Ludzkość mnie irytuje

Dziś trzeci dzień nieświadczenia przeze mnie pracy. Ludzkość uznała, że to genialne rozwiązanie i mną szarga. Na różne strony szarga ona i traktuje jak popychadło.
Np. protoplasta. Chce, żebym ich zawiozła na jakieś większe zakupy. Nie ma sprawy, zawiozę. Ale ja mam jeszcze inne rzeczy do załatwienia, tak? Więc staram się jakoś umówić. Zaznaczam, że z nim najpierw staram się umówić, żeby wszystko dopasować do nich. Było nie bylo, powołali mnie na ten padół łez.
I co ja słyszę w odpowiedzi? Otóż… „zadzwonię do ciebie później, bo ja dopiero wstałem (10.30!) i nie wiem, kiedy będzie mi się chciało wyjść”. O nie, moi państwo! Otóż tak nie będzie!!!
Ustawiłam towarzystwo do pionu, od rana załatwiłam sprawy z panem od internetu (temat na osobną notkę), lekko ogarnęłam chałupę, obiad dla dziecka (oraz Prezesa, powracającego dziś z wojaży stolicznych) w lodówce, zaraz jadę na zakupy z rodzicami, ale wcześniej na pocztę i do przychodni dzieckowej, potem odbiorę Prezesa z pociągu i co do reszty to się zobaczy.
Informuję, że wstaję codziennie najpóźniej o 7.00. Za co jestem systematycznie ochrzaniana przez Potomstwo, któremu koliduję w wyjściu. I dobrze. Ja umyślnie koliduję. Żeby sobie nie myśleli, że ja umarłam, a w domu dostał dobry duszek, który niezauważalnie wszystko przygotowuje. Figa.
Od marca znajdę sobie jakieś zajęcie. Choćby wolontariat w pobliskim schronisku dla zwierząt.
Żeby mi stawy nie zdrętwiały.

Komentarze