2497

Piszę tę notkę w głowie od kilku lat. Spodziewam się, że może podziałać na mnie terapeutycznie, jednak opisanie wszystkiego jest dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Istnieje już bowiem przyzwolenie społeczne na to, by matka powiedziała, że jest zmęczona swoim dzieckiem, ale nikt nie zamierza zaakceptować, że dziecko może być zmęczone rodzicami. W końcu dali nam życie, opiekowali się, łożyli, uczyli, więc narzekanie to czysta niewdzięczność.

Jestem niewdzięczna i do granic wytrzymałości zmęczona moimi rodzicami.

Nie znaczy to, że ich nie kocham czy nie szanuję. Chciałabym dla nich jak najlepiej i podkreślam, że ich najlepiej nie musi wcale oznaczać tego samego dla mnie. Nauczyłam się milczeć, patrzeć w ścianę, robić to, czego oczekują, choćby było bezsensowne. Sprawdzam jedynie, czy nie zaszkodzą sobie własnymi wynalazkami i jeśli otrzymam potwierdzenie, że są bezpieczni, w nic się nie wtrącam. Nie wyrażam swoich opinii, bo doszłam do wniosku, że to nie ma znaczenia. Są bardzo starzy, całe życie ciężko pracowali i należy im się spokój oraz spełnianie zachcianek.

Staram się też nie brać do siebie wszystkich złych słów, które słyszę. Wrodzone poczucie humoru i tabletki bardzo w tym pomagają. Niemniej czasami nie jestem w stanie zaimpregnować się na wszystkie bodźce i po raz kolejny tłumaczyć obcym osobom, którzy interweniują – poruszeni ich opowieściami. Tak naprawdę to jestem im wdzięczna, że nie przechodzą obojętnie wobec skarg starych ludzi. Może komuś uratuje to życie i mój ból ma w takiej sytuacji znaczenie drugorzędne. Ale nie jest łatwo.

Niefajne cechy moich rodziców, z uwagi na ich starość i choroby, dorwały się do głosu ze zdwojoną siłą. Jeśli przez lata jesteś na każde zawołanie, wozisz, nosisz, płacisz, załatwiasz niemożliwe, pocieszasz, uczysz, jak skupiać się na zadaniach do wykonania, a nie na śmiertelnych chorobach, nawet bawisz się klockami i w dodawanie na paluszkach, a potem słyszysz od własnej matki, że czyhasz na jej śmierć, a od ojca, że zabierasz dupę w troki i zostawiasz go – bezsilnego – ze zmartwieniami, to… no, cóż. Nie jest łatwo.

Usłyszałam od psychologa, że mam prawo chronić siebie i zniknąć z ich życia, jeśli niszczą moje, ale nie potrafię się na to zdobyć. To moja mama i mój tata. Są starzy, schorowani, bezradni. Wiem, że w życiu nie ma pustki, więc gdybym odeszła, jakoś by było, ale nie daję rady tego zrobić. Przełykam więc wszystkie gorzkie pigułki, patrzę w ścianę i myślę o szumie morza, błogosławię swój gawędziarski alkoholizm, dzięki któremu najczęściej zapominam się napić oraz chwile, gdy odnajduję skitraną kiedyś butelkę Primitivo (mój ulubiony szczep) i mogę sobie popłakać do kieliszka (teraz). W sierpniu, po raz pierwszy od niepamiętnych lat albo w ogóle po raz pierwszy w życiu, nawaliłam się na własnej imprezie i – nie dbając o to, co zrobią goście, poszłam spać. Ale wcześniej wykrzyczałam w łazience mojej przyjaciółce, że jestem na skraju szaleństwa i wyskoczyłabym przez okno, gdyby nie fakt, że mogę skorzystać jedynie z pierwszego piętra, co mi się w sposób oczywisty nie opłaca, bo ewentualnie złamię nogę albo – w najgorszej sytuacji – kręgosłup. I wtedy się dopiero udupię.

Wyobrażam sobie, jak była zszokowana. Zresztą świadczą o tym jej późniejsze, przepełnione troską telefony z zapytaniami, jak się czuję i czy przypadkiem nie wylazłam na dach. Dobrze mieć przyjaciół, takich, co to nie są zbyt prędcy do oceniania, za to można na nich liczyć i się z nimi upić. Tak, wiem, że w naszym kraju brzmi to zabawnie, ale ja się zasadniczo nie upijam, a już na pewno nie w sytuacji, w której nie czuję się bezpieczna. Lubię alkohol dla smaku, a nie efektu, który wywołuje, więc korzystam w niewielkich ilościach, za to z zamiłowaniem. I ten sierpniowy reset był mi po prostu potrzebny, żeby zebrać się do kupy, a potem wrócić do kieratu bez narzekania.

Tak właśnie działam – załamanie miałam z rok temu, ujawniło się w sierpniu, mówię o tym w październiku. A i tak cud, że mówię.

Daję sobie prawo do słabości, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. Płaczę, biorę antydepresanty, śpię w środku dnia, pozwalam mężowi, żeby się mną zaopiekował, zawracam głowę przyjaciołom (a mam najlepszych na świecie), mówię prawdę córce w miejsce udawania, że – Polacy – nic się nie stało. Piszę do zaprzyjaźnionej wetki, żeby była gotowa na chwilę, kiedy przywiozę do niej moich rodziców i będzie musiała ich uśpić, a ona odpisuje, żebym się napiła, bo mam prawo i nawet mogę biegać po wsi, żeby komuś natłuc, ale wino lepsze. Otaczają mnie naprawdę absolutnie wyjątkowi ludzie.

Po co to wszystko piszę? 

Żeby uchronić się od szaleństwa. Tłamsiłam w sobie wszystkie te emocje wystarczająco długo, choć wiem doskonale, że uczucia, które zwykliśmy postrzegać, jako złe, są zdrowe, normalne i potrzebne. Ale gorset, rozumiecie. Gorset. Keep smiling, alleluja i do przodu. Jestem coś winna rodzicom, społeczeństwu, światu. Choćby miało to odebrać mi ostatni oddech, zadusić. Nie narzekaj, inni mają gorzej. Wymyślasz sobie problemy. Życie to walka. Twardym trza być, nie miękkim.

Żeby pokazać tym, którzy cierpią podobnie do mnie, że nie są sami. Inni też tak mają! Nie jesteście wynaturzeni, nienormalni, okrutni, źli. Jesteście zmęczeni, pilnujcie swoich granic, dbajcie o siebie – tylko wtedy będziecie mieli siłę, by zadbać o innych.

Żeby odczarować wreszcie mit o bezwarunkowej miłości. Jesteście tylko ludźmi i Wasi najbliżsi również tylko nimi są. Z całym bagażem wad, negatywnych przeżyć i emocji. Macie prawo powiedzieć, że Was krzywdzą. Macie prawo do zdrowego egoizmu. I żeby pierdolnąć wszystkim, i wyjechać w Bieszczady.

Człowieczeństwo to nie są małe, słodkie kotki, puchate chmurki, czekolada, oranżada i ptyś. Człowieczeństwo to krew, pot i łzy. Lepiej powiedzieć prawdę niż zabić kogoś lub siebie. Może się bowiem okazać, że wokół Was nie ma osób oceniających, tylko ciepli, dobrzy ludzie, od których otrzymacie wsparcie. Więc jeśli już nie możesz, a nie masz komu o tym powiedzieć – napisz do mnie. Ja nie oceniam. Nawet jeśli nie rozumiem – akceptuję. Kiedy z czymś nie potrafię się pogodzić, powiem Ci to szczerze, zamiast udawać, że jesteśmy wszyscy tacy śliczni, artystyczni. Nie ma we mnie przymusu, by radzić albo znaleźć dla Ciebie najlepsze rozwiązanie. Jeśli chcesz – musisz mnie o to poprosić. Jeśli pragniesz jedynie zrzygać się tęczą, to dobrze trafiłeś/aś. Nie zaangażuję się w Twoje problemy, jeśli tego nie chcesz. I nie zaangażuję się w Twoje problemy, jeśli przekraczasz wyznaczone przeze mnie granice. Jeszcze mi za taka postawę podziękujesz.

Masz prawo odczuwać niechęć w stosunku do swoich dzieci. I w stosunku do starych rodziców również. Jestem współtwórczynią akcji Macierzyństwo Bez Lukru (jeśli zbyt wiele sobie przypisuję, Dorotko, to mnie szturchnij, dobra?), mogę być matką akcji Geriatria Bez Ogródek. Taka, ot – widzicie – odpowiedzialność za świat. GBO, prawie jak GMO.

Wytrzymam. Tak, jak rodzice prowadzili mnie za rękę od urodzenia, tak ja poprowadzę ich za ręce do kolejnego przełomu. Będę płakać, skarżyć się, kompulsywnie wyrywać chwasty w ogrodzie (mąż się ucieszy) i dam radę. Już wiem, że nie muszę tego robić sama, że trzeba umieć poprosić o wsparcie, że ludzie są dobrzy i mądrzy, otwarci, skorzy do pomocy. Dziś oni mnie, jutro ja Wam. Nie jesteście sami. Nie jesteście „nienormalni”. WSZYSCY TAK MAJĄ.

PS W mojej wędrówce po kamieniach pod górę musiałam się zmierzyć z prawdą, że mama mnie nie kocha i nigdy nie kochała. Nikt nie chce się czegoś takiego dowiedzieć, więc było mi (…) Nie znam słowa, jakim mogłabym to opisać. Kiedy to zrozumiałam, czułam się tak, jak musi czuć się grotołaz, któremu kupa gruzu runęła na łeb. Zmierzenie się z tym faktem było największym wysiłkiem mojego życia. Przetrwałam (tabletki pomagają). Teraz jest lepiej. Po prostu zrozumiałam, że czasem tak jest, że nie kochają nas osoby, które są nam najbliższe na świecie. I że to nie moja wina. TO NIE MOJA WINA. Jestem wystarczająco dobra. I Wy też.

--

Chciałabym, żebyście rozumieli, ile mnie to kosztuje. Więc jeśli możecie się powstrzymać od jechania po mnie, jak po łysej kobyle, to będę bardzo wdzięczna. Jestem zwyczajnie, po ludzku, zmęczona do granic wytrzymałości. Dziękuję.

Komentarze

  1. Ech, nawet nie wiesz jak dobrze Cię rozumiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoja wypowiedź jest dla mnie bardzo ważna. Wiem, jak to jest być matką swojej matki, która nie kocha i nie szanuje. I jest jej z tym bardzo dobrze. Niedawno bliska koleżanka (przynajmniej tak myślałam) powiedziała mi: jakie ty masz problemy? Że matka czasem ci pogdera? To nie są problemy.
    Tylko ja wiem, jak bardzo jestem przypłaszczona tym "brakiem" problemów.
    Pozdrawiam i dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuję. I rozumiem. Ja też pełzam ze zmęczenia, od myślenia, obaw, braku rozwiązania. Panikuję i się miotam, bo nie wiem co dalej i nikt nie może mi niczego doradzić. Moja matka, od której ciągle słyszę podobne opinie, jak ty od swojej, jest teraz w ZOL, po amputacji nogi i z początkiem demencji. Mieszkam daleko od niej, nie mogę zapewnić jej opieki, bo nie ma żadnego "u mnie", czyli miejsca, gdzie mogłabym ją zakwaterować, a kasa, jaką przeznaczyłam na opiekę nad nią się skończyła. Ja po wypadku, ucze się chodzić. Przepraszam, że truję. Może ktoś miał podobny problem i poradził sobie. Bo jest jakieś rozwiązanie, prawda?
    Przytulaski.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest ciężko. Współczuję. Z perspektywy wydaje mi się,że gdybym wiedziała,że to potrwa tyle ile potrwało miałabym może więcej cierpliwości. Generalnie ją miałam, kosztem siebie. A teraz już nie mam rodziców. Uważam,że problem, który poruszasz jest nierozwiązany w naszym państwie. Ani kasy, ani pomocy, nic. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ściskam Cię Asiu bardzo mocno.

    OdpowiedzUsuń
  6. No pewnie, że masz prawo ocaleć. Tak.Obronić się, mówić prawdę. Prawda jest ważna. Nie poświęcać się, nie dawać kosztem swojej normalności i zdrowia. Dzielna z Ciebie dziewczyna.
    Mówię Ci, kochają. Na tyle, na ile ich stać. Po prostu...
    Ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz