O tym, że no już dobra

Opierałam się i byłam twarda, ale (oj tak) też się za wami stęskniłam. No przyznaję się.
Poza tym jestem w stanie kompletnego rozśmieszenia z dwóch powodów,
choć jeden z nich po prostu trudno mi wam przedstawić, ponieważ ma na
tyle kontekstu, że ręce opadają zanim się człowiek podejmie jego
opisania. A drugi dotyczy klienta.

Co poniedziałek pełnimy tzw. dyżury dyrektorskie, przyjmując
rozżalonych petentów, czyli mamy dzień skargowy. Ponieważ mój zmiennik,
na którego dziś wypadało, przybył o poranku z nogą w gipsie, chcąc -
nie chcąc musiałam zostać na dyżurze. No i trafił mi się klient.
Telefoniczny.
Powiadam wam – pół godziny.
Bardzo był zdolny. Na początku usiłowal tzw. chwytu pod siusiu. Wyraził
niekłamaną radość, że może rozmawiać z kimś tak ważnym jak ja, oraz
nadzieję, że w tej sytuacji jego problem zostanie załatwiony od ręki.
Piiiiiiii…
Manipulacja.
Kiedy dowiedział się, że niestety niezwykle mi przykro, lecz
powszechnie obowiązujące przepisy mówią, że tak nie można, usiłował mi
wmówić, że przecież zawsze tak było.
Piiiiiiii…
Manipulacja.
Potem zaczął punktować niekompetencję pracowników mojej firmy, a w dodatku używał sformułowań typu: zgodzi się pani ze mną.
Piiiiiii…
Manipulacja.
Nie wiem czy już kiedyś wspominałam, ale żeby mną manipulować, trzeba
mieć nieco pojęcia, bo ja już czytałam Cialdiniego. Więc takie tanie
chwyty, to wiecie…
Następnie pan zaczął krzyczeć, potem obrażać mnie i grozić.
Piiiiiiii…
Manipulacja.
Pudło.
Po półgodzinie przestał. Ja po prostu uważam, że hasła typu
„chrześcijańskie miłosierdzie” w gosodarce rynkowej się nie sprawdzają.
Że już nie wspomnę o straszeniu mediami. Mnie. Media mnie bowiem nie
znoszą, zwłaszcza lokalne, bo one już kilka razy do mnie startowały i
jakoś się nie udało. No dobra – krzyczą i rzucają słuchawką.
No coooo? Wszyscy wiedzą, że z natury jestem wredna.
No to, jak to teraz modnie jest powiedzieć, osiągnęliśmy konsensus. A potem pan powiedział:
- Proszę pani. 12 lat prowadzę firmę szkoleniową i uczę ludzi, jak się
zachowywać w sytuacjach stresowych. Muszę pani powiedzieć, że w życiu
czegoś takiego nie widziałem. Pani jest profesjonalistką, ani raz nie
udało mi się pani wyprowadzić z równowagi. Proszę przyjąć moje wyrazy
szacunku oraz gorące przeprosiny. Zachowałem się okropnie. Na swoją
obronę mam tylko anegdotkę. Otóż kiedys zapytano profesora Lew
Starowicza, jak u niego z tymi sprawami. A on odpowiedział, że
ornitolog nie musi przeciez umieć fruwać. I gdyby pani kiedykolwiek
szukała pracy – zapraszam serdecznie.

To było dwie godziny temu i wciąż chce mi się z tego śmiać.
On nie wie, że mnie takie sytuacje nie denerwują.
hihi

Komentarze