1104

Siedzę w domu samotrzeć. Znaczy ja siedzę, a samotrzeć wepchnęło w żołądki mnóstwo dizajnerskiej karmy dla darmozjadów i zniknęło podgrzać posiłek w piernatach. Nagle...

- Brrrrrr...
Rozglądam się uważnie, bo pierwsze podejrzenie zawsze pada na samotrzecia. Nikogo.
- Brrrrrr...
- Co, u diaska? - myślę sobie, nadstawiając ucha.
W domu poza brybraniem idealna cisza.
Nie wyłączyłam pralki, której stan upadku pogłębia się w tempie jednostajnie przyspieszonym! Lecę do kuchni, rzut oka na zdezelowany (acz wciąż czynny, tylko leje nieco) sprzęt. Wyłączyłam. Dziwne.

Cisza. Siadam przed komputerem.
- Brrrrrr...
Nosz, cholera jasna! A więc zmywarka się popsuła. Wszystko nam się ostatnio psuje. Grupami. Zrywam się z fotela, może widelec wypadł z koszyczka i haczy?
Nie haczy.

Cisza. Siadam przed komputerem.
- Brrrrrr...
W zasadzie mogłabym to olać. Jeśli pralka w porządku i zmywarka też, to reszta mi dynda. Ale może domofon źle odłożony?
Podnoszę z fotela ciężki nad program tyłek. Dobrze odłożony. Hmmm...


Cisza. Siadam przed komputerem.
- Brrrrrr...
Szlag mnie zaraz trafi, to już kwestia honoru! Coś mi brybra w chałupie, już nie potrafię się do tego zdystansować. Przyczajam się. Mięśnie napięte. Wszystkie. Nawet w małym palcu od nogi.

- Brrrrrr...
Jakby z pokoju maturzystki! Ona ma stary telefon, którego używa jako budzika! Czasem zostawia włączony i on żyje sobie własnym życiem, gdy ta torba (dajmy na to) gdzieś wyjedzie. Brybraj, cholero! Znajdę cię! Nie będziesz zakłócać mi spokoju bezkarnie!
- Brrrrrr...
Niczym wytrawny agent specjalny bezszelestnie skradam się do pokoju młodej. Mięśnie napięte, słuch wyostrzony.
- Brrrrrr...
Jakby z łóżka. No, tak! Gdzie ma budzi leżeć? Jasne, że w łóżku go trzyma, zwłaszcza że łóżko na antresoli, to się jej nie chce znosić. Ha! Znajdę cię, dziadu! Brybraj!
- Brrrrrr...
Wspinam się po drabinie. Ja - człowiek-pająk. Ja - pogromca elektroniki. Ja - matka do zadań specjalnych. Wspinam się i obmyślam kary cielesne. Takie brybranie w systematycznych odstępach to jakaś wymyślna tortura. Ktoś za to beknie.
- Brrrrrr...

Jestem na szczycie! (Oczywiście, że nie pościeliła. Kto by ścielił łóżko na antresoli. Kto - oprócz mnie oczywiście?).

- Brrrrrr...
Spośród piernatów bezradnie spogląda na mnie para zaspanych ocząt. A więc to ona: zepsuta pralka, wypadnięta sztućca, źle odłożona domofona, upierdliwa budzika!
Cholerny, czarno - biały wór na kocią karmę!
Kto ją nauczył wydawać takie dziwne dźwięki?

Uśmiecha się pod obfitym, kocim wąsem, wstaje, podchodzi do mnie leniwym krokiem.
- Miziaki?
Niechże cię!
No dobra... Skoro już tu wlazłam...



Komentarze

  1. wniosek-- za cicho w domostwie:)
    Muza na ful i żadnego brumkania byś nie słyszała;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne:)) Zauwazam niniejszym,ze bycie kura domowa swietnie ci robi na wene,tfurcza,znaczy:)Miziaki dla Obu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie mi robi na wszystko. Oprócz finansów, niestety.

      Usuń

Prześlij komentarz