1893
No, luuuudzie! Jakie ja mam koty, to sobie nie wyobrażacie!
Zofia jest mistrzynią uprzejmości. Z trudem (i proszę, aby to doceniono) powstrzymałam się przed zrobieniem zdjęcia. Z TRUDEM.
Ale zacznę od początku. Zadzwoniłam po południu, zgodnie z umową, do weterynarza. Przedyskutowaliśmy kwestie:
a. czy wykonujemy zbiór gówienek z kilku dni, czy wystarczy pojedyncza próba (wystarczy),
b. odejścia od wody z kranu (one tak lubią, naprawdę) na rzecz: przegotowanej, mineralnej, źródlanej,
c. gdyby nic nie wyszło w posiewie, wstrzymania się z dalszymi ruchami (inwazyjnymi) do powrotu Zuzi - a nuż to tęsknota.
Ponieważ umówiłam się dziś na wino, nie nastawiałam się na przygotowanie pustych kuwet, które stanowiłyby punkt wyjścia dla zbioru stolca. I teraz Państwo uważa! Wracam do domu, niezbyt fanatycznie trzeźwa. W kuchni urzęduje Prezes (jego tydzień), przyrządzając obiad na jutro*. Koty się kłębią, gdyż każdy pragnie być jedynaczkiem mamusi. I nagle... słyszę skrobanie w kuwecie. To idę. Zofia!
Państwo sobie wyobrazi następującą sytuację: Zofia odsunęła łapą żwir z tyłu kuwety - idealnie do czysta i całkowicie pustej powierzchni. Walnęła tam kupona. Podrapała łapą po ściance od wyjścia. Jakby wiedziała! NIGDY tego nie robi. Zawsze usypuje kopiec Kościuszki. Giewont. I zatyka krzyż. Z zachwytu zawołałam Prezesa:
- Patrz! Patrz, jaka piękna kupa!!!
- Cudownie! - odparł Prezes i rzuciliśmy się oboje do kuchni po pojemniczek gówniany, bo każdy chciał pełnić honory.
Wygrałam.
Powoli i z rozmysłem zapakowałam gówienko, pobrane z różnych miejsc konstrukcji do pojemnika. Jutro jedzie na badania.
Ach!
Zupełnie-bez-wysiłku.
Moja krew.
Na deser zdjęcie Zosieńki - mamusi skarbeczka - w pozie rekreacyjnej.
PS Oto ma Państwo dowód na to, że można barwnie pisać na każdy temat. W omawianym przypadku przykułam Państwa uwagę kocim gównem. Słownie: gównem. Jak było?
PS 2 Nie zrobiłam tego z wyrachowania. Po prostu się cieszę. Kupa to podstawa!
* Owszem, rozminęliśmy się dziś ze spotkaniem po pracy. Wysłałam do niego SMS o treści:
"Jestem u J. Jakby co".
Po powrocie do domu odpowiedział:
"Czy jadłaś obiadek?".
Pewnie że jadłam.
Zofia jest mistrzynią uprzejmości. Z trudem (i proszę, aby to doceniono) powstrzymałam się przed zrobieniem zdjęcia. Z TRUDEM.
Ale zacznę od początku. Zadzwoniłam po południu, zgodnie z umową, do weterynarza. Przedyskutowaliśmy kwestie:
a. czy wykonujemy zbiór gówienek z kilku dni, czy wystarczy pojedyncza próba (wystarczy),
b. odejścia od wody z kranu (one tak lubią, naprawdę) na rzecz: przegotowanej, mineralnej, źródlanej,
c. gdyby nic nie wyszło w posiewie, wstrzymania się z dalszymi ruchami (inwazyjnymi) do powrotu Zuzi - a nuż to tęsknota.
Ponieważ umówiłam się dziś na wino, nie nastawiałam się na przygotowanie pustych kuwet, które stanowiłyby punkt wyjścia dla zbioru stolca. I teraz Państwo uważa! Wracam do domu, niezbyt fanatycznie trzeźwa. W kuchni urzęduje Prezes (jego tydzień), przyrządzając obiad na jutro*. Koty się kłębią, gdyż każdy pragnie być jedynaczkiem mamusi. I nagle... słyszę skrobanie w kuwecie. To idę. Zofia!
Państwo sobie wyobrazi następującą sytuację: Zofia odsunęła łapą żwir z tyłu kuwety - idealnie do czysta i całkowicie pustej powierzchni. Walnęła tam kupona. Podrapała łapą po ściance od wyjścia. Jakby wiedziała! NIGDY tego nie robi. Zawsze usypuje kopiec Kościuszki. Giewont. I zatyka krzyż. Z zachwytu zawołałam Prezesa:
- Patrz! Patrz, jaka piękna kupa!!!
- Cudownie! - odparł Prezes i rzuciliśmy się oboje do kuchni po pojemniczek gówniany, bo każdy chciał pełnić honory.
Wygrałam.
Powoli i z rozmysłem zapakowałam gówienko, pobrane z różnych miejsc konstrukcji do pojemnika. Jutro jedzie na badania.
Ach!
Zupełnie-bez-wysiłku.
Moja krew.
Na deser zdjęcie Zosieńki - mamusi skarbeczka - w pozie rekreacyjnej.
PS Oto ma Państwo dowód na to, że można barwnie pisać na każdy temat. W omawianym przypadku przykułam Państwa uwagę kocim gównem. Słownie: gównem. Jak było?
PS 2 Nie zrobiłam tego z wyrachowania. Po prostu się cieszę. Kupa to podstawa!
* Owszem, rozminęliśmy się dziś ze spotkaniem po pracy. Wysłałam do niego SMS o treści:
"Jestem u J. Jakby co".
Po powrocie do domu odpowiedział:
"Czy jadłaś obiadek?".
Pewnie że jadłam.
Jako matka podpisuję się wszystkimi czterema kończynami, kupa to podstawa, mniejsza z tym czyja ;-)
OdpowiedzUsuńNikt nie cieszy się z dobrej kupy tak, jak Edward. Och, cóż on wyczynia! Jakże po suficie zapinkala! Radość patrzeć.
UsuńU mnie zapinkalają przed kupą:)
UsuńA to ciekawe zjawisko! Może wytrzepują?
UsuńJak było. Jak było. Kolację jadłam, no. (Tak, wiem, rodzice mówili: "Nie czytaj przy jedzeniu")
OdpowiedzUsuńIwona
Oplułaś sobie? Większość moich czytelników podnosi, że sobie opluła.
UsuńEee, tam, dobra kupa nie jest zła. A ta była dobra. :D
OdpowiedzUsuńCzy dobra - to dyskusyjne. Ale wstrzeliła się IDEALNIE.
Usuńoj znam ja temat łapania kociej kupy oj znam ! ii jaką radość ona sprawia ;-)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogę to z Tobą dzielić.
UsuńGówniany temat zawsze ciekawi posiadaczy czworonogów :)) Ileż to razy gania człowiek z pojemnikiem ;)
OdpowiedzUsuńI: gdzie!
UsuńDaga, mistrzynią komentarzy:))))
OdpowiedzUsuńNa luzaka podeszła ;)
UsuńSkup kup, zaiste. Co tu gadać, kiedy kupa ludzi już rzekła. Tylko gratulować!
OdpowiedzUsuńKupa śmierdzi mimo pobytu w szczelnym (ponoć) pojemniku specjalistycznym, tudzież woreczku foliowym. W tej kolejności.
Usuńhm... mnie obiadek machą kaufland... w postaci pierogów mrożonych... normalnie... zaczynam tęsknić za normalnym jedzeniem domowym, ale to jeszcze trochę, trochę...
OdpowiedzUsuńPierogi dobra rzecz,
UsuńJesteś mistrzynią narracji. A kupa pełni bardzo ważną rolę również w związkach. Wiele mogłabym na ten temat.
OdpowiedzUsuńZ Twoich ust to jak medal :))))
UsuńMistrzyni znaczy. A zresztą! Kupa też!