„Macierzyństwo to największa przygoda mojego życia”

Tak rozpoczyna Dorota Smoleń  podróż, do której zaprasza i rodziców, i dziadków, i singli też. Bo książka „Mamo, dasz radę! Macierzyństwo od A do Z” nie jest zwykłym poradnikiem. Nie lubię poradników. Nudzi mnie i męczy ich wszystkowiedzący ton. Z drugiej strony lubię, jak ktoś, kto zabrał się do pisania, pisze o tym, co zna, czego dotknął i co stało się jego pasją. A bez wątpienia macierzyństwo jest pasją Doroty i potrafi o nim pisać mądrze, lekko i dowcipnie. Nie kreuje się na osobę, która znalazła sposób na każdy kłopot i zna rozwiązanie wszystkich problemów. Wyraźnie widać, że opanowała teorię i natychmiast wypróbowała ją w praktyce, weryfikując rady specjalistów w normalnym, codziennym życiu.
Wydawać by się mogło, że Dorota pisze o sprawach absolutnie oczywistych. Wiele razy w trakcie czytania uśmiechałam się, wracając myślą do czasów, kiedy moja własna córka była w opisywanym wieku (od 0 do 6), zachowywała się podobnie do Piotrusia i Michasia, sprawiała podobne problemy, dawała mi podobne radości. Oznacza to, że w wychowaniu istnieją pewne wartości uniwersalne, które nie są lekarstwem na wszystko, ale mogą być punktem wyjścia do życia z dziećmi w spokojnym, dobrym i ciepłym układzie.
„Mamo, dasz radę!” ma tę dodatkową zaletę, że autorka bez fałszywego wstydu pisze o własnych drobnych porażkach, uświadamiając czytelnikom, że nikt nie jest od nich wolny i nie powinny się one stawać źródłem nieustającego poczucia winy. Macierzyństwo nie jest bowiem wyścigiem do mety, gdzie oczekuje puchar z napisem „Matka roku”. Jest wielkim szczęściem, niepowtarzalną przygodą i… ciężką, ale niezwykle satysfakcjonującą pracą. I, jak każda praca, wymaga stosownego przygotowania.
Podoba mi się układ książki. Podzielona na rozdziały, których tytuły zaczynają się od kolejnych liter alfabetu, pozwala na wygodne powracanie do kwestii, które w danej chwili „wychowawcę” interesują. Bez wątpienia może do tego służyć – dać uspokojenie w zdenerwowaniu czy szybką poradę w stresującym momencie. Bo czasami zwyczajnie potrzebujemy przypomnieć sobie, że najprostsze rozwiązania bywają najskuteczniejsze. Bo czasami zwyczajnie potrzebujemy potwierdzenia, że „inni też tak mają”. W grupie jest łatwiej i raźniej, a uśmiech pozwala na znacznie łatwiejsze przebrnięcie przez meandry wychowania.
A na koniec to, co chyba najważniejsze: „czas biegnie, dzieci rosną szybko” – podsumowuje swoją książkę autorka – „Nie chcę sobie później wyrzucać, że zmarnowałam okazję, która się nie powtórzy”. Ponież w pełni podzielam ten pogląd, z prawdziwą przyjemnością zachęcam do czytania wszystkich, dla których takie postawienie sprawy jest równie, co dla Doroty i dla mnie, istotne.

Komentarze