjach. - Bo jest różnica ciśnień*. O dziwo odpowiedź ta ją zadowoliła. Pomyślała, pomyślała, głową pokiwała i wrzuciła do przepastnej pamięci komputera. Kiedyś, z rok później, upadła jej lalka. - Dlaczego lalka upadła? - rzuciła w przestrzeń i się zadumała. - Wiem! - bąknęła po chwili, wyraźnie uradowana. - Bo jest różnica ciśnień . Przy Dziku tez człowiek musi być czujny i mieć dobrze ugruntowa

1924

Zauważyłam, że wszystkim bardzo spodobało się gotowanie w kontekście napełniania kieliszka. W związku z powyższym podzielę się z Wami również wiedzą mnemotechniczną w postaci doboru win pod konkretne żarcie. Problematyka ta spędza często sen z powiek. Teraz już nie będzie. Ach! Obecnie mawia się o rozluźnieniu obyczajów i swobodnym doborze. Ja tam się rozluźniam wiecie gdzie. A ponieważ win słodkich, poza miodem i tokajem Aszu, nie pijam, to do deserów uprzejmie odmawiam. Uwaga. Ryby, drób i cielęcina  lubią tylko białe wina. Zaś pod wołu, sarny, wieprze jest czerwone wino lepsze. Frukta, deser i łakotki lubią tylko wina słodkie. Zaś szampana, wie i kiep, można podczas, po i przed. Jak Państwo widzi - do posiłków wódzi w żadnej postaci nie pija się. Co prawda, do tego wierszyka dorobiono później końcówkę:  A wódeczkę, mój kolego, można smolić do wszystkiego , ale jak Państwo rozumuje, ci, co pijali pod frukta, niczego nie smolili. A przynajmniej nie oficjalnie. Przy okazji

1923

Obraz
Zupa miała być! Na początek napiszę, żeby się nie zniechęcać od razu. To jest zupa dziwnych zestawień, ale efekt uzyskuje się naprawdę zadowalający. Przepis ściągnęłam przed laty z Makłowicza. Niestety nie podam Wam żadnych ilości, bo ja wszystko w kuchni odmierzam ręką. Zresztą sądzę, że w taki sposób najlepiej dopasowuje się smak pod własne potrzeby. To lecimy. FRANCUSKA ZUPA BABSKA Otwieramy butelkę białego wina i nalewamy sobie kieliszek. Por(y) myjemy i kroimy w plasterki. W trakcie gotowania trochę się rozpadnie, ale pamiętajcie, że to jest szybka zupa, więc nie ma żadnego grzania godzinami. W związku z powyższym ja kroję cieniutko. Pamiętamy, żeby po umyciu rąk napić się wina. Kiedy już pokroimy, rzucamy do gara na rozgrzane masło, dolewany odrobinkę wody, żeby nam nie przywarło i zajmujemy się ziemniakiem (lub ziemniakami). Obieramy i surowy/e kroimy w talarki. I znów - ja kroję cienko, ale z gustami się nie dyskutuje. No to łyczek z kieliszka. W tym czasie por j

1922

Uprawiamy tanie żywienie, czyli opróżniamy zamrażalnik. Standardowy punkt programu: fasolka po bretońsku, bo zimnym snem śpi mnóstwo dupek z wędlin i innych tam rozkoszy. Co tak będą bezczynnie leżały. Zjedliśmy zaległe rolady oraz smażonego dorsza. I frytki. Mamy również piersi z kurczaka (jeszcze brak koncepcji), jakieś zupy, ciasto francuskie. Czasem trzeba dokonywać całkowitej wymiany towaru. Nadchodzi mój tydzień, więc w poniedziałek zupa babska z porów, o którą Zuzia prosi od powrotu z Anglii. We wtorek krupnik - w szufladzie lodówki widziałam jakieś niewykorzystane warzywa - bo Prezesu się przypomniało, że dawno nie jadł. Nadmiaru fasolki z jutra nie będę zamrażała (to wbrew idei), tylko zawiozę do rodziców. Niech też zagęszczą atmosferę, a co! Do moich wczorajszych zakupów dołączyły dziś książki. Na szczęście obecne wyjście sponsorowała literka Pe, jak Prezes, więc nie może mieć pretensji, że nie ma gdzie postawić. Swoją drogą, to fascynujące: ile półek by nie powstało, mi

1921

Gdyż mam bardzo niesprzyjające warunki, gdzie się nie obrócę. Łoterloo : I, wysoki sądzie, to było tak. Szłam sobie spokojnie przez sklep i nagle pacze, a tu Monnari, więc tak tylko weszłam i ładna torebka była, ale myślę: nie, nie będę kupowała, bo mam przecież - i wyszłam z własnej woli bez tej torebki, chociaż się panie sprzedawczynie na mnie paczyły ze wstrętem, ale ja do optyka przyjechałam przecież, tylko im nie powiedziałam, trzeba kobietom wybaczyć, więc poszłam do tego optyka i se kupiłam okulary, o, zobacz, jak tanio, a potem myślę: co będę wracała tą samą drogą, jak jestem w połowie i poszłam dalej, a tam z Esse wyskoczyła ekspedientka i normalnie siłą mnie wciągnęła do sklepu i upchnęła w tę sukienkę, to co miałam zrobić, jeszcze na futrynie są ślady moich paznokci, tak się broniłam, a jak już miałam tę sukienkę, to mi się przypomniało, że będzie bardzo oszczędnie, gdy nie kupię butów - przecież mam buty - ale ta torebka to idealnie pasowała do tych butów, co je już mam i

1920

Update (tym razem na początku). Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że głosowanie jest w piątek. I się pomyliłam. Sejm konwencji nie przegłosował / źródło /. Porażka na całej linii. Dziś ostatni wieczór przed głosowaniem nad ratyfikacją Konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej . Dużo się o tym pisze, dużo mówi. Pada wiele słów złych i pełnych nienawiści. Nie potrafię zrozumieć, jaki można mieć interes w odrzucaniu tej konwencji. Dlaczego taka instytucja jak kościół katolicki usiłuje ją zablokować. Kim trzeba być, żeby nie dostrzegać priorytetu ochrony kobiet i dzieci? Obejrzyjcie, proszę TEN FILM . Występująca w nim Leslie Morgan Steiner opowiada na konferencji TED o swoim życiu. Mówi prosto z serca o rzeczach strasznych i szokujących. Tym bardziej, że gdy się nad nimi zastanowić - wcale nie są nam obce. Nawet jeśli szczęśliwie należymy do tego odsetka osób, które przemocy nigdy nie zaznały, to widzieliśmy ją nieraz. A właściwie staraliśmy się nie widzieć.

1919

Jednak co znajomości, to znajomości. Postanowiłam zrobić kotu marki Zofia wszystkie możliwe badania zanim ją skonsultuję z innym weterynarzem i zanim zdecydujemy się na jakąś skopię, czyli (w domyśle) kolejną narkozę. Jak powiem weterynarzowi, że chciałabym przebadać kotu wszystko, to sie po głowie popuka i jeśli nawet się zgodzi, to laboratorium doprowadzi mnie do bankructwa. Poszłam do znajomego labu. Wyłuszczyłam zaprzyjaźnionej szefowej o co kaman. Ona też ma koty. Bez zbędnych ceregieli wydłubała z szafy różne śmieszne pojemniki. - Tu to, tu to, tu to - powiedziała. - Wyniki sa praktycznie od ręki. - Myć kuwety i do pustych? - dopytałam. - A skąd. Nawet jeśli się trochę żwiru zaplącze, to ja sobie przecież oddzielę. - Proszę to wszystko podsumować i powiedzieć mi ile. Tylko prychnęła. - Ja to dla kota robię. Kochana. No to teraz kolejne polowanie, żeby nie musiała za dużo oddzielać. Znajomy lekarz (tak, teraz jednym z głównych tematów rozmów ze wszystkimi na świecie

1918

Dziś mamy notkę symboliczną, czyli 512. w tym roku. Niniejszym gadulstwem przebiłam rok 2007, który tak naprawdę łączył w sobie przeniesienie z dawnego donosze-uprzejmie, gdzie zaczęłam bełkotać 17 listopada 2006. Notka jest również symboliczna z uwagi na jej numer, odzwierciedlający rok, w którym udało się nam wreszcie wyzwolić spod ciężkich butów zaborców i zatriumfował język polski. Nie wiem, jak Wam, ale mnie, biednej polonistce, to dość bliska sercu data. Od jakiegoś czasu miałam chęć na podsumowania, ale odbieracie mi możliwość. Myślałam sobie bowiem, że co 100.000 przebiegu coś na ten temat burknę. Polowałam na 200.000, ale ani się obejrzałam, a tu było 205. No, nic - pomyślałam - poczekam na 300. I co? Dup - 313. Normalnie przeciąg. Czyli że co? Jestę jusz celębrytką? Oczywiście założyłam sobie Google Analytics, żeby wyśledzić, ile Was naprawdę jest, ale za cholerę nie umiem tego obsługiwać. Chyba się udam do Kruszyzny na karne petycje, bo wiem, że ona umi. Ona z tego żyj

1917

Przejęłam dziś Dzika na półtorej godziny, bo jego matka usiłuje sprzedać mieszkanie, a z Dzikiem w środku nie ma szans. On jest bardzo towarzyski i każdy gość obowiązkowo musi obejrzeć WSZYSTKIE zabawki oraz wejść w interakcję. W ten sposób niczego się nie sprzeda. Dzik jest co prawda szczuty mną systematycznie (bo powiem cioci Asi!), ale niewiele sobie z tego robi. W sensie - nie nastawia się do mnie negatywnie. Po prostu w moim towarzystwie jest grzeczny. Zostałam wezwana nieco wcześniej niż się umawiałyśmy, ponieważ pękał w domu z niecierpliwości i żądzy przebywania w moim groźnym i wymagającym towarzystwie. Gdy przybyłam, wzuł kaloszki, założył kurtkę i zapytał: - Co będziemy robić? - Na początek będziemy przestawiać samochody. Jeśli, oczywiście, zechcesz mi pomóc. Zechciał dość ochoczo. Przesiadał się zgrabnie z auta do auta, zapytał, czy w związku z przeparkowywaniem na placu nie musi zapinać pasów i bardzo był dumny z wjazdu do garażu. - U ciebie jestem grzeczny, wiesz? -

1916

Dziś, dla odmiany, będa wspominki. Oraz bardzo ważny temat - dla wielu osób. Chciałabym porozmawiać o integracji, o tym jak wygląda teoria i czemu tak daleko leży od praktyki. Pewnie to niepotrzebne, ale tytułem wstępu zaznaczę, że jestem przeciwna klasom integracyjnym, przedszkolom, szkołom integracyjnym. Uważam, że wydzielanie specjalnych placówek, do których mogą uczęszczać dzieci z niepełnosprawnościami, jest głupie, złe i stygmatyzujące. Dziecko niepełnosprawne jest takim samym dzieckiem, jak każde inne i ma prawo uczęszczać do placówki, która znajduje sie najbliżej jego domu. Nie ma tworzenia gett! Wszystkie szkoły i przedszkola mają być przygotowane na przyjęcie każdego dziecka. Koniec, kropka. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie da się pewnych rzeczy wyczarować, więc traktuję oddziały integracyjne jako konieczne w okresie przejściowym, który dąży do pełnego zrównania placówek i traktowania każdego dziecka tak samo. Dopóki tego nie zrobimy, integracja wcale integracją nie

1915

Przemoc jest czymś odrażającym. Ważne, żeby o tym mówić i to jak najwięcej. Żeby opisywać takie sytuacje bardzo dokładnie, bo przemoc ma wiele przejawów. To nie tylko obrazki kobiet z podbitym okiem, choć i te są straszne. To również twarze kobiet pokryte perfekcyjnym makijażem, który ma coś ukryć. To zalęknione oczy dzieci. To wzrok wbity w podłogę, unikanie czyjegoś spojrzenia. Przemoc nie zawsze jest prosta jak siniak, zadrapania, złamana ręka. Czasem przemoc nie pozostawia śladów widocznych na pierwszy rzut oka. Ale zawsze czyni wielkie spustoszenie, które nie pozwala o sobie zapomnieć, nawet jeśli rany się zabliźnią. Gdy się dobrze trafi, ucieknie, znajdzie pomoc - można żyć dalej. Nie zawsze się udaje. Przemoc to nie tylko razy. Przemoc to dotyk, słowa, a nawet pogardliwe milczenie. Przemoc to drzwi zamknięte na klucz - z jednej i z drugiej strony. Przemoc to bezustanna kontrola. Przemoc to niedawanie wiary czyjejś skardze - ta jest najstraszniejsza, bo pozostawia ofiarę sam

1914

Jakoś tak przy śniadaniu zebrało się nam na omawianie nieakceptowalnych zachowań męskich. Możemy sobie pogadać, bo grono w stu procentach iksowe. Inna sprawa, że nie mamy możliwości dokonania oglądu z drugiej strony, bo nie ma drugiej strony, która mogłaby coś wnieść. Machamy na to ręką, bo co tu wnieść do klepania w tyłek. Niewiele mam takich doświadczeń (a właściwie to jedno), gdyż prócz tyłka posiadam wredną gębę i nikt się nie odważa. Tym bardziej uhonorować trzeba tego jedynego, który sie szarpnął, wykorzystując do tego przewagę w postaci relacji służbowej. Normalnie dałabym w mordę - tu się powstrzymałam, ale kiedy o tym pomyśleć, to właściwie nie musiałam. Choć pewnie nie miałabym potem pracy. Refleksja nadeszła, bo bardzo przepraszał. Koleżanki też miały coś do powiedzenia i okazuje się, że proceder poklepywania po dupie nadal ma się znakomicie, choć tempus fugit, a tempora mutantur. Ale niektóre umysły, co można poznać, wsłuchując się w opowieści, nader wolno te zmiany o

1913

Radość. Wielka radość. Wszyscy w domu jesteśmy mistrzami świata. Oprócz Edka. Rusek.

1912

Obraz
W aspekcie planów wejścia w posiadanie jeszcze jednego obywatela radzieckiego, Edward okazał się tani jak barszcz, a wręcz nabyty poprzez wyprz. W poszukiwaniach natrafiłam również na koty archangielskie w umaszczeniu colorpoint. Nie ukrywam, że taka barwa zawsze wyjątkowo mi się podobała i nawet rozważałam kota syjamskiego, ale zniechęciły mnie studia nad jego psychiką. Kot dla singla - nie będę się doktoryzowała nad kolejnym kocim indywidualistą, któremu będzie trzeba poświęcić mnóstwo czasu, żeby se focha wsadził w ... tego. U nas nie ma fochów. Ale są piękne. Sami powiedzcie. Kot ma jeszcze jedną wadę, mianowicie pochodzi z Bełchatowa. Chociaż Zuzia napomknęła, że może sobie skoczyć na wycieczkę do Łodzi i przy okazji zgarnąć kota z Bełchatowa. Kuszące. Skupiam się na Zośce - jej sytuacja wciąż jest niewyjaśniona, a dopóki to trwa, żadnego nowego kota nie będzie. (Ale śliczny, c'nie?). W każdym razie wczorajszą kupę poddałam drobiazgowym oględzinom i ze zdziwieniem

1911

Obraz
Pranie. Niesamowita historia, jak to się mnoży. Potrzebowałam tygodnia, żeby znaleźć kosz na pranie po wyjeździe Zuzi. Obecnie znów go szukam. Fascynującą właściwością obecności mojego dziecka w domu jest fakt, że ile bym pralek nie załadowała, nie puściła, nie wywiesiła - kosz zawsze jest pełny. Białe poszły, teraz czarne. Kosz nabrzmiewa kolorem. Nie mamy balkonu, więc w aktualnej aurze jesteśmy skazani na wolne schnięcie. Sytuacja zapewne poprawi się, gdy zostanie włączone ogrzewanie. Do czego się nie kwapimy z przyczyn oczywistych. Ach, gdy w końcu kupimy ten dom, całe lato będę suszyć na słońcu. Piękne. Lubię pranie pachnące słońcem i świeżo skoszoną trawą. W dodatku przy pogodzie można to robić nawet dwa razy dziennie. Przewiduję wszechogarniającą czystość. *** Buty muszę zawieźć do szewca hurtem. Tu fleczki, tu zelowanie, tu się wkładka odkleiła. Uzbiera się z dziesięć par, pan się zapewne ucieszy. Dostaję u niego zniżki dla masowego klienta. Pracuje szybko, schludnie i

1910

Dzwoni dziecko, co to usiedzieć na tyłku nie może. Ledwo tydzień w domu, a już wypruła, by zamarznąć w kempingu. Dziecko : Pojechałabym do SPA. Łoterloo : Też bym pojechała do SPA. Co cię powstrzymuje? Dziecko : Brak towarzystwa. Łoterloo : O! To samo, co mnie! Dziecko : Jedziemy?! Stać mnie! Łoterloo : Chcesz? Jechać? Z? Matką? Dziecko : Pewnie. Wymasują nas, wykąpią, a to wszystko w aurze zapachu. Gdy się znudzimy, poleżymy w internetach. Łoterloo : Kiedy stałaś się dorosła?! Dziecko : Nie marudź. Mamy wspólną pulę genową. Ano mamy. Dziś wykazałyśmy to publicznie. Publiczność była ukontentowana.

1909

Przesz się nie mogę teraz wypowiedzieć szerzej, o co mi chodzi, boby mi zabrało liczne puenty i hopsiupy oraz przysiady z notki właściwej. Chciałabym sie odrobinę przedrzeć przez tę książkę, żeby móc nawiązać do konstrukcji albo i rozwoju akcji. A to chwilkę zajmie. Szczególnie że czyta się ciężko. Jakby tępą siekierą rąbał. To ja może uwagę ogólną. Schodzimy na psy. Znaczy - z ofertą wydawniczą. Pamiętacie może, co to jest errata? Kiedyś czytelnika tak sie szanowało, że jeśli w druku wyszła jakaś literówka (!), to wypuszczano erratę z poprawkami. A przecież proces wydawniczy był o wiele bardziej skomplikowany niż obecnie. Z naciskiem na ręczne robótki. Gdzie to jest, pytam się? Poszło w ilość. To się zawsze rozmija z jakością. Inna sprawa, że wśród piszących mnóstwo jest osób przesadnie uczulonych na swoją pisarską wielkość. Tylko mu przecinka nie przestaw, bo zaraz piszczy, że on ma taki styl! Gówno, nie styl. Język polski jest jeden i ma być poprawnie. Produkcja dziadowskich jęz

1908

Dialożki (Ktoś czekał, c'nie?) *** Łoterloo (do wchodzącego Prezesa): Jesteś! Gdzie byłeś?! Martwiłyśmy się bardzo. Prezes : Na siłowni. A kto się martwił? Łoterloo : No, MY. My z Zuzanną. Prezes : Nie wierzę. Przecież ona nie ma żadnych uczuć. Zuzanna (znudzona): Nieprawda. Czasem jestem głodna. cd. Łoterloo : Oboszszsz... Muszę to zapisać! Zuzanna : No i zaczęło się! *** Prezes : Oswoiłem dziś nowego pracodawcę ostatecznie. Łoterloo : Mianowicie? Prezes : Poszłem, zrobiłem im tam kupę! *** Łoterloo: I odkryłam taką książkę, że myślałam se: selfpublishing. Ale nie. Normalne wydawnictwo. Musimy ich spalić. Prezes : Ale dlaczego spalić? Łoterloo : Jesteśmy razem ponad 14 lat i gdy mówię "spalić", to ty nie pytasz "dlaczego?", tylko dmuchasz, żeby się szybciej hajcowało. Prezes : No nie wiem. Nie chciałaś jechać na konwent i spalić Pilipiuka. Łoterloo : Uważaj, tytuł rozdziału (czyta): Trzecia czterdzieści trzy i zapalone światło . A ter

1907

Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: gdy zobaczyłam wszystkie Wasze opinie, to od razu lepiej się poczułam i postanowiłam ulec samouleczeniu. Nie, żebym nie doceniała - wręcz przeciwnie. Zawsze mnie wzrusza taka troska obcych - było, nie było - osób. Czuję się zaopiekowana. Ale CHOLERNIE nie lubię się leczyć, do lekarzy żywię gorącą awersję. Jeżdżenie na badania, czekanie w kolejkach, słuchanie głupot, to nie dla mnie. Oby mi tylko życie palcem nie pogroziło i nie usadziło poprzez pouczenie. Postanowiłam powrócić do sprawdzonego od lat sposobu, czyli wypierania. Będę udawała, że nie ma problemu i już. Może ewentualny problem jest podatny na sugestie i sobie pójdzie. Chyba Wam nie opowiedziałam, jak z tym USG tarczycy było. Poszłam do kolegi, bo u mnie w przychodni można co prawda zrobić na NFZ, ale nie chce mi się tam jeździć. To zadzwoniłam do kolegi i mówię: - Słuchaj, zrób mi USG tarczycy, co? - Spoko, wpadnij za półtorej godziny. To wpadłam. Akuracik był po pacjentach. Kazał mi

1906

Ja już nie wiem naprawdę, czy jestem zmęczona z nadmiaru, czy jednak coś mi jest. Odebrałam wyniki. Standardowo - jak młody bóg. Nawet do cholesterolu nie można się przypieprzyć. TSH mam 1,82, co mieści się w granicach normy, ale czytałam, że kobiety w wieku rozrodczym powinny mieć TSH pomiędzy 1 a 1,5. Rozumiem, że wciąż jeszcze zaliczam się do tej grupy. W związku z powyższym należy uznać, że jest podwyższone. Czy to już oznacza niedoczynność, czy nie? A może w górnej granicy wieku rozrodczego może być trochę ponad 1,5? Jak zwykle żadnych wniosków, a ja nosem się podpieram. Włosy mi wyłażą na potęgę. Tyję jak wściekła. No i bladam przy tym niczym zwłoki prababki. Nawet pisać mi się nie chce, choć przecież to lubię. Położyłabym się i spała. Cały czas. I nie chcę zwalać na jesień, bo to trwa od dawna. Ja tam zwykle do lekarza idę po pół roku od pierwszych objawów. Albo i później. W tym przypadku to będzie z półtora roku od pierwszych obserwacji, które - standardowo - zlekceważy

1905

Czasem, nie wiadomo skąd, pojawiają się aniołowie. Jestem głęboko przekonana, że każdy z nas przeżył coś takiego. Może nie zwróciliście uwagi, może potraktowaliście to zwyczajnie, może ta sytuacja ugrzęzła gdzieś w mrokach niepamięci albo po prostu okazała się czymś tak wielkim, że kiedy chcecie o tym opowiedzieć, to jakoś ściska Was za gardło, więc milczycie. A może właśnie opowiadacie - czy to w gronie przyjaciół, rodziny lub wręcz przeciwnie: całemu światu. Bo już tak jakoś jest, że kiedy naprawdę, NAPRAWDĘ potrzebujemy, pomoc przychodzi. Często z zupełnie nieoczekiwanej strony. I ja mam swoich aniołów, którzy zjawiali się nie wiadomo skąd, żeby wyciągnąć mnie z bagna beznadziei. Szczególnie dobrze wspominam ostatniego - może dlatego, że rzecz jest świeża, a poza tym spotykam go każdego dnia. I nawet kiedy sytuacja się zapętla, coś idzie nie tak, jak powinno, uśmiecham się, macham ręką na, drobne przecież, niedogodności i trwam. Bo jestem przekonana, że mam dług, który powinnam

1904

Obraz
Dzisiejszy dzień rozpoczynam od wizyty w pewnej Wielce Szacownej Instytucji (naukowej), po noszymu: we WSI. Będę tam przesiąkać atMOSferą (zaznaczam akcent). Ciekawe czy od tego człowiek robi się mądrzejszy. A potem to już norma. Zaległości z zeszłego tygodnia. Wyjaśnianie na piśmie bzdur, które wydarzyły się pod moją nieobecność, a prostowałam je zdalnie (nie-do-wia-ry). Spotkanie z Szefem. Może z naczelnym. No i muszę sprawdzić, czy chłopaki zakończyli uzupełnianie biblioteki. Choć czuję, że im się nie chciało. A! Po te wyniki niegłupio byłoby podskoczyć. I może sprawdzić, czy na kale Zofii coś urosło. Wisi mi też kilka spraw wspólnotowych, ale pewnie dziś już nie zdążę. Do wykonawców zadzwonić. Z kancelarią się skontaktować. Żwirek zamówić. Ustalić termin wizyty u fryzjera, kosmetyczki i ginekologa. Tego ostatniego to jakoś nie darzę estymą. Matkooo, kumulacja. Nie wiem kiedy minęło 7 miesięcy pracy w fabryce. Czasem czuję się, jak Manolito. Ja od lutego.

1903

Na fejsie lata taki łańcuszek, do którego za cholerę nie chciałam dołączyć. Niestety spodziewałam się, że prędzej czy później ktoś wywoła mnie do odpowiedzi. I będzie masakra. Jednak nie spodziewałam się tego po Kruszyźnie. To jest dobra kobieta. I taki wyskok! Ludzie, tego nie da się zrobić! Myślę od tygodnia i nawet notatki sporządzam. Tydzień ma 7 dni. To 168 godzin. 10 080 minut. 604 800 sekund. Za mało. Z czego wnioskuję, że nic więcej nie stworzę. "10 książek, które w istotny sposób wpłynęły na twoje życie". 1. Elementarz Falskiego i, trochę nietematycznie, prasa codzienna epoki socjalistycznej. Miałam trzy lata i sama nauczyłam się czytać, bo rodzice bezustannie rżnęli mnie na terminie rozpoczęcia wieczorynki. Zrozumiałam, że na analfabetyzmie daleko się nie ujedzie. Któregoś dnia usiadłam przed telewizorem i na głos przeczytałam planszę "Telewizja Polska, program 1". Matka zadławiła się zupą. Nie pamiętam, jaka to była zupa. 2. W. Sutiejew "Bajec

1902

I się zdenerwowałam. Myślę, że nikomu nie muszę tłumaczyć, jak ważną rzeczą w moim życiu jest feminizm. To tak samo istotne jak każde równouprawnienie. Nie znoszę, kiedy jedni ludzie traktują innych gorzej, bo są mniej wykształceni, mają inny kolor skóry, odrębne wyznania lub są ateistami, a także z takich powodów jak starość, niepełnosprawność czy młody wiek lub orientacja seksualna. Nie cierpię, gdy źle traktuje się zwierzęta. Nie toleruję faktu, że kobiety są obywatelami drugiej kategorii. Każdy przejaw gnębienia słabszych przez silniejszych jest dla mnie czymś wstrętnym. Kiedy w sklepie stoi za mną bezdomny ze swoją butelką najtańszego piwa i, co tu kryć, śmierdzi jak nieszczęście, staram się myśleć o czymś innym. On nie jest gorszym człowiekiem niż ja. Być może w sytuacji, gdyby pozbawiono mnie pracy, pieniędzy, domu, bliskich, rzucono na ulicę - okazałoby się, że nie potrafię przeżyć, a on tak. Wszystko jest kwestią punktu odniesienia. Zawsze ze wszystkich sił nawołuję, by

1901

Obraz
Dziecko wróciło niespodziewanie wcześniej, co mnie bardzo ucieszyło. Miło jest mieć ją z powrotem w domu. Tym bardziej, że dajemy się nieść fali radości z wzajemnego kontaktu, więc dużo opowiadamy i nie mamy - póki co - pola do odgryzania sobie wystających części człowieka. Kiedy odpocznie i się wyśpi, mam nadzieję usłyszeć jeszcze więcej oraz obejrzeć zdjęcia z pobytu. Tymczasem poleciała zaskoczyć dziadziusia, który nic nie wie. Specjalnie mu nie powiedziałam, żeby nie denerwował się Zuziną podróżą. Niechże ma niespodziankę. To jest preludium jego radości, bo mama też niebawem będzie na miejscu, więc jego świat wróci na utarte szlaki, co bardzo lubi. No i przywiozłam mu oscypek. Ten, który preferuje. Tymczasem ja otrzymałam dary, z których jeden postanowiłam Wam zaprezentować. To taki objaw naszego wspólnego, genetycznego świrka. Zostałam więc Mamą Kangurzycą. Choć zdania są podzielone, gdyż w niektórych kręgach mawia się, że to Mama Zajęczyca. Za kangurami argument z kiesze

1900

A w ogóle to... ZUZIA WRÓCIŁA!!!

1899

I tak to nadszedł piątek, dzień ostatni. Na wykłady poszła jedna osoba - czyli reprezentacja zaistniała. Biorąc pod uwagę szok Zmorki, odpowiadam: tak, wszyscy poszli się integrować, a ja spać. Wspominałam kilkukrotnie, że jestem trochę inna. I nie było w tym żadnej przesady ani naciągania. Tak, wiem, że dziwok. Ale co? Mam się zmieniać dla kolejnego pracodawcy? Mam na siłę być kimś, kim nie jestem? I tak przypinają mi różne łaty. Niech więc będzie, że się alienuję. Pogadają, pomarudzą, order na pierś przypną i dadzą mi spokój. Zawsze tak jest. Wczoraj przyjechał naczelny. Wypakował pinkle z bagażnika. Zobaczyłam go z ulicy, więc podeszłam - nie będę udawała, że się nie znamy. - W którym jesteś pokoju? - zapytał. - 36. - Tu masz - wręczył mi woreczek, znamionujący kształtem butelkę. - Zaniosę rzeczy i impreza u ciebie. Przecież mu nie powiem, żeby se poszedł gdzieś indziej. Dotarł w ciągu pięciu minut. - Napijemy się - oświadczył, bo on nie pyta. - Dzięki - odparłam. - Chętni

1898

Pada. Pada. Pada Pada. Pada i pada. Od tego padania nie poszłam na wykłady, tylko z powrotem do łóżka. Obudziłyśmy się w sam raz na obiad. Genialne podejście do nauczania. Całkowicie bezkonfliktowe. Nie ma pola do różnicy zdań pomiędzy wykładowcą a słuchaczem. Po obiedzie niechcący zupełnie załapałam się na całkowicie nietematyczną opowieść profesora, który jakoś tak przypadkiem odpłynął od zamówień publicznych w kierunku historii Krakowa. Weszłam do sali, zasłuchałam się, usiadłam, rozsiadłam i godzinka minęła jak z bicza trzasł. Na takie seminaria to mogłabym jeździć bez żadnych oporów. Tymczasem cała ekipa poleciała do Europejskiej, celem picia wódki w towarzystwie niejakiego śpiewającego Rysia - wodzireja, który jest ponoć słynny nie tylko w Zakopanem. Ponieważ moja nadwrażliwość obejmuje również słuch, a przy tym nie czuję się dziś dobrze (tylko nie infekcja, wszyscy kaszlą!), kazałam się zamknąć na klucz od zewnątrz i zmierzam ku łóżku. Jeszcze tylko kąpiel i całują mni

1897

Są łajfaje! Nie do wiary wprost w tym późnym Gierku. A może wczesnym nawet. Podróż była męcząca, bo się jedzie, jedzie, jeeedzieeee... Na szczęście w połowie drogi wypadł McDonald's i to w dodatku ten kawowy, więc mogłam sobie Orange Mocha. Bardzo lubię, a w standardowych MDsach nie ma. Miałam w planie machnąć cztery, bo ja kawę to chętnie - z wiadra, ale dziewczyny popędzały. W Zakopcu oczywiście deszcz. Obecnie chwilowo przestało, ale się nie przejaśniło, nie, nie. Buro, szaro i ponuro, pogoda prawdziwie barowa, wiec poszłyśmy na Krupówki i po grzańcu. W zasadzie mogłabym tam zostać. Przy kolejnych grzańcach. Za 10 minut zaczynają się wykłady. Idę namalować sobie tęczówki i źrenice na powiekach.

1896

Omojboze, szukałam dziś rano etui na szczoteczkę do zębów i za cholerę nie mogłam znaleźć. Za to, no, proszę, proszę, jak sądzicie? TAK! Znalazłam... SUSZARKĘ! Cztery dni przed powrotem Zuzi... Kto radził, żeby olać suszarkę, to sama w ręce wejdzie? Prawda. Jadę. Dziewuszki ćwierkają. Samochodziki, telefoniki, breloczki, buciki i kebab. Oraz: dlaczego nie pojechałyśmy moim autem, skoro mam duże. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą: - Bo mi się nie chce prowadzić. Wiecie, że jak się gdzieś jedzie jesienią, to lotnicza walizka ma problem? Wyjęłam sweter. Glany zajmują 2/3 miejsca. Uroczystą kolację olałam całkowicie. Niemiłość 2.

1895

Raz, raz, raz... Próba mikrofonu. Dodaję notkę mailem. Kto mnie słyszy? Odbiór.

1894

Całkowicie przez przypadek dowiedziałam się właśnie, że w delegację wyjeżdżam... jutro. Szkoda że nikt mi nie powiedział. Ciekawe, co by było, gdybym przyszła sobie normalnie do roboty i na miejscu natrafiła na opór społeczny w postaci ludzkości przekonanej, że nie powinno mnie tu być. Staram się dopatrywać plusów. Na przykład: że wracam w piątek, a nie w sobotę. Staram się dopatrywać, bo właśnie mnie powiadomiono, że: 1. przewidziano uroczystą kolację w stylu "suknia bez plec, krótki rękaw", a ja planowałam zabrać glany - wyłącznie; 2. przewidziano atrakcje w stylu "wieczór w góralskiej chacie", o czym się zaraz barwnie wypowiem; 3. przewidziano wyjazd na basen, jw. Uwaga, teraz będzie barwna wypowiedź: 1. nie znoszę uroczystych kolacji, nadęcia, wysrania i spędzania czasu z ludzimi, którymi nie jestem zainteresowana, a bardziej nie znoszę tylko... 2. jebanej góralskiej muzyki, folkloru i rustykalności, bo jestem z miasta i mam bardzo wrażliwy słuch; 3. n

1893

Obraz
No, luuuudzie! Jakie ja mam koty, to sobie nie wyobrażacie! Zofia jest mistrzynią uprzejmości. Z trudem (i proszę, aby to doceniono) powstrzymałam się przed zrobieniem zdjęcia. Z TRUDEM. Ale zacznę od początku. Zadzwoniłam po południu, zgodnie z umową, do weterynarza. Przedyskutowaliśmy kwestie: a. czy wykonujemy zbiór gówienek z kilku dni, czy wystarczy pojedyncza próba (wystarczy), b. odejścia od wody z kranu (one tak lubią, naprawdę) na rzecz: przegotowanej, mineralnej, źródlanej, c. gdyby nic nie wyszło w posiewie, wstrzymania się z dalszymi ruchami (inwazyjnymi) do powrotu Zuzi - a nuż to tęsknota. Ponieważ umówiłam się dziś na wino, nie nastawiałam się na przygotowanie pustych kuwet, które stanowiłyby punkt wyjścia dla zbioru stolca. I teraz Państwo uważa! Wracam do domu, niezbyt fanatycznie trzeźwa. W kuchni urzęduje Prezes (jego tydzień), przyrządzając obiad na jutro*. Koty się kłębią, gdyż każdy pragnie być jedynaczkiem mamusi. I nagle... słyszę skrobanie w kuwecie. To

1892

Obraz
Ach, jaka piękna pogoda. Aż żal dupę ściska, że w czwartek muszę jechać do Zakopanego, gdzie będzie zimno, deszcz i ogólna jesień. Ponieważ nie planuję zacieśniania znajomości, zadzwoniłam do martuuhy i zażądałam listy filmów, które każdy przyzwoity człowiek powinien obejrzeć. Jestem w fazie ściągania na potęgę, ponieważ przewiduję brak internetów. Hotel klasy Późny Gierek zapewnie nie będzie mnie rozpieszczał wifiami. Ewentualnie udrożnię sobie możliwość dodawania notek za pomocą maili i będę Wam słała tęskne narzekania, jak to podle, gdy ci pracodawca użre sobotę. Jednemu z moich kolegów, zachwyconemu wybujałym bluszczem, rosnącym w moim nabiurkowym koszyczku, odszczepiłam kilka gałązek i wsadziłam do kubka z wodą. Bluszcz ów pleni się niczym rasowy chwast, więc po tygodniu posiadł przyzwoity system korzeniowy. Przewidując taki rozwój sytuacji, nabyłam drogą kupna przecudnej urody doniczkę w kolorze fioletowym (różowe były ładniejsze, ale wydały mi się mało męskie) i zamierzam ga

1891

Obraz
Ból w części lewej człowieka obudził mnie o 6:00. W niedzielę. Postanowiłam to zlekceważyć. Do 9:00. Udało się. Jednak trzy godziny później lekceważenie szło mi już słabo. Wstawanie też. Dowlokłam się do kuchni, zjadłam kawałek tzw. byleca, żeby w spokoju ducha poprawić Ketonalem Forte. Pięć minut później okazało się, że nie mamy nic miejscowego, więc trzeba wyleźć z domu, celem nabycia smarowidła. Przy okazji kupiliśmy też produkty spożywcze. I pastę do zębów, co se będziemy żałować. Jak szaleć, to szaleć. Podsumowując: dwa Ketonale Forte, dwukrotne smarowanie Voltarenem, alkohol (nie łączy się środków przeciwbólowych z alkoholem, ale alkohol mi robi) i odrobina samozaparcia czynią cuda. Na marginesie - miodowa whisky jest super. Ja Wam to mówię, a nie pijam whisky, bo nie lubię. Pomijając ser żółty i metrowe kabanosy, pragnę PT Czytelnikom zaprezentować obrazek, jaki zastaliśmy na parkingu przed sklepem. - Pokaż mu cycki - zaproponowałam Prezesowi. - Za dwa cyc

1890

Zofia znów dziś została poniżona i to na oczach wszystkich. Najpierw zapakowano ją do kosza. I to przed śniadaniem. Następnie wydano śniadanie pozostałym kotom, a ona to widziała. Znów wywie(d)ziono ją w pole, czyli do lecznicy. Wszystkie zwierzęta w kolejce widziały, że gdy wychodziła, miała wygoloną sierść na łapie. Nie mówiąc już wyciskaniu kota, przeciwko czemu poważnie protestowała. Nie jest w humorze. Zrobiliśmy badania krwi o bardzo szerokim spektrum, włączając tarczycowe. Podobno sraczka u kota może świadczyć o prawie wszystkim, co wyznał nam nasz doktor, wzięty w krzyżowy ogień pytań. Trzeba przyznać, że wykład mieliśmy jak się patrzy. Z rycinami włącznie. Zocha nie była zainteresowana i okazywała pogardę dla naszych starań. W czasie wykładu wiele wysiłku wkładała w odnalezienie wyjścia ewakuacyjnego. Nie udało się i musiała opuścić lecznicę w koszu. Jeśli badania wyjdą dobrze, a będziemy to wiedzieć jutro drogą e-mailową, przystępujemy do dalszych badań stolca. Kup

1889

Prezes opowiada: - To takie dziwne uczucie. Siedzisz sobie przy biurku, z jednej strony ludzie rozmawiają po angielsku, z drugiej po francusku, gdzieś w tle po duńsku. A jeśli się zmęczysz, to możesz sie iść pogodać w kuchni.

1888

Obraz
Cudownie. Dzień jest zachwycający. Najpierw okazało się, że jest piątek i w dodatku Szefa wciąż nie ma. Potem dostałam mail od pana wykonawcy, że się wywiązał z umowy i mogę przyjechać po gotowy towar. Kamień mi z serca spadł, bo wyobrażałam sobie, że jeśli coś nie pójdzie, to Szef w poniedziałek odgryzie mi głowę. Następnie ktoś zrobił śniadanie resztkowe i nie trzeba było niczego kupować. Piątkowe czyszczenie lodówki. Po śniadaniu z niesmakiem udałam się dwa miasta dalej, żeby odebrać zamówienie. Z niesmakiem, bo oczywiście nikt mi za użytkowanie samochodu prywatnego do celów służbowych nie zwróci. Z uwagi na ów niesmak, postanowiłam wykręcić coś po drodze i wstąpiłam do pewnego szmateksu, w którym pani ma zwyczaj sprzedawać używane (lub nie) przedmioty z górnej półki. Ot tak wstąpiłam, żeby się nie nazywało, że palę benzynę tylko dla fabryki, a poza tym jest piątek, więc trzeba przygotować organizm do weekendu i nie można się przepracowywać. Kiedyś, kiedyś pani miała orygina

1887

Prezes mówi, że w jego firmie wiadomości, które otrzymują pracownicy, dzielą się na: 1. confidential, 2. more confidential, 3. jeśli to przeczytałeś, wyjedź windą na najwyższe piętro i rzuć się z okna. Podobno w sytuacjach, gdy partner pracownika robi dla konkurencji, można go zabić. Firma opłaca adwokata. *** Jak donoszą niezależne źródła, po odejściu Prezesa z Zakładu dla Obłąkanych nastąpiło malusie trzęsienie ziemi. Mianowicie kładą jedną rzecz po drugiej. Trzymam go za ręce zębami i informuję, że owszem, może pomóc, ale najpierw musi wystawić fakturę i dać mi ją do ręki. A ja pójdę na pocztę i wyślę. Bo za darmo mogą se to posolić. I że z ogromną przyjemnością zobaczę go w roli niezależnego konsultanta, co to żadnej odpowiedzialności nie ponosi, a kosi. Zaznaczam, że gdy mówię "niezależne źródła", to nie mam na myśli nikogo z wnętrza organizacji. *** Opowieść Prezesa. - Przyszła dziś laska i usiadła przy biurku obok mnie. W ciągu pięciu minut przypomniałem

1886

Przy śniadaniu w fabryce rozmawiałyśmy o grzybie, skutkach ubocznych podawania leków przeciwgrzybiczych oraz kocim gównie. Smacznego. Po jakimś czasie doszłyśmy do wniosku, że trzeba zmienić tematykę i przerzuciłyśmy się na obgadywanie szefostwa, albowiem nie ma jak pięć minut dla bliźnich. Pracownicy zawsze mogą szefów obsmarować, bo powód bez trudu znajdą. A gdyby go nie było wprost, to się coś na szybko wymyśli. Jaki problem? Bardzośmy się przy tym ubawiły. Bardzo. Następnie odebrałyśmy z koleżanką mail, w którym Szef (urlopowany) wysłał swoje uwagi do wypluwanego przez nas artykułu. Zabawa przyśniadanna była niczym w porównaniu do nanoszenia korekt. W pewnym momencie byłam zmuszona ją uderzyć, gdyż rozkręciła się do tego stopnia, że sama by nie wyhamowała. Zaiste - praca naukowa bywa niezwykle barwna. Ja się do tego chyba nadaję. Aczkolwiek dyrekcja zapowiedziała, że będzie coś miźgać przy moim dziale. Normalnie byłabym ciekawa, co wymiźga, ale obecnie nie jestem nastawiona na

1885

Zupełnie wypruta jestem z pomysłów. Napisałbym jakąś notkę na tematy społeczne, ale nic mi się nie rzuca. A o wojnie nie chcę. Może macie jakiś temat, o którym chcielibyście pogadać? A nuż mam wyrobiony pogląd na tę sprawę! Chociaż z drugiej strony... ja taka monotematyczna: gnębienie jednych ludzi przez drugich - źle, gnębienie zwierząt - źle, panie mózgów - źle. Prasy nie kupuję i nie czytuję, telewizji nie mam i nie oglądam, radio tylko jak dają jakąś muzę, a ostatnio to najchętniej słuchawki w uszy i jadę z własnymi przebojami, które śpiewam radośnie. Wyobraźcie sobie, że coś mi się stało tak bardzo, że gdy do kogoś przyjdę, a on nie wyłącza telewizora, to mnie drażni. Nie, no - zawsze mnie drażniło, bo to niegrzeczne i zabija interakcję, ale teraz to mnie normalnie wkurwia. I wychodzę. Zepsutam w środku. Nie, żebym była przeciwna kulturze obrazkowej, bo filmy i seriale to owszem, oglądam w internetach. Powiem więcej - Prezes sobie kupił komiks, oparty o scenariusz Neila Gaimana

1884

Pandemonium. Nie ma to nawet nikłego związku z pandeMonią (a szkoda), która to jest osobą wielce sympatyczną itepe. Kot sra. W czynnościach okołosraniowych wspiera mnie pewna osoba, którą ujawnimy, gdy mi powie, pod czyim wezwaniem chce być ujawniona. Wiele, wiele cennych informacji. Luv! Matka dzwoni. Okradli ją w Hiszpie. A mówiłam, żeby pilnowała, bo potwornie kradną, nawet obsługa knajp. Ło, jak na mnie wtedy burkła, że ona PILNUJE, ona w torebce NIE NOSI i NIE TRZEBA jej przypominać. "A nie mówiłam" zostawiłam sobie dla siebie. Mało tego - chciała rzecz ukryć i wyciagnąć sobie kaskę z bakomatu. Ludzie! W Hiszpie nawet bankomaty kradną. Trudnimy się obecnie odzyskaniem pieniędzy, które rąbnął bankomat. Ojcu mam nie mówić. Kasę mam jej wysłać. Swoją, ma się rozumieć, gdyż własnej nie posiada. Pocieszam się, że matka jest tylko jedna. Ojciec żyje. A przynajmniej taki był stan wczoraj, 17:30. To akurat dobra informacja. Żyje, ma się dobrze, zawiozłam mu żarcie, cz

1883

Kot nie ma robaków podstawowych. Nie ma lamblii. Być może nie ma też bakterii, bo jest po antybiotykoterapii. Za to ma łysą dupę. Z dnia na dzień coraz bardziej. Co nam pozostaje? Wirusy, grzyby, guz, perforacja jelita, niewłaściwe działanie jakiegoś organu. Czy kot może złapać pseudomonas z okazji wyrywania zębów? Kratery były potężne, szyte, ale zagoiły się koncertowo. Pseudomonas to jedyne antybiotykoodporne gówno, które przychodzi mi do głowy. Perforacja chyba nie, bo byłoby więcej objawów. Badania wątrobowe i nerkowe przeszła koncertowo. Pozostaje trzustka. Trzustkowe robimy w sobotę o 9:00, dołożymy do tego wszystko, co się tylko da, próbka i tak idzie do laboratorium, bo to już wykracza poza zakres badań, które lecznica robi samodzielnie. Na grzyby trzeba mieć stolec w miarę jałowy - nie mam pomysłu, jak to zrobić. Może USG? Czy jest na sali weterynarz? Miałby ktoś chęć podrzucić jakieś pomysły? Poza kupami i łysodupstwem (co jest najpewniej wynikiem kup) kot jest w s

1882

Wiadomość z ostatniej chwili. Dzwoni do mnie matka. Z Hiszpanii. - Ojciec nie żyje! - Po czym wnosisz? - Trzy godziny do niego dzwonię na wszystkie telefony i on nie odbiera!!! - Ale przecież on tak zawsze. - Na pewno nie żyje! - Aha. To ja sprawdzę. Dzwonię do ojca. - Słucham. - Tato... mama uważa, że nie żyjesz. - Po czym wnosi? - Podobno nie odbierasz telefonu. - Ja tu w teleturnieju biorę udział, a ona mi głowę zawraca!!! - To zadzwoń do niej w przerwie. Bardzo, bardzo kolorowe mam z nimi pożycie. Bardzo. W jakim teleturnieju?! Oszaleć można.

1881

Obraz
Prezes wrócił szczęśliwie z nowej pracy, więc zrobiłam mu pamiątkowe zdjęcie. Niestety zażądał ukrycia twarzy i wpadłam na pomysł, żeby mu wkleić czyjąś głowę (np. smoka wawelskiego), ale okazało się, że nie umiem. Wobec tego zamalowałam mu twarz, choć przez krótką chwilę wahałam się, czyby nie zrobić takiego prostokąta, jak to prasa ma w zwyczaju. To by się akurat nadawało do ewentualnego użycia w innych okolicznościach. Ale niech tam. Proszę. Prezes odzyskany. Trafił do pracy. Trafił do domu. Jak na możliwości Prezesa, dwa trafienia w jednym dniu to jest Bardzo Dużo. Mają darmową kawę. Mają service desk dla IT - co mu się najbardziej podoba. W service desku dla IT nikt nie robi nikogo w ciula, bo się nie da. Nie zlewają telefonów, bo to jest istotne dla działalności firmy. Sprawy załatwia się od ręki. Zwykły user może sobie o takiej rzeczy tylko pomarzyć. Mają przerwę na lunch. Mają opiekę zdrowotną. Darmo. Prezes zajmuje stanowisko senior tools consultant, po noszymu:

1880

Obraz
Łoterloo: Ratunku!!! On mnie tu atakuje!!! Prezes: Owszem, Edward jest znany z tego, że lubi wziąć udział w jakiejś akcji. Szczególnie w tej, no... "Podziel się posiłkiem". Z pozoru niewinny Edward mówi Państwu: dzień dobry.