1116

Dziś Międzynarodowy Dzień Kota. Myślę dziś o tych wszystkich przyjaciołach, którzy towarzyszyli mi od dzieciństwa. Odcisnęli niezaprzeczalne piętno na moim człowieczeństwie. Pomogli mi patrzeć na świat z pokorą, otwartością i miłością.

Najpierw o tych, które od lat lub od niedawna przebywają już w Krainie Wiecznego Mruczenia.

Te, których zdjęć nie mam, bo gdy patrzyły na mnie z miłością, technologia, jaką dziś znamy, była w powijakach.
O Mruczku, który przetarł szlaki i jednym machnięciem ogona na zawsze zniszczył marzenia Taty o wiernym psie. Sprawił, że do dziś w naszych domach i sercach rządzą ONE. Koty.
O Kizi, która mnie - najpierw małą, potem średnią, a wreszcie dużą - do końca swoich dni traktowała jak własne kociątko. I broniła z niewyobrażalną zapalczywością nawet przed Mamą, gdy ta, doprowadzona do ostateczności przez moje pomysły, usiłowała strzelić mnie w ucho.

Te, które niewiele później niańczyły moje dziecko, niczym wilczyca Remusa i Romulusa, strzegąc jej snu i ucząc od urodzenia miłości i szacunku do braci mniejszych. Z jednego miotu, przywiezione do domu rodziców przez całą Polskę. (Na dole Tycia, która miała być Petycją, na górze Pimpek - w zamierzeniu: Protest. Przeżyły 17 i 19 lat).


Te, które przygarnęłam do własnego już domu - mądrzy, czuli towarzysze.
Pan Stefan - kochały go dzieci na całym osiedlu, a on z prawdziwym zaangażowaniem towarzyszył im w zabawach na pobliskim boisku. Nigdy nie oddalał się od domu i przybiegał na każde moje zawołanie. Do dnia, kiedy... nie wrócił. Odtąd nie wypuściłam już z domu żadnego kota.


Tusieńka - miłość mojego życia, maleńką jak orzeszek wydłubana spod maski w samochodzie w pewne chłodne popołudnie. Nigdy nikt inny tak na mnie nie patrzył. Nikt tak nie lgnął do moich dłoni. Mam nadzieję, że TO wiedziała, kiedy ja patrzyłam w jej oczy, towarzysząc w ostatniej wędrówce.


I wreszcie te, co nieustannie plączą się pod nogami, skaczą po mnie, depczą po twarzy, bez przerwy domagają się zainteresowania i posiłku.

Karol - kot z bajki. Nieustraszony opiekun maluczkich. Wychowawca i najlepsza niania. Futrzany wór na wysokogatunkową karmę. Ktoś, kto każdemu wmówi" "jestem twoją największą miłością". Posiada fanklub.



Zofia - urodzony przywódca o niesłychanej sile charakteru. Twarda jak stal, granit i co tam tylko chcecie. Bez mrugnięcia okiem postawiłabym ją na czele koncernu. Napoleon w spódnicy. Jej największą tajemnicą jest słabość do "mućkania" kocyków.


I wreszcie Edward - nasze najmłodsze dziecko. Jedyny, za którego zapłaciłam. Kot, który mruczy do środka. Szczenięco zabawowy, radosny, asystujący we wszystkim. Żywa iskierka, piękno czystej postaci.

Autorką zdjęcia jest Ania Poloczek.

Są jeszcze inne. Takie, które zagościły u nas jedynie na chwilę, a potem znalazły swoich ludzi, własne domy, inne serca. Ufam, że są szczęśliwe.

Nie wiem, doprawdy, jak zamknąć ich opisy w jednym zdaniu. O każdym mogłabym napisać książkę.
Wierzę głęboko, że Bóg, gdy tworzył kota, był w wyśmienitym humorze. W małym ciałku skupił cechy istoty idealnej, doskonałej. Głęboko Mu za to jestem wdzięczna. I na pewno do końca swoich dni nie zrezygnuję z tego wyjątkowego towarzystwa. Mimo że - gdy odchodzą - odchodzi też zawsze cząstka mnie. Ale czy fakt, że miłość czasem boli, to powód, by nie kochać?

Komentarze

  1. pięknie:) od razu przed oczami ukazała mi się plejada moich sierściuchów:) aż mi się łezka w oku zakręciła!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że mnie również, kiedy to pisałam.

      Usuń
  2. Przeczytałam ze wzruszeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jeszcze daję radę dostarczać Ci wzruszeń :)

      Usuń
    2. Ostatnio częściej wzruszam się niż rechoczę :-)

      Usuń
  3. Wzruszająca i przesycona najszczerszą kocio-ludzką i ludzko-kocią miłością refleksja. Myślę, że Koty znają uczucia. Odbierają na tych samych falach, co my. Jeśli znajdę czas, spróbuję namruczeć coś u siebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boszszsz.... Stefan!!!!!! On tu jest! Tu w UK, to był pierwszy kot, który uczynił nas swoim personelem! Identyczny. Piękny, rudy, z tymi złotymi oczyskami. Zapoznaliśmy się osobiście, gdy przyłapałam go na wywlekaniu całego (tak CAŁEGO!) kurczaka z rożna czekającego na spożycie na blacie kuchennym (w kuchni były drzwi otwarte na ogródek i Stefan zamierzał sobie pieczyste właśnie w tym ogródku dokończyć, bo już jedno udko na blacie zdążył wszamać i więcej mu się nie zmieściło). Nazwałam go Stefanem, gdyż miał w sobie Taką Godność jakąś... Był kotem podwórkowym, takim ogólnowsiowym, a do nas przychodził tylko na michę i pomiziać (w przypływie dobrego humoru). No i jak lało, to wolał salon, niźli ogródek. Nie chciał się z nami przeprowadzić. Mam nadzieję, że znalazł kolejnych wdzięcznych żywicieli (oczywiście wdzięcznych losowi, że taki cud im się trafił). Nasza obecna Kizia, wygląda identycznie jak Zocha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zośka jest rasy Stuprocentowykundel. Kocha na zabój, w razie czego da popalić :)

      Usuń

Prześlij komentarz