Z absolutnie nieznanych mi przyczyn


odgórnie sie przyjęło, że ja jakaś, tego, śmieszka jestem. Ależ skąd. Jestem wściekłym, toczącym pianę z pyska babiszonem. Okrutnym w dodatku i tej wersji będziemy się trzymać, choćby nas przypiekali na mękach. Żadnych ludzkich uczuć.

Odbyłam przed chwilą własne exposee na naradzie służbowej. Dwie prezentacje i dykteryjka. Potem wstała dyrekcja i powiedziała, że skoro rozluźniłam atmosferę, bo ja tak mam, to teraz przerwa. Ja się idę nie zgodzić, co już wyżej było. Absolutnie. Te śmiechy, to była reakcja histeryczna na wykazane nieprawidłowości zgromadzonych.

Dyrekcja przybyła za mną do mnie i nadal się wywnętrzniała na ten sam temat. Naonczas pojawiła się moja Oleńka. Ona mnie zna, bo już ze mną lata pracuje. To ja się pytam:
- Prawda, Oleńko, że ja jestem…
- Tak, bezsprzecznie – odpowiedziała Oleńka, nie czekając na to, jaka jestem.
- I widzi dyrekcja, jaki pracownik wytresowany? To jest dowód potwierdzający teorię o pianie z pyska. Opowiadaniem kawałów się pracownika do takiego stanu nie doprowadzi. HA!

Na marginesie – trzeba będzie nieco potoczyć tej piany, bo mi się załoga za dobrze coś czuje. Ona chodzi, ta załoga, i mówi, że jej fajnie jest.
A Oleńka chodzi i mnie ostrzega, że jeszcze tydzień takiego zachowania i ludzie przestaną wierzyć, że jestem jędzą. Mam na to tylko jedną odpowiedź: jak coś takiego usłyszysz, natychmiast dementuj!!! Piana, panie. Z pyska.

Komentarze