2489

W Katowicach (dzielnica Dąb) był taki mural. Moim zdaniem jeden z najlepszych w mieście. Piszę „był”, bo właśnie trwa jego zamalowywanie, a może nawet już je ukończono. Mural był niepokojący – załączam znalezione w Internecie nieprofesjonalne zdjęcie. Przedstawiał nie tyle człowieka z głową wołu, co w czapce uczynionej z głowy wołu. Postać miała złożone, jak do modlitwy, ręce, związane sznurkiem, na końcu którego tkwiła kulka. Przez to czasem nazywano ją bogiem jojo.


Mural namalowano w pewnej odległości, ale naprzeciw kościoła na Dębie i – co ciekawe – w oku wołu kościół ten się niejako odbijał. Jak wspominałam, był niepokojący i to właśnie skazało go na śmierć. W XXI wieku, w mieście wojewódzkim uznano, że odzwierciedla szatana. Obrzucano go woreczkami z farbą, zamalowywano dolną część idiotycznymi bohomazami. I w końcu jeden z radnych zawnioskował, żeby go zniszczyć. Właśnie do tego doszło.

Na miejscu kontrowersyjnego muralu zostanie namalowany portret powstańca śląskiego. I nie, żebym miała coś przeciw powstańcowi – po prostu do absolutnej rozpaczy doprowadza mnie mentalność ludzi. Prostactwo, które każe sądzić, że sztuka ma być ładna. Nie ma czegoś takiego, jak „ładność”. Tak samo, jak nie istnieje coś takiego jak sprawiedliwość czy prawda. Włosy mi się jeżą na myśl, że wymagamy od obrazu, żeby był ładny, gdy wcale nie potrafimy zdefiniować, o co w tym chodzi.

Człowiek stworzył sztukę po to, żeby poruszała. I ten mural spełniał wszelkie przesłanki, bardziej niż którykolwiek inny w mieście. Strasznie mi go szkoda, właśnie dlatego, że budził w mieszkańcach i przyjezdnych tyle emocji. Ten człowiek bez oczu, ta martwa krowia głowa z jej martwymi oczyma, w których odbijał się kościół – to było coś. Zmuszało do zatrzymania się i zadumy.

W miejscu muralu, jak wspomniałam, powstanie inny. Nie będzie nikogo niepokoił – fotograficzne, czarno-białe odzwierciedlenie powstańca śląskiego i ofiary zbrodni katyńskiej, por. Henryka Kalemby. Szanuję tradycję, we wzorze nie dostrzegam sztuki. Ot, malowidełko. Bawidełko. Obrazeczek. Nic. Żadnej głębi.

Sztuka nie służy podobaniu się, tylko poruszaniu w nas strun emocji, których się po sobie nie spodziewaliśmy. Służy refleksji. W dalszej perspektywie – czynieniu z nas lepszych ludzi niż ci, którymi byliśmy zanim. Dotyczy to wszelkich jej przejawów, więc i malarstwa, i literatury, i muzyki oraz pochodnych. Nawet kicz może być sztuką, byle niósł za sobą refleksję. O czytelnictwie już kiedyś pisałam: samo czytanie nie ma najmniejszego sensu, stąd jestem absolutnie przeciwna akcjom typu: „52 książki na 52 tygodnie roku”.  Niby co ma wnieść do świata taka akcja? Potwierdzić, że ludziom działają mięśnie w oku albo słuch (bo audiobooki)? Książka jest od stwarzania nas lepszymi ludźmi. Może się zdarzyć, że ktoś przeczyta w życiu jedną i ona więcej zmieni niż tysiące przeczytanych przez kogoś innego.


Kiedy jeszcze niektórzy (np. moja opiekunka praktyk) mieli nadzieję, ze poświęcę się nauczycielstwu, prowadziłam w szkole podstawowej lekcję polskiego o poezji Gałczyńskiego. Kocham tego poetę, choć jako człowiek, w mojej opinii, się nie sprawdził. Był dupkiem – mówiąc wprost. Ale wybitnym artystą. Temat obejmował analizę i interpretację „Zaczarowanej dorożki”. Przygotowując konspekt lekcji pomyślałam, że jeśli potnę tę wiersz na kawałki, ucząc dzieci rzemiosła, uczynię największą na świecie krzywdę poezji. Rzuciłam wytyczne w diabły, wyjęłam wszystkie dzieła Poety, jakie miałam w domu i karteczkami zaznaczyłam utwory. Przez 45 minut czytaliśmy. To była najlepsza lekcja, jaką poprowadziłam w życiu. Miałam do tego klasę złożoną z przeszło trzydziestu nastolatków, a w sali słychać było klaśnięcie przelatującej muchy. Śmiali się z całego serca, gdy czytaliśmy o krasnoludku, na którego domek upadł orzeszek. Wzruszali, gdy czytaliśmy erotyki – tak przepełnione miłością, że aż trudno to było znieść. Całą klasą powtarzali refren „skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie”. Nie drgnęli nawet, gdy zadzwonił dzwonek. A kiedy wygoniłam ich z klasy, całą tzw. długą przerwę stali przy mnie, pełniącej dyżur na korytarzu i pytali o… literaturę.

Potwornie za tę lekcję oberwałam od nauczycielki, która uczyła ich polskiego. Wysmarowała mi za karę koszmarną opinię. Tylko widzicie… moja opiekunka praktyk ją zgubiła. Bo hospitowała którąś z moich lekcji i znała mnie z uczelni.

Nie żałuję. Ufam, że w którymś z tych dzieciaków Poeta zostawił ślad na zawsze. Bo od tego właśnie jest sztuka.

---
Szkoda tego muralu. Bardzo szkoda.
Smutno, że w większości jesteśmy tępymi tłukami.
Strach, że niedługo będziemy palić na stosach czarownice. Wspomnicie moje słowa.

Komentarze