O Wojciechu Korfantym

Wojciech Korfanty zamieszkał ze mną, kiedy miałam ok. 2 lat. Po prostu przybył, rozkokosił się i został na zawsze. Przeżyliśmy wiele wspólnych chwil, a Wojciech Korfanty był zawsze, kiedy go potrzebowałam – zwłaszcza w obsmarkanym dzieciństwie był dzielnym odbiorcą łez, wynikających z zawiedzenia światem. I brał je na klatę.
Później dorosłam, wydarzenia przyspieszyły i Wojciech Korfanty zniknął z mojego życia w bliżej nieznanych okolicznościach.
W zeszłym tygodniu odkryłam go w piwnicy. W opłakanym stanie. Głowę mu urwał jakiś durny bachor, który otrzymał go w schedzie bez mojej zgody, a następnie matka bachora (przypuszczalnie) przyszyła ją na okrętkę, nicią zupełnie niepasującą do wystroju Wojciecha Korfantego. Łepek kiwał się więc smutnie, a reszta była silnie przykurzona i ogólnie zeszmacona. Targnął mną słuszny gniew.
Wydobyłam Wojciecha Korfantego z plastikowego wora, wrzuciłam do pralki, naprostowałam wymietoszone wnętrze, wysuszyłam i przytuliłam do serca. A następnie, po drobnych perturbacjach* umieściłam w szafce nocnej tuż przy Przyjacielu**. I teraz obaj przeżywają słusznie wypracowaną emeryturę.

Wniosek:
Nigdy nie osądzaj dorosłej kobiety na stanowisku po pozorach. Najpierw zajrzyj do szafki nocnej.

* Czy fakt, że ktoś jest zrobiony z bistoru*** w kolorze podłej zieleni z wzorkiem i ma czerwone uszy oraz czarne oczka jak paciorki jest wystarczający, żeby na nim siadać??? No po prostu szkoda słów dla tej rodziny!!!
** Przyjaciel jest niezbyt popularnym gatunkiem – coś pomiędzy królikiem a misiem. I to również nie znaczy, że jakiś gówniarz ma prawo wydłubywać mu oko!!!
*** Wytłumaczenie dla młodszych czytelników – wychowanych w gospodarce rynkowej: nie chcecie wiedzieć, co to jest bistor. Wierzcie mi na słowo.

TAK, BĘDZIE ZDJĘCIE.

Komentarze