Zespół dnia drugiego

Odcinam dziś kupony od wczorajszego szaleństwa. Bezalkoholowego. Nagle czuję wszystkie mięśnie, zwłaszcza w nogach. I nie wiem, co się dzieje, może to spadek ciśnienia, ale mam śpiączkę funkcjonalną. Pewnie nie powinnam się chwalić, że dopada mnie to w pracy, ale mam nadzieję, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. I to wcale nie jest zależne od ilości materiału do przerobienia czy od tzw. przestoju.
Dodatkowo czeka mnie wyjątkowo obciążony tydzień. Dziś muszę wypuścić się z Potomstwem w miasto, na co wybitnie nie mam ochoty. Potomstwo w czwartek ma zakończenie roku szkolnego, a w piątek finalną imprezę w postaci dyskoteki, na której się nie tańczy, tylko lata i wrzeszczy, ale obowiązkowo należy wrzeszczeć w stroju możliwie najbardziej wyjściowym. Na tę okoliczność Potomstwo wyłudziło grubszy fundusz od swojego twórcy (połowicznego), co należy traktować jako okoliczność łagodzącą, bo łazić muszę, ale za to bezpłatnie.
Następnie mamy zakończenie roku wraz z wynikami egzaminu końcowego na angielskim. Wrócę do domu po 19 i nie wiem, czy przetrwam nawet Serial Kultowy.
Od jutra zaczyna się przygoda z kliniką okulistyczną. Po pracy śmigamy z Potomstwem na szczepienia i do lekarza, potem wykopuję ją z samochodu pod domem i zasuwam do kliniki.
W środę operacja.
Tata wziął na siebie siedzenie pod blokiem operacyjnym, więc będę ogryzała paznokcie w Archiwum X. A zaraz po pracy do kliniki.
W czwartek prosto po pracy muszę jechać do drugiej pracy. Mam też nadzieję, że wszystko w klinice będzie dobrze i w ten dzień Mamę wypiszą do domu, bo tam jest taśmociąg i jak pacjent nie jest w stanie zejściowym, to natychmiast się go pozbywają. No to jak Ją wypiszą, to ja po drugiej pracy śmigam do Rodziców, żeby sprawdzić, czy nie przyszyli Mamie nogi do ucha w ramach leczenia eksperymentalnego. No i trzeba skontrolować, czy jest grzeczna i stosuje się do zaleceń.
Wiem, mogłabym przecież nie jechać, bo jest Tata i on wszystkiego dopilnuje, ale nie mogę zwyczajnie. I tak już mnie brzuch boli, że nie przesiedzę środy pod blokiem operacyjnym. W czwartek – nie zapominajmy – mamy też zakończenie roku szkolnego, co w aspekcie ostatnich wydarzeń, zeszło na plan drugi.
W piątek dyskoteka. Mam nadzieję, że Szef nie ma żadnych egzaminów i poprzewozi Potomstwo tam a nazad.
A jak nie – niech jedzie na tę imprezę tramwajem, a wieczorem to już coś skombinujemy.
W pracy 1/4 działu (biorąc pod uwagę wakat) idzie na urlop. No i zostajemy sobie sami – z kierownikiem i wakatem. Przewiduję nieznośną ciężkość bytu.
Przypadkiem odkryłam, że biuro podróży na rezerwacji wpisało mi źle nazwisko, więc interweniowałam, żeby na lotnisku nie obudzić się z ręką w nocniku. I co z tego, że racja po mojej stronie, bo na umowie sprawdziłam 5 razy i jest dobrze. A i tak biletu odebrać nie będę mogła, bo co z nim zrobię na odprawie, jak w paszporcie stoi czarno na maziatym zupełnie cos innego. No i będę się denerwowała, dopóki nie zobaczę tego biletu, mimo że pan natychmiast wszystko przekazał do korekty. Ale co tam – nie ma nic darmo.
Jeszcze tylko wyprowadzić wszystko, co trzeba, w spółdzielni, we wspólnocie, w pracy, upewnić się, że z Mamą w porządku, zapewnić kotom posiłki, złożyć na poczcie zlecenia przetrzymania korespondencji, kupić jakieś kosmetyki na słońce i… Wyjątkowo mi się ten urlop należy w tym roku, wiecie?
Dobrze, że poszłam w zaparte i wykupiliśmy go w styczniu, bo teraz to chyba nie miałabym siły walczyć.

Komentarze