Znowu oglądam zdjęcia

Co za to mogę, kiedy lubię. Fascynuje mnie uchwycenie tej ulotności chwili, tej nienamacalności.
Oglądam ze ich skupieniem, tych – którzy już dawno odeszli. Bo właśnie sepie lubię najbardziej, a bohaterowie sepiowych fotografii żyją już wyłącznie w pamięci.

Są zdjęcia, które zatrzymują mnie tylko na chwile. Sa takie, do których wracam latami, nieustannie odkrywając coś nowego w postaciach zastygłych w bezruchu, poważnych i trochę nierealnych. Świat się zmienił – obecnie zdjęcia są czymś zwykłym i ludzie bywają na nich nieodświętni i niepoważni. Tamte, sepiowe, uchwyciły wyjątkowość – bo czynność była rzadkością.

Znów zapraszam was serdecznie, uchylając drzwi do mojego domu.
Obejrzyjcie dziś galerię moich przodków (niektórych już znacie) na fotografiach najukochańszych.

Zdjęcie pierwsze.
Myślę, że może być zrobione w 1914 roku. Ta malutka osóbka w samym środku, w sukienczynie z białym kołnierzem, to mój dziadek Władysław. Pozostałe dzieci są jego rodzeństwem. Stoją z brzegu rodzice: mama w stroju żywieckim, piękna, posągowa kobieta. Fascynuje mnie rysunek ust i nosa, głęboko osadzone oczy – jak u mnie.
Siedzą dziadkowie dziadka (zwróćcie uwagę na dłonie).
To, co kocham w tym zdjęciu najbardziej, to miny i postawy dzieci, zwłaszcza chłopców. Mistrzostwo świata.

Zdjęcie drugie.
Trudno mi określić rok, ale na pewno lata dwudzieste, wnosząc z wieku babci Zofii, która urodziła się w 1916 r. Z tym zdjęciem wiąże się zabawna anegdota. Otóż babcia zawsze opowiadała, że w domu było dzieci mnóstwo, więc do komunii poszli całą grupą. Bieda była i dla niej na sukienkę już pieniędzy nie starczyło. Z opowiadania zawsze przebijał żal za czymś utraconym na zawsze.
Kiedyś nie przywiązywałam wagi do studiowania tego zdjęcia. Do chwili, gdy nadeszła właściwa pora. Ze smakiem spędziłam nad nim pół godzinki, a następnie doznałam olśnienia. Zerwałam się i pędem ruszyłam do mamy. Podetknęłam jej zdjęcie pod nos.
- Pamiętasz opowiadanie babci? To o braku sukienki?
- Pewnie.
- Która to babcia?
- Co się pytasz? Ta bez białej kiecki.
- Przyjrzyj się!!!
No i wyszło szydło z worka! Do dziś nie wiem, o co tak naprawdę chodziło, ale moja babcia Zofia siedzi w środku, to ta najstarsza, z warkoczami. Dostała białą sukienkę!
Uwaga na buty i kapelusiki.

Zdjęcie trzecie.
Wujek wąsiaty. Bohater narodowy – słowo daję, widziałam na nagrobku. Miał na imię Edward – ponieważ długo o tym nie wiedziałam, bo inaczej jak wujkiem wąsiatym go nie nazywamy, dopiero w tym roku, jeżdżąc z mamą i jej kuzynką na żywieckie cmentarze, żeby zobaczyć, gdzie przodków groby, doznałam olśnienia związanego z imieniem mojego brata. Dostał je po wujku wąsiatym. Mama opowiadała, że wujek bardzo ją lubił, sadzał na kolanach i pozwalał ciagnąć się za wąsy. Tylko jej ze wszystkich, licznych przecież dzieci.
Tu trudno mi mówić o jednym szczególe, bo całość jest urzekająca. Poza wszystkim – oczywiście wąsy. Ale ta zabawna, pociągła twarz! A uszy? A ten pół-, a może ćwierćuśmieszek???

Zdjęcie czwarte.
Babcia Zofia – dorosła już panna. Zawsze jednakowo zachwycają mnie jej rysy. Była śliczna. Jako jedyna ze wszystkich dzieci i wnuków mam, tak jak ona, zielone oczy. I jestem do niej podobna! Wiem, bo przestudiowałam już każdy centymetr jej twarzy. Wielokrotnie.
A poza tym – straszna z niej była cholera! To też nas łączy, nie powiem.
Tylko niestety nie jestem taka wiotka jak trzcina. Nie jestem i nigdy nie byłam.

I zdjęcie piąte.
Dziadek Władysław. Uganiało się za nim pół żywiecczyzny. Nie dziwota – przystojniak jak ta lala.
I straszny był babiarz. Do końca swoich dni. Nie miała babcia z nim łatwo, oj nie.
Tu – zdecydowanie oczy. Ale tez uśmiech. Fryzura! I muszka!!!

Komentarze