1955
Wstałam o godzinie nieprzyzwoitej, czyli 8:45.
Zjadłam śniadanie.
Wypiłam herbatę.
Pojechałam do fryzjera.
Zrobiłam zakupy.
Ogarnęłam kuchnię.
Nakrzyczałam na Zuzię.
Zuzia nakrzyczała na mnie.
Pomyślałam, żeby zrobić rogaliczki z ciasta francuskiego z jabłkami.
I chce mi się spać.
Pogoda barowa. Brak konieczności wyjścia do pracy powoduje, że deszcz przestał mi przeszkadzać. W domu idealna cisza, przerywana jedynie okazjonalnie kocimi okrzykami, które mają mnie zachęcić do wydania posiłku. Edward natychmiast wyczuł koniunkturę i zalogował się w opcji "syneczek mamusi", na okoliczność czego porzucił jedzenie chrupek z miski, żądając karmienia z ręki. W sumie radość, że nie łyżeczką.
Siedzę sobie w kuchni na moim stołeczku, pomiędzy drewno a tyłek zaimplementowałam poduszkę, plecami opieram się o kaloryfer. Ciepło, cicho, pusto - lubię. Opędzam się od myśli o konieczności kontynuowania pracy nad cudzym doktoratem. Jeszcze mi się nie chce. Jeszcze to odpycham. Ale tylko przez chwilę, bo dałam słowo, że w tym tygodniu skończę.
Fajnie jest niczego nie musieć.
Ale do pracy wrócę z przyjemnością.
Fajnie jest mieć do czego wracać.
Zjadłam śniadanie.
Wypiłam herbatę.
Pojechałam do fryzjera.
Zrobiłam zakupy.
Ogarnęłam kuchnię.
Nakrzyczałam na Zuzię.
Zuzia nakrzyczała na mnie.
Pomyślałam, żeby zrobić rogaliczki z ciasta francuskiego z jabłkami.
I chce mi się spać.
Pogoda barowa. Brak konieczności wyjścia do pracy powoduje, że deszcz przestał mi przeszkadzać. W domu idealna cisza, przerywana jedynie okazjonalnie kocimi okrzykami, które mają mnie zachęcić do wydania posiłku. Edward natychmiast wyczuł koniunkturę i zalogował się w opcji "syneczek mamusi", na okoliczność czego porzucił jedzenie chrupek z miski, żądając karmienia z ręki. W sumie radość, że nie łyżeczką.
Siedzę sobie w kuchni na moim stołeczku, pomiędzy drewno a tyłek zaimplementowałam poduszkę, plecami opieram się o kaloryfer. Ciepło, cicho, pusto - lubię. Opędzam się od myśli o konieczności kontynuowania pracy nad cudzym doktoratem. Jeszcze mi się nie chce. Jeszcze to odpycham. Ale tylko przez chwilę, bo dałam słowo, że w tym tygodniu skończę.
Fajnie jest niczego nie musieć.
Ale do pracy wrócę z przyjemnością.
Fajnie jest mieć do czego wracać.
Moje dziecko wręcz odwrotnie niż Edward - zupkę na króliczku wczoraj jadła z moich palców, na widok łyżeczki wyjąc jak opętana i drapiąc i gryząc swoimi zębami sztuk 3. Z dziką fascynacją czekam na dzisiejszy obiad... Urlopy są fajne, choć mój mi się już trochę dłuży ;)
OdpowiedzUsuń- Urlopy są fajne, gdy się ma dokąd wracać - powiedziało Łoterloo, korzystając z osobistego, dwuletniego doświadczenia.
UsuńA wiesz, że to prawda. Mam dokąd wrócić i mam ogromną nadzieję, że to nie ulegnie zmianie...
UsuńWiem, bo nie miałam. W skali fajności daję temu zero.
UsuńEch, dobrze jest mieć, gdzie wracać do pracy, jednak żeby mi się ostatnimi czasy dom znudził to nie powiem. Zainstalowałabym się w nim podobnie do Ciebie, a tu się nie da, terminy, panie, terminy...
OdpowiedzUsuńMiłego!
Należy opuszczać przed znudzeniem, wtedy tęskni się i czeka. A o to, jednakowoż, chodzi.
Usuń