2343
Najtrudniejsza rola świata.
Jeśli potraktować tytuł tej notki jako pytanie, większość nam współczesnych udzieli podobnej odpowiedzi: najtrudniejsza rola świata to bycie mamą. Ponieważ mój blog czytają przede wszystkim kobiety pomiędzy 35 a 44 rokiem życia, mogę śmiało zaryzykować formę: znamy to.
Prawie każda z nas ma jedno lub więcej dzieci. Nosiłyśmy je w brzuchach, rodziłyśmy w bólach, karmiłyśmy z miłością. Opatrywałyśmy pierwsze stłuczone kolana, pędzlowałyśmy bąble przy ospie, sprawdzałyśmy w środku nocy czy gorączka nie podskoczyła. Mozolnie i przy zdecydowanym sprzeciwie zainteresowanych pomagałyśmy powstać pierwszym szlaczkom, a potem literkom w zeszytach, fetowałyśmy szkolne sukcesy, ocierałyśmy łzy klęsk, głośniej lub ciszej towarzyszyłyśmy pierwszym miłościom i złamanym sercom. Część z nas ma już za sobą zamawianie welonów lub muszek, nieprzespane noce towarzyszące wnuczęcym ciążom, bezbrzeżny zachwyt nad paznokietkami dzieci swoich dzieci.
Wiemy, ile to wszystko kosztuje.
Nie oddałybyśmy ani jednej łzy, zmarszczki czy siwego włosa.
Nie piszę tej notki bez powodu właśnie dzisiaj.
Moje serce mamy pęka na kawałki, gdy myślę o tych, którzy 1 sierpnia 1944 roku wyszli z domów na zawsze.
Pomyślcie dziś, proszę, o tych mamach, którym przyszło patrzeć na śmierć ich dzieci. One też wycierały nosy, leczyły skaleczenia, uczyły czytać. Były takie same, jak my. I na pewno nie chciały widzieć gasnących oczu najbliższych, przed którymi życie stało otworem.
Tak, najtrudniej na świecie jest być mamą. Szczególnie, gdy trzeba złożyć opiekuńcze skrzydła, by ktoś mógł rozwinąć swoje i polecieć.
Nawet jeśli tuż za rogiem czeka upadek Ikara.
Chylę przed Wami czoła, Mamy Powstańców.
***
Nie obrażajcie się Panowie. Miłość matczyna jest po prostu inna. Nie lepsza - inna. Dzieci są niejako kawałkami naszych ciał; pępowiny po prostu nie da się przeciąć, jest wieczna.
Jeśli potraktować tytuł tej notki jako pytanie, większość nam współczesnych udzieli podobnej odpowiedzi: najtrudniejsza rola świata to bycie mamą. Ponieważ mój blog czytają przede wszystkim kobiety pomiędzy 35 a 44 rokiem życia, mogę śmiało zaryzykować formę: znamy to.
Prawie każda z nas ma jedno lub więcej dzieci. Nosiłyśmy je w brzuchach, rodziłyśmy w bólach, karmiłyśmy z miłością. Opatrywałyśmy pierwsze stłuczone kolana, pędzlowałyśmy bąble przy ospie, sprawdzałyśmy w środku nocy czy gorączka nie podskoczyła. Mozolnie i przy zdecydowanym sprzeciwie zainteresowanych pomagałyśmy powstać pierwszym szlaczkom, a potem literkom w zeszytach, fetowałyśmy szkolne sukcesy, ocierałyśmy łzy klęsk, głośniej lub ciszej towarzyszyłyśmy pierwszym miłościom i złamanym sercom. Część z nas ma już za sobą zamawianie welonów lub muszek, nieprzespane noce towarzyszące wnuczęcym ciążom, bezbrzeżny zachwyt nad paznokietkami dzieci swoich dzieci.
Wiemy, ile to wszystko kosztuje.
Nie oddałybyśmy ani jednej łzy, zmarszczki czy siwego włosa.
Nie piszę tej notki bez powodu właśnie dzisiaj.
Moje serce mamy pęka na kawałki, gdy myślę o tych, którzy 1 sierpnia 1944 roku wyszli z domów na zawsze.
Pomyślcie dziś, proszę, o tych mamach, którym przyszło patrzeć na śmierć ich dzieci. One też wycierały nosy, leczyły skaleczenia, uczyły czytać. Były takie same, jak my. I na pewno nie chciały widzieć gasnących oczu najbliższych, przed którymi życie stało otworem.
Tak, najtrudniej na świecie jest być mamą. Szczególnie, gdy trzeba złożyć opiekuńcze skrzydła, by ktoś mógł rozwinąć swoje i polecieć.
Nawet jeśli tuż za rogiem czeka upadek Ikara.
Chylę przed Wami czoła, Mamy Powstańców.
***
Nie obrażajcie się Panowie. Miłość matczyna jest po prostu inna. Nie lepsza - inna. Dzieci są niejako kawałkami naszych ciał; pępowiny po prostu nie da się przeciąć, jest wieczna.
Fakt. Jest wieczna. Czasem to się można w nią zaplątać...
OdpowiedzUsuńNawet często.
Usuńjak zwykle ładnie napisałaś !
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńDlatego kobiety zawsze będą przecie wszelkim wojnom, tam gdzie panowie widzą walkę "o słuszny cel", panie widzą bezsensowne śmierci czyichś dzieci.
OdpowiedzUsuńCzytałam wiele na ten temat i niestety było niemało kobiet, które w imię idei dobrowolnie szły w bój, a swoje dzieci zostawiały u rodziny czy znajomych.
UsuńNapisałam "było", bo na myśli mam II wojnę światową. Pewnie do dziś na całym świecie są takie.
Nikt nie mówi, że wszyscy są cięci z metra. Chodzi o ból, Milo.
UsuńTak.
OdpowiedzUsuńOd lat chylę czoła przed kobietami, które przeżyły wojnę, traciły dzieci.
Konflikty zbrojne oczami kobiet to coś innego niż to, czego uczono nas na lekcjach historii.
Nie interesują mnie frontowe strzałki na mapach wojennych, raczej przeżycia, dramaty tych, którzy przechodzili piekło.
I od zawsze nienawidzę dźwięku wyjącej syreny...
Coraz więcej pisze się o świecie z kobiecej, a nie męskiej perspektywy. To dobrze.
UsuńWspomnienie1sierpnia zawsze mnie boli.
OdpowiedzUsuńTrudno ująć to lepiej.
UsuńSorry.
OdpowiedzUsuńPrzecięłam dwie pępowiny.
Nie są wieczne.
Owszem, gdyby coś się stało... wiadomo.
Niemniej jednak są przecięte.
Moje dzieci żyją swoim życiem.
Jak zwykle nic nie zrozumiałaś, ale to już mnie nie dziwi.
UsuńWaterloo... Ty ten koncept zwany pierwszym sierpnia obchodzisz głównie symbolicznie. A ja od początku dni swoich, a właściwie dwa pokolenia wcześniej, żyję na tym cmentarzysku - wychodząc z bramy widzę kamienice Muranowa o dwa metry nad poziomem ulicy fundamentowane, pamiętam jak dla kanalarzy wyciągnięcie "skurczybyka nieboszczyka" ((C) by Ernest Bryl - Rzecz Listopadowa)było czymś oczywistym... Dla mnie oni nadal tu są.
OdpowiedzUsuńCzasem myślę, że wszyscy powinniśmy milczeć. Ale zaraz potem, że milczenie to pierwszy krok do niepamięci...
Usuńtak tylko 'for the record' - lat 48 :)
OdpowiedzUsuńprzekopuje sie przez archiwum, zostalam fanka
Oboszsz... potem będziesz potrzebowała środków!
UsuńDziękuję za ten wpis. Po prostu.
OdpowiedzUsuńUpomnij się, to Ci dołączę melorecytację ;)
UsuńNo cóż, tekst w punkt. Pępowina moich dzieci też jest wieczna. Dla mnie, one mają swoje życie, dokładnie jak Twoja Córka. A Dorothea, jest na innym poziomie świadomości i nie jest to mój poziom. Pierwszego sierpnia zawsze myślę o dzieciach, nie o żołnierzach. Dziękuję za ten wpis, ujął w słowa również moje myśli. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDorosłość i samodzielność dzieci nie ma wszak nic do rzeczy. Boli mnie, gdy ją boli, niemal fizycznie. Bez związku z wiekiem - dzieci są zawsze dziećmi, mój brat ma 56 lat, a mamę nadal wiąże z nim wieczny sznurek.
UsuńŚciskam Cię.