Ok, paciu.

Borykamy się od dłuższego czasu z problemem Potomstwowych zębów. Jak mówię „od dłuższego czasu”, to wiem, co mówię. Sytuacja jest o tyle kłopotliwa, że mniej więcej do 13. roku życia Potomstwo ząbki miało jak perełki (mamusia – świruska stomatologiczna), czyli równe (profilaktyka) i zawsze wyleczone, a potem się zaczęło. Oczywiście informuję, że ortodonta z NFZ należy się dziecku do lat 12. A potem płać. I płacz.
No to płacimy. Niestety nie wiem jeszcze za co, bo to już trzeci ortodonta, u którego się konsultujemy. I to wcale nie oznacza, że ja wydziwiam i mam korbkę. Po prostu dwie poprzednie osoby nie umiały mnie przekonać do swoich wersji. W dodatku oczywiście każda do innej. Problem tkwi w tym, że Potomstwo nie może mieć po prostu krzywych zębów. Ona nie jest minimalistką. Jak już, to już. Ona musi mieć uwięzioną trójkę górną, ona musi mieć wadę zgryzu, której wykorygowanie klasycznym aparatem stałym jest niemożliwe.
Ona musi mieć takie kuku, żeby trzeba było korzystać z najnowszych technologii w Europie. Bez gwarancji powodzenia. No i domyślacie się pewnie co… płacić. I to ile!
Póki co – jestem w chwilowym szoku. Nie znam jeszcze kosztorysu całości, ale już mnie zimny pot oblewa. Uchylę rąbka tajemnicy – pełna diagnostyka w jej wypadku kosztuje – bagatela – niemal 2.500 zł. Diagnostyka!!! A potem dopiero się zacznie.
Zbieram resztki swojej żałosnej osobowości żyletką z podłogi i zastanawiam się, czy aby na pewno prostytucja jest takim złem.

- I tak to mniej więcej wygląda – wzdycham do telekomunikacyjnego ucha Protoplastki.
- Dziecko, my starzy jesteśmy – komentuje interlokutorka ni w pięć, ni w dziewięć.
- Uwaga jest bez związku.
- To ci się tylko tak wydaje. Jesteśmy starzy i naprawdę nie mamy już w co inwestować. Oprócz wnuków. Nie martw się, jakoś to będzie.

Od razu odpowiadam na komentarze i ciche myśli, że mi się w głowie poprzewracało i nie muszę dziecka leczyć w najdroższej klinice na Śląsku. Fakt, nie muszę. Nawet nie chcę, ale… No właśnie, „ale”.
Ale jak do tej pory miałam jedynie wrażenie, że celem lekarzy jest wyciągnięcie ode mnie pieniędzy, a nie leczenie mojego dziecka.
Ale do tej pory koncepcje w żadnym stopniu mnie nie przekonywały.
Ale proponowano nam wyrywanie zdrowych zębów albo pozostawienie uwięzionej trójki tak, jak jest. I to między innymi w gabinecie, który uważany jest za renomowany.
Ale do tej pory miałam wrażenie przesuwania się na taśmie przed oczami średnio zainteresowanego lekarza.
Ale do tej pory nikt nie zaoferował mi niezbędnych w tym wypadku usług chirurgicznych  (zabiegowych w wypadku Potomstwa) na miejscu, tylko wysyłano mnie gdzieś tam.
A tu mam mądry, wyspecjalizowany full serwis, posługujący się technologiami, których w Polsce nigdzie jeszcze nie ma. Spokojny, rzeczowy, otwarty i chętny do wytłumaczenia wszystkiego, co trzeba pacjentowi przekazać. I poważnie traktujący moje dziecko. Jak dorosłego partnera. No i wiem na pewno, że bez bólu.

No to tego… Jestem wciąż młoda, elegancka, pachnąca i mam nadzieję – atrakcyjna. A w dodatku można ze mną porozmawiać o marchewce i lotach kosmicznych. Oraz nanotechnologii, kwantach, kwarkach, znaczeniu słów, wykorzystywaniu mowy ciała w biznesie, technikach sprzedaży, prowadnicach do szyb w samochodzie oraz rozwiązywaniu zwykłych, codziennych problemów. I inne.

Aha, dla uzupełnienia spraw bieżących. Szczęśliwie, po bardzo dramatycznych przebojach, powróciłam z oddelegowania do siebie. I wreszcie jest w miarę normalnie. I jeszcze: wszyscy zdrowi. W granicach rozsądku.

Komentarze