2151
Zasadziliśmy orzech.
Jeśli, oczywiście, rozumiecie, o co mi chodzi. Orzech na razie jest malutki, ale głęboko wierzę, że urośnie wielki i będzie mi szumiał, cały czas mając coś do powiedzenia. Widzę go z okna sypialni, więc rzucam okiem, gdy tylko tam jestem. Nawet wtedy, kiedy akurat ciemno. Chodzi o to, żeby wiedział, że się nim interesuję. Nawet teraz. Orzech ma bowiem wiele wspólnego z miękkim, jasnym kocykiem we wzorek z odciśniętych, brązowych, kocich łapek. W końcu nie można mieć do nikogo pretensji, że zabrał ze sobą mienie, z którym przybył.
W fabryce tyle roboty, że - jak w kawale - zaczynam biegać w kółko z pustymi taczkami, bo nie mam kiedy ładować. Rozpaczliwie potrzebuję więcej pracowników, ale nie żyję złudzeniami. Przysposobiłam sobie uśmiechniętą młodą damę z zupełnie innej części budynku, a ona ochoczo włącza się w niesienie kaganka oświaty. Gdzieś w środku głowy modlę się, żeby mi ktoś tej dziewczyny nie odebrał, bo koniec. W efekcie nie mam zbyt wiele czasu na myślenie o czymkolwiek innym niż osiemset czynności, które akurat wykonuję równocześnie.
Zaczynam płakać natychmiast po wsiąściu do samochodu po odgwizdaniu końca zmiany. Właściwie to głowa mi wybucha. Gdyby więc ktoś z Was napotkał samochód z histerycznie łkającą kupką nieszczęścia za kierownicą, może mieć pewność, że oto jedzie blogerka niszowa. Ja już tak płaczę od niedzieli. A nawet od poprzedniego czwartku, kiedy nerki okazały się piłeczkami pingpongowymi.
Kwestia opuchniętej twarzy z naciskiem na okolice oczu nie umknęła ludzkiej uwadze, ale nie dopytują nachalnie.
W domu co rusz natykam się na czesiową obecność. A to wejdzie mi w rękę kołnierz ze sztucznego futerka, który Czesio zdobył na wrogu i systematycznie mordował w kąciku, a to się odruchowo czwarta miska na podłodze postawi, czwarta saszetka z puszki wyciągnie, oko ucieknie do stojącego w sypialni koszyczka, który jeszcze wczoraj wyścielał jasny kocyk, cały w odciskach kocich łapek, a to w końcu - zamyśloną - ktoś trąci w nogę, więc jakoś samo się mówi: "No, co tam, Czesiulku?". Jeszcze trzeba smycz ściągnąć z karnisza, bo służyła za stojak do kroplówek. Schować wymyty skrzętnie transporterek, na dnie którego zaschła plamka krwi. Jeszcze do lecznicy pojechać, żeby zapłacić za leczenie i odchodzenie. Futerko usunąć, do którego nikt już nie ma nabożeństwa. Nauczyć się nie rozpadać z rozpaczy na widok Karola, wracającego ze spaceru w srebrzystej obróżce, należącej do kogoś zupełnie innego.
Siedzę przed domem i płaczę, bo dobrze się płacze w ciemnościach przed domem. Jakoś tak. Nikt o nic nie pyta i nikomu nie przeszkadza, że wycieram nos rękawem.
Czesiuniek dużo mnie nauczył i zrozumieją to pewnie wszyscy, który żyją ze zwierzętami. Zawsze się śmiałam, że trafił nam się kot dla początkujących - pogodny, energiczny, pozbawiony focha, uwielbiający kontakt w każdej postaci z ludźmi i zwierzętami. Jak się okazuje, najbardziej brak mi tego, co wcześniej wydawało się irytujące: bezustannego gadania, trącania mokrym noskiem w gołą łydkę i wpychania kilogramów włosów do nosa. Pozostałe koty nie linieją z taką intensywnością. Choć może to był objaw choroby, a my po prostu nie zrozumieliśmy. Ale nie będę nad tym rozmyślać, bo takie rzeczy prowadzą autostradą do olśnień z gatunku: "Gdybym wcześniej...". Po prostu liniał, tak miał, mój maleńki, biały kłębuszek.
Wiem, był z nami tylko rok. Ale z uwagi na cechy charakteru pokochałam go od pierwszego wejrzenia i czułam się z nim wyjątkowo mocno związana. I koszmarnie mi go brakuje.
Wiem, czas leczy rany. Niejeden plasterek czas przylepił mi na dziurkę w sercu. Krzywe te plasterki, klej mają słaby, odłażą po brzegach i z ranek zawsze troszkę się sączy, ale mniej bolą takie zalepione. Jednak czas jest nieubłagany i... ma czas.
Wiem, zwierzęta żyją krócej niż ludzie, więc wiele ich odprowadzamy, wycierając bulgoczące nosy rękawem, gdy zdaje się nam, że nikt nie widzi. I oczywiście to nie jest powód, by nie pokochać całym sercem następnego, bo serca mają nieprawdopodobną pojemność, a miłość się nie dzieli, tylko mnoży. Ale potrzebuję jakiejś przestrzeni na odwodnienie organizmu. Każdy ma prawo przeżywać śmierć kogoś bliskiego tak, jak uważa za stosowne i dla niego najlepsze. Ja akurat płaczę, milczę oraz chowam się po kątach. Okropnie to denerwujące, że ludzie mnie zmuszają do aktywności, uważając, że tak jest lepiej. Nie jest.
A na koniec powiem, że bardzo mi pomogły Wasze wpisy, takie ciepłe i życzliwe. To, że rozumiecie i współodczuwacie. Babci Ani dziękuję za próbę załatwiania sprawy po znajomości u świętego Franciszka (do łez mnie wzruszyłaś, Aniu), MM za skupienie nad kocykiem (tak, kocyk jest ważny - jestem tego samego zdania), MagdzieM - że pamiętała o czesiowej gadatliwości (jesteś tu zawsze, prawda?), Dorze za brzydkie słowo (bo Dora jest damą), Piesu w Swetrze za Alberta (fajnie jest z kimś dzielić książki), Milo - że przemówiła, choć ją samą boli serce (ściskam Cię, kochana, jak potrafi uściskać ktoś, kto naprawdę rozumie), Dzikiemu lokatorowi za kołysankę (jak Ty się czujesz?!), Mecenasa przepraszam za to, co mu zrobiłam w godzinach pracy (i spieszę donieść, że doceniam to wyznanie), Kruszyźnie jestem wdzięczna, bo się na ochotnika zgłosiła, żeby dźwigać ciężary... I Wam wszystkim - anonimowym i nieanonimowym - dziękuję. Akurat to, że Wy do mnie mówicie, w ogóle mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Wszystkie Wasze komentarze spod ostatnich notek czytałam wiele, wiele razy. Tyle fajnych ludzi we tym świecie, naprawdę. I wszyscy akuracik przechodzili właśnie tędy. To nie może być przypadek, nie, nie. Wy - których znam i których nie znam (nie sposób odnieść się osobiście do każdego) - wiedzcie, że niesiecie spokój.
Ach! I jeszcze jedno. Olgo (Olga, do której mówię, będzie wiedziała), wybacz, że jeszcze nie spełniłam swojej obietnicy. Rozumiesz, prawda? Ale myślę o Tobie i się wywiążę. Możesz być pewna.
Jeśli, oczywiście, rozumiecie, o co mi chodzi. Orzech na razie jest malutki, ale głęboko wierzę, że urośnie wielki i będzie mi szumiał, cały czas mając coś do powiedzenia. Widzę go z okna sypialni, więc rzucam okiem, gdy tylko tam jestem. Nawet wtedy, kiedy akurat ciemno. Chodzi o to, żeby wiedział, że się nim interesuję. Nawet teraz. Orzech ma bowiem wiele wspólnego z miękkim, jasnym kocykiem we wzorek z odciśniętych, brązowych, kocich łapek. W końcu nie można mieć do nikogo pretensji, że zabrał ze sobą mienie, z którym przybył.
W fabryce tyle roboty, że - jak w kawale - zaczynam biegać w kółko z pustymi taczkami, bo nie mam kiedy ładować. Rozpaczliwie potrzebuję więcej pracowników, ale nie żyję złudzeniami. Przysposobiłam sobie uśmiechniętą młodą damę z zupełnie innej części budynku, a ona ochoczo włącza się w niesienie kaganka oświaty. Gdzieś w środku głowy modlę się, żeby mi ktoś tej dziewczyny nie odebrał, bo koniec. W efekcie nie mam zbyt wiele czasu na myślenie o czymkolwiek innym niż osiemset czynności, które akurat wykonuję równocześnie.
Zaczynam płakać natychmiast po wsiąściu do samochodu po odgwizdaniu końca zmiany. Właściwie to głowa mi wybucha. Gdyby więc ktoś z Was napotkał samochód z histerycznie łkającą kupką nieszczęścia za kierownicą, może mieć pewność, że oto jedzie blogerka niszowa. Ja już tak płaczę od niedzieli. A nawet od poprzedniego czwartku, kiedy nerki okazały się piłeczkami pingpongowymi.
Kwestia opuchniętej twarzy z naciskiem na okolice oczu nie umknęła ludzkiej uwadze, ale nie dopytują nachalnie.
W domu co rusz natykam się na czesiową obecność. A to wejdzie mi w rękę kołnierz ze sztucznego futerka, który Czesio zdobył na wrogu i systematycznie mordował w kąciku, a to się odruchowo czwarta miska na podłodze postawi, czwarta saszetka z puszki wyciągnie, oko ucieknie do stojącego w sypialni koszyczka, który jeszcze wczoraj wyścielał jasny kocyk, cały w odciskach kocich łapek, a to w końcu - zamyśloną - ktoś trąci w nogę, więc jakoś samo się mówi: "No, co tam, Czesiulku?". Jeszcze trzeba smycz ściągnąć z karnisza, bo służyła za stojak do kroplówek. Schować wymyty skrzętnie transporterek, na dnie którego zaschła plamka krwi. Jeszcze do lecznicy pojechać, żeby zapłacić za leczenie i odchodzenie. Futerko usunąć, do którego nikt już nie ma nabożeństwa. Nauczyć się nie rozpadać z rozpaczy na widok Karola, wracającego ze spaceru w srebrzystej obróżce, należącej do kogoś zupełnie innego.
Siedzę przed domem i płaczę, bo dobrze się płacze w ciemnościach przed domem. Jakoś tak. Nikt o nic nie pyta i nikomu nie przeszkadza, że wycieram nos rękawem.
Czesiuniek dużo mnie nauczył i zrozumieją to pewnie wszyscy, który żyją ze zwierzętami. Zawsze się śmiałam, że trafił nam się kot dla początkujących - pogodny, energiczny, pozbawiony focha, uwielbiający kontakt w każdej postaci z ludźmi i zwierzętami. Jak się okazuje, najbardziej brak mi tego, co wcześniej wydawało się irytujące: bezustannego gadania, trącania mokrym noskiem w gołą łydkę i wpychania kilogramów włosów do nosa. Pozostałe koty nie linieją z taką intensywnością. Choć może to był objaw choroby, a my po prostu nie zrozumieliśmy. Ale nie będę nad tym rozmyślać, bo takie rzeczy prowadzą autostradą do olśnień z gatunku: "Gdybym wcześniej...". Po prostu liniał, tak miał, mój maleńki, biały kłębuszek.
Wiem, był z nami tylko rok. Ale z uwagi na cechy charakteru pokochałam go od pierwszego wejrzenia i czułam się z nim wyjątkowo mocno związana. I koszmarnie mi go brakuje.
Wiem, czas leczy rany. Niejeden plasterek czas przylepił mi na dziurkę w sercu. Krzywe te plasterki, klej mają słaby, odłażą po brzegach i z ranek zawsze troszkę się sączy, ale mniej bolą takie zalepione. Jednak czas jest nieubłagany i... ma czas.
Wiem, zwierzęta żyją krócej niż ludzie, więc wiele ich odprowadzamy, wycierając bulgoczące nosy rękawem, gdy zdaje się nam, że nikt nie widzi. I oczywiście to nie jest powód, by nie pokochać całym sercem następnego, bo serca mają nieprawdopodobną pojemność, a miłość się nie dzieli, tylko mnoży. Ale potrzebuję jakiejś przestrzeni na odwodnienie organizmu. Każdy ma prawo przeżywać śmierć kogoś bliskiego tak, jak uważa za stosowne i dla niego najlepsze. Ja akurat płaczę, milczę oraz chowam się po kątach. Okropnie to denerwujące, że ludzie mnie zmuszają do aktywności, uważając, że tak jest lepiej. Nie jest.
A na koniec powiem, że bardzo mi pomogły Wasze wpisy, takie ciepłe i życzliwe. To, że rozumiecie i współodczuwacie. Babci Ani dziękuję za próbę załatwiania sprawy po znajomości u świętego Franciszka (do łez mnie wzruszyłaś, Aniu), MM za skupienie nad kocykiem (tak, kocyk jest ważny - jestem tego samego zdania), MagdzieM - że pamiętała o czesiowej gadatliwości (jesteś tu zawsze, prawda?), Dorze za brzydkie słowo (bo Dora jest damą), Piesu w Swetrze za Alberta (fajnie jest z kimś dzielić książki), Milo - że przemówiła, choć ją samą boli serce (ściskam Cię, kochana, jak potrafi uściskać ktoś, kto naprawdę rozumie), Dzikiemu lokatorowi za kołysankę (jak Ty się czujesz?!), Mecenasa przepraszam za to, co mu zrobiłam w godzinach pracy (i spieszę donieść, że doceniam to wyznanie), Kruszyźnie jestem wdzięczna, bo się na ochotnika zgłosiła, żeby dźwigać ciężary... I Wam wszystkim - anonimowym i nieanonimowym - dziękuję. Akurat to, że Wy do mnie mówicie, w ogóle mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Wszystkie Wasze komentarze spod ostatnich notek czytałam wiele, wiele razy. Tyle fajnych ludzi we tym świecie, naprawdę. I wszyscy akuracik przechodzili właśnie tędy. To nie może być przypadek, nie, nie. Wy - których znam i których nie znam (nie sposób odnieść się osobiście do każdego) - wiedzcie, że niesiecie spokój.
Ach! I jeszcze jedno. Olgo (Olga, do której mówię, będzie wiedziała), wybacz, że jeszcze nie spełniłam swojej obietnicy. Rozumiesz, prawda? Ale myślę o Tobie i się wywiążę. Możesz być pewna.
Tak Asiu, to prawda, trzeba dać czas czasowi. Przeżyć ten smutek do końca. Wiem banały plotę i trudno. Znowu mnie rozpłakałaś tą notką przywodząc na myśl wszystkie moje ukochane zwierzaki, które już tam gdzieś na mnie czekają. Trzymaj się cieplutko.
OdpowiedzUsuńToterama
Ależ skąd. To absolutnie nie są banały. Po prostu prawda.
UsuńMyślałam o Czesiu cały dzień w pracy... po powrocie się spłakałam zupełnie. Dziś zapalę Czesiowi światełko i dla niego zaśpiewam -tak, jak zawsze dla odchodzących przyjaciół. Tak bardzo mi przykro.
OdpowiedzUsuńDziękuję. To bardzo piękne, co napisałaś.
UsuńKochana prosiłaś bym była cierpliwa, to jestem. To jeszcze nie czas na spełnienie obietnicy, ale on kiedyś nadejdzie ten czas, tego jestem pewna. Trzymaj się, ja też o Tobie myślę cieplutko :)
OdpowiedzUsuńOlga
Życie jest takie przewrotne - poprosiłam o chwilę cierpliwości z powodów technicznych, a stało się zupełnie inaczej.
UsuńKochana. Co tu gadać. Też przez to przeszłam, trudne to i smutne. Jestem z Tobą cały czas i płaczę po Czesiu. Zasłużył na to.
OdpowiedzUsuńAmelia
Przytulaki, Amelio.
UsuńStrasznie to przykre... Też tak płakałam po Azie, Majeczce, Czarnuli... Rozumiem Cię doskonale...
OdpowiedzUsuńAno płaczemy. A potem bierzemy następne. I dobrze - życie bez zwierząt jest bez sensu.
UsuńTak naprawdę, Pani Joasiu, egoistycznie opłakujemy tu i swoje zwierzaki. I to prawda, że przyklejamy plasterki, ale to tylko plasterki. I wystarczy chwila i ... po plasterku. A to, ile czasu spędziliśmy ze zwierzakiem, nie jest tak ważne. Najbardziej opłakiwałam kota, który w ogóle nie był moim kotem i tylko chwilę z nami pomieszkiwał. Ale mi zaufał, a ja nie mogłam mu pomóc.
OdpowiedzUsuńTak, większość z nas ma taki orzech w kącie ogrodu.
Kajko
To wcale nie jest egoistyczne. Śmiało.
UsuńDopiero przeczytałam, beczę i nie wierzę. W ogóle mi przez myśl nie przeszło, ze tak się to może skończyć. Biedny Czesiu, biedna, biedna Ty. I zapewne reszta domowników. Przytulam ostrożnie...
OdpowiedzUsuńPoszło piorunująco. Półtora tygodnia temu zaczął nagle kuleć na lewą tylną łapkę, myśleliśmy, że się w tych szaleństwach spierniczył ze schodów. A potem... po prostu nie wiem, kiedy to się wszystko stało.
UsuńTo zawsze jest tak trudne, że wyć się chce. W tak króciutkim czasie musiałam pożegnać całą Moją Sforę - trzech przyjaciół, którzy byli ze mną lata i nagle cała trójka zgasła jak niemal jeden płomyk świecy. Są. Słyszę ich, widzę i czuję. A obok pojawiło się nowe stado. Inne, niezwykłe, kochane, bardziej różnorodne :) Te nosy, te ogony, szczeknięcia, miauknięcia. Magia. To są właśnie te plasterki, które leczą tym skuteczniej im bardziej jesteś im potrzebna. Zobaczysz sama. Znikąd pojawi się taki plasterek, sam przyjdzie we właściwym czasie i odkryjesz, że jest to Czesio, choć taki inny od Czesia. One tak mają te Zwierzaki Niesamowite.
OdpowiedzUsuńOkropne, że tak wszystkie naraz. Aż dziw, że nie oszalałaś.
UsuńDwa w przeciągu miesiąca, trzeci niecały rok później w bardzo tragicznych okolicznościach - dla mnie to było jak jedno pasmo nieszczęścia. I kto twierdzi, że nie oszalałam? Może nie widać, bo wcześniej też nie zdradzałam objawów normalności ;)))
UsuńObjawy normalności są przereklamowane.
UsuńKolejny dzień ilekroć kocisko mi pod nogi wlezie, lub wciśnie się pod łokieć jak śpię, od razu w myśli wchodzi mi ten mały przytulas, którego tak dobrze znałam, chociaż...nie znałam!
OdpowiedzUsuńA im dalej ten wpis czytałam, tym bardziej mi się ciepło na sercu robiło! Tylu dobrych ludzi tu jest!!
To bardzo podnoszące na duchu. I nie zjawiła się nawet jedna osoba, która napisałaby, że murzyniątka umierają w Afryce, a ja się kotem przejmuję. Szok. A nie mówiłam, że fan to jest najlepszy gatunek człowieka?!
UsuńJako, że sama jesteś osobą myślącą i czującą, to też czytają Cię osoby myślące i czujące.
UsuńCzytam te komentarze i zaś... Ja mam chyba oczy w mokrym miejscu (że tak klasykiem polecę).
Toterama
Pewnie powinnam zająć się pisaniem ckliwych romansideł.
UsuńMurzyniątka umierały i umierać będą, a jeszcze nie słyszałam/czytałam, żeby oziębłość w stosunku do zwierzaków, które są z nami tu i teraz, uratowała jakiekolwiek Murzyniątko... No chyba, że się mylę.
UsuńNie sądzę, abyś się myliła.
UsuńJeśli ktoś użyje argumentum ad Murzyniątkum albo powie "to tylko kot", wołaj na blogu. Przyjadę mordę obić, jako i po moich futrzakach poprzysiągłem.
Usuń- jeden ze stada anonimów
Gdyby mi butelek po winie w koszu na odpady sortowane zabrakło (a pasjami lubię Primitivo, ono "chodzi" w takich ciężkich butelkach) - nie zapomnę o tej obietnicy :)
UsuńTrzymaj się Kochana i wypłakuj ile wzlezie. Obiecuję nie zachęcać Cię do aktywności jeszcze przez jakiś czas :*
OdpowiedzUsuńAkurat nie Ciebie miałam na myśli :)
UsuńJestem, jestem, jak do siebie przychodzę na dobre i mniej dobre. Solę herbatę przy tej notce. Nie lubię jak trzeba dawać czasowi czas na klejenie tych plasterków. Trudno jest tracić kogoś wyjątkowego...
OdpowiedzUsuńJesteś u siebie.
UsuńAsiu, dziękuję że jesteś. Czuję Twoją bliskość i zrozumienie. To samo frunie ode mnie do Ciebie.
OdpowiedzUsuńJest ciemno, cicho, dzieci śpią, a ja ryczę. Brak mi nawet ciągłego prania kocyków, które musiałam Mu ostatnio zmieniać. Wiem, że to doskonale rozumiesz...
Przytulam Cię mocno.
Ja Ciebie też.
UsuńZa każdym razem kiedy odchodził jakiś mój zwierzak zaklinałam się, że nigdy więcej. Ze to za bardzo boli. Ale nigdy nie dałam długo rady bez futerka. Pamiętam je wszystkie. Ich charaktery, co lubiły, jakie były. Mam nadzieje, że na mnie czekają za tym tęczowym mostem. Ściskam Cię mocno.
OdpowiedzUsuńNa pewno czekają, bo inaczej - jak napisała Dziki lokator - wszystko to byłoby, kurwa, bez sensu.
UsuńCzytam i przytulam do siebie moje " dzieciaki" psie. Serce pęka na myśl o odejściu. doskonale
OdpowiedzUsuńcie rozumiem. Jeśli to pociecha to Czesław jest już w kocim niebie. Trzymaj się
Nazywam je Kraina Wiecznego Mruczenia. Czesław tam pasuje - miał notorycznie włączony motorek.
UsuńA ja tak siedzę, siedzę od dawna w kątku cichutko i tylko czytam bo czytanie owo dotychczas było jak przysłowiowy miód na uszy ( powiedzmy jak plaster miodu na oczy). Ale dziś patrzę trochę inaczej i rozumiem a nawet utożsamiam się z tym bólem i tęsknotą wielką. Wszak nie doznałam na własnej skórze straty "krzaczastego" ( tak mówię na wszystko co pokryte sierścią , włosem - zwał jak zwał od uszu po ogon) ale każde kichnięcie i kaszlanie czterokopytnych , każde zadrapanie i osowiałe zachowanie miauczących i każdy dzień w ciszy tych szczekających budzi we mnie dziwny niepokój. I zastanawiam się skąd to się bierze. Czy my "mamy" tak mamy??? Chyba tak. Bo wszystko co pod dachem to jak swoje a jeszcze jak odchowane, nauczone wszystkiego od małego czy dużego ale nauczone przez nas to nasze. I cieszy nas że rży na nasz widok, że ryło drze miaucząc gdy widzi nas w kuchni, gdy nam pokazuje pustą miche szczekając. Takie dzieci na czterech. I nagle ich brak. I ból i pustka w sercu. Sama pilnuje i dbam od tego wielkiego "co wielki jak koń " poprzez tego co nos w rozbiegu by w dupe wsadził (o wysokość chodzi) po tego co łydki i kostki mokrym nosem drażni. Kurcze no. I choć nie znam osobiście blogerki cierpiącej to siedzę, czytam i źle mi jakoś. I przy roczniku 2014 na tarasie (choć zimno) zastanawiam się czy ja to kiedyś wytrzymam.
OdpowiedzUsuńWytrzymasz. Nie od tego kochamy, żebyśmy wymiękły odprowadzając. I do witania, i do żegnania trzeba mieć jaja. Kto, jak nie my?
UsuńCzas jest nieubłagany - i trzeba dać mu czas.
OdpowiedzUsuńDać czasowi czas.
Kiepsko to smakuje, ale innego wyjścia nie ma.
Serdeczności, Łoterloo!
P.S. Młody już jest lat 8 plus. czy Ty to czujesz? Rozumiesz??? Ja ciągle nie mogę... Przecież dopiero się urodził, azaliż nieprawdaż? :)
Ano trzeba.
UsuńW ciągu ostatnich kilku dni trójka moich znajomych straciła psich przyjaciół, a Ty - kiciusiowego. Może one odchodzą razem, by tam gdzieś się spotkać?
OdpowiedzUsuń4 lata temu odprowadzałm w lecznicy Bacusia. Ufne ciemne oczka patrzyły na mnie, gasnąc, a ja głaskałam rude kłaczki myśląc o tych wszystkich cudownych chwilach, które dał całej naszej gromadce. Tak, egoistycznie opłakujemy tu, Asiu, swoje zwierzaki. Bo gdzie wylać ból i przeżywać żałobę, jak nie wśród swoich?
Kiedy następnym razem będę czytać i malować z dziećmi "Alicję w krainie czarów", Kot z pewnością będzie znikać między gałęziami orzecha. Od czubka mięciusiego ogona aż po uśmiech na aksamitnym pyszczku.
Na srebrnym pyszczku :)
UsuńPoproszę potem o tę pracę!
W styczniu tego roku przechodziliśmy coś podobnego. I też stwierdziłem, że ten przyjaciel włochaty czegoś mnie nauczył. Odchodził z tego świata z jakąś taką niesamowitą godnością i fasonem. Jeszcze na stole przed ostatnim zastrzykiem próbował sobie poprawiać futerko. Pomyślałem sobie wtedy - kurwa mać. Żebym ja miał tyle klasy w sobie w chwili ostatniej.
OdpowiedzUsuńA KM beczała miesiącami. No i ciągle rozważała, czy naprawdę już trzeba było. Niestety trzeba było. Napłacz się. Ktoś powiedział mi kiedyś, że nie bez powodu żałoba po bliskiej osobie w tradycji trwa rok.
Wywaliłam ten cholerny kołnierz.
UsuńSmutno. Wielki żal i żałość, ale takie jest życie. Sprawiedliwości nie było, nie ma i nie będzie.
OdpowiedzUsuńZ czasem zacierają się złe chwile, a zostają z nami wyłącznie dobre. Przynajmniej jeśli chodzi o zwierzęta.
UsuńMam teraz kotkę, na pół dziką, która jest naprawdę niewdzięcznym pacjentem i niestety bardzo częstym, ale rzecz w tym że lubię w tych okresach gdy jest zdrowa patrzeć przez okno jak głupieje z bratem (zdrowy i silny jak tur, ale głupek jakich mało) na podwórku albo ściga ptaki, lub po prostu śpi. Straciłem już kilkoro zwierząt, stracę jeszcze niejedno, ale te chwile gdy zwierz robi coś swojego, zwierzowego a ty obserwujesz cichcem zza węgła i cieszy ci się micha, bo jeszcze tydzień temu w grubych rękawicach karmiłeś strzykawką, to są dobre chwile. I te się pamięta.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę - że miłość do zwierzęcia zwykle kończy się bólem. Ale to wcale nie powód, żeby nie kochać.
UsuńLuuuudzie, ja tu nie mogę wchodzić, bo mi ciągle okulary parują.
OdpowiedzUsuńBo wiecie, Czesiek był kotem nas wszystkich. I jest.
No, tak... Na Waszych oczach i Twoich okularach, że tak powiem.
UsuńTak Czesiula nas kupił, od pierwszego wpisu o. Ja takie futra co to (słusznie) uważają, że świat się kręci dookoła ich ogona, bo magnetyzezujące są, ubóstwiam. Wszystkie my płaczą nad Czesiulem, bo weź tu nie becz...
OdpowiedzUsuńŚciskam co tam mam sił (a mam cosik mniej ostatnio, ale to dlatego żem się cieszyła, że lepiej, a cieszyć się nie wolno!).
No to ja się teraz martwię.
UsuńChciałam jeszcze rzec, że żywot Czesława, i odchodzenie tegoż opisane były przepięknie. Tak pięknie, że każden co to miał to szczęście czworonożnego mieć za przyjaciela zobaczył siebie, poczuł ten najgorszy z najgorszych moment jeszcze raz. , ale...wrócił ból, ale i miłość wielka. Ja płacząc nad Czesiulem płakałam nad Pippi (lat 19) i Pusiem (1 rok)...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Wam za bardzo w tych dziurkach w sercu nie pogrzebałam.
UsuńChoć czytam od bardzo dawna (trafiłam to od Chudej mnie więcej wtedy, kiedy Kruszyzna była w ciąży z bliźniaczkami), nigdy nie komentowałam. Ale teraz, ... płaczę za każdym razem, jak czytam.
OdpowiedzUsuńTulę mocno Ciebie i Koty ...
Nie płacz, Elizo. Będzie dobrze.
UsuńNie należy egoistycznie przedłużać cierpień, wystarczy, że ludzie muszą cierpieć. Tak sobie tłumaczę, bo minął rok i wciąż się zastanawiam, czy można było jeszcze poczekać. Pięknie opisałaś, nie można nie płakać. Ewa z G.Izerskich.
OdpowiedzUsuńWszystko we mnie krzyczało, żeby jeszcze nie. Ale tak nie wolno. Tego typu egoizm jest be.
UsuńStrasznie, ogromnie Ci współczuję. Jakoś nie zaglądałam ostatnio (chora, poza domem), a wierzyłam, że jednak skubie jedzonko, musi wyzdrowieć, no bo jakże tak. A jednak. Przechodziłam przez takie rozstanie, ciężko. Pamiętam doskonale, choć to już dawno. Pięknie Go pożegnałaś, jasne, że się poryczałam, byłam tu na blogu od jego początków u Was. Nie czytałam innych komentarzy, pewno się powtarzam, ale piszę szczerze, tak, jak pewno i inni.Ściskam, myślami trzymam za rękę przez chwilę, jeśli wolno. Razem.
OdpowiedzUsuńNie, nie powtarzasz się. Nikt z Was się nie powtarza, bo każden jeden mówi z serca.
UsuńTo dawaj tę łapę.
Asiu,Asiu.Ukochuję.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem. Jestem pewna.
UsuńPłacz.Inaczej sie nie da. Ściskam mocno!
OdpowiedzUsuńOdczekać trzeba i tyle.
UsuńSpłakałam się... bardzo współczuję...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńI drugi raz sie poplakalam.Sciskam cieplo.Cicha przewaznie czytelniczka Marlena
OdpowiedzUsuńCieszę się, Marleno, że się odcisiłaś :)
UsuńNie pisz ckliwych romansideł. Ich poziom byłby za wysoki i nie sprzedawałyby się ;)
OdpowiedzUsuńNoszenie ciężarów aktualne zawsze i wszędzie.
Lizuseczka taka. Ja się muszę z Tobą spotkać, że tak powiem - na niwie. Chuda mnie łokciem traktuje.
UsuńMnie bardzo w dziurkach pogrzebałaś, a mam ich bardzo, bardzo dużo, bo i zwierzaków było sporo. Po Czesiu też mi dziurka zostanie. Kiedy odchodził mój ostatni kot, dzikus ze schroniska, który pól roku mieszkał w ukryciu, ale jak już wyszedł, to okazał się niesamowitą przylepą, syneczkiem mamusi, zarzekaliśmy się z mężem, że na razie dość, bo to był drugi kot, którego żegnaliśmy z tego samego powodu - nerki. Taaaa... Felix odszedł 30 grudnia, a my już za tydzień gnaliśmy do schroniska po Tobusia. No nie da się bez kota, tym bardziej, że w porywach obsługiwaliśmy 4 - 6 sztuk. Przed Felixem pożegnaliśmy Misia, najcudowniejszego kota, którego miałam, wygłaskanego i wyprzytulanego do końca. I wtedy pani wet mi powiedziała, że on wróci, tylko w innym futerku. Spełniło się, bo po odejściu Misia "nawrócił" się Felix. A Tobi to taki Karolek, ale mało przytulaśny.
OdpowiedzUsuńZ dużym opóźnieniem, ale z wielkim współczuciem. Barbara