2437

Ja to umiem! Wyszłam z domu i zgubiłam wszystkie psy!

Nie wiem, skąd mi się wzięło takie szaleństwo, przecież jest absolutnie oczywistym, że to są kretyny kompletne. I nawet, jak się okazuje, do Morgana nie można mieć za grosz zaufania.

Wzięłam, wyszłam z nimi w pola. Jak okiem sięgnąć śnieg, powietrze czyste, szkliste. I nagle mnie zamroczyło. Niech sobie pobiegają - pomyślałam. O, powiadam Wam, jak one sobie pobiegały! Lesiek zniknął za widnokręgiem w jedną 123456789876543 sekundy. Nikt nie produkuje samochodów z takim napędem!!! A reszta bandy za nim.

Postałam chwilę w oszołomieniu, zrobiłam piętnaście kroków, zapadłam się po kostki w błoto i wróciłam do domu, bo co miałam robić. Wróciłam i powiedziałam do Prezesa:
- Zbieraj się, jedziemy do schroniska. Zgubiłam wszystkie psy. Trzeba brać nowe, może nikt się nie zorientuje.
- Jesteś nieodpowiedzialna - skwitował Prezes i powrócił do grania. - Nie dostaniesz nowego psa.

Postałam w oknie jakiś kwadrans, a potem poszłam do garażu, wyciągnęłam Kartona i postanowiłam wyruszyć w dal z nadzieją, że uda mi się kogoś odłowić. Nie odjechałam daleko, góra 200 m, gdy ujrzałam Hannę dumnie paradującą po naszej wiejskiej uliczce i wiodącą za sobą samochód osobowy, w którym jakiś poczciwy człowiek nie ośmielił się jej wyprzedzić.
- Hanka! - wrzasnęłam przez okno, po czym zatrzymałam auto i wysiadłam z zamiarem przejęcia. - Wsiadaj w tej chwili.
Ujrzawszy mnie Hanka odruchowo się ucieszyła, ale zaraz jej się przypomniało, że zaledwie kwadrans wcześniej wiała w dal nie zważając na moje dyscyplinujące okrzyki.
- Nie mogę wsiąść z tobą do samochodu, bo muszę prędko wracać do domu!
Dalsza treść mi umknęła wraz z Hanką znikającą za zakrętem. Westchnęłam, przeprosiłam poczciwego człowieka, wyjęłam telefon i powiadomiłam Prezesa, że istnieje konieczność przejęcia jednego burka, który niechybnie znajduje się już pod drzwiami. A następnie ruszyłam, skręcając w ubitą (latem) dróżkę, prowadzącą w miejsce, gdzie wcześniej zabawiałam się tonąc w błocku.

Pewnie że tam byli. Obaj. Oraz liczne wyrzuty sumienia.
- Wsiadać, ale już - pokazałam krostopatym paluchem otwarte drzwi.
Wsiedli i udawali, że są najgrzeczniejszymi psami w galaktyce. Wzór posłuszeństwa, zrównoważenia i pokory. Sądzę nawet, że ktoś mógłby się na to nabrać. Gdyby nie upiorny, bijący od nich smród. Jechaliśmy razem minutę i poświęciłam ją na wygłoszenia kazania. Wyglądali na przejętych.

O, proszę, jakie teraz eleganckie - wybiegane i wyprane. Prezes im nawet w kominku napalił, żeby sobie schły w optymalnych warunkach. Niech tam! I tak planowałam od jakiegoś czasu, żeby je wykąpać, tylko nie mogłam się do tego zabrać. No to mi pomogły. Dobre pieski.


Komentarze

  1. :) :) :) Jak moglas zgubic psy!
    Ja rozumiem, ze mozna zaostawic kolo sklepu i po kilku godzinach sobie przypomniec... (to ja) ale na spacerku???
    Dobrze, ze one wiedza, ze niedlugo swieta i bedzie kapiel, czyli hulaj dusza piekla nie ma :)
    Slicznie ta psia kupka wyglada!

    OdpowiedzUsuń
  2. piszesz cudnie :)
    dobrze znam ten niepokój, gdy bydlę zniknie i nie wiadomo co z nim, niby przeważnie zawsze się znajdzie ale stres jest

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooo.
    Oooo.
    Ooooo kurna.
    A ja mialam dzis mysl, zeby pieska puscic troche samopas na te sniezna biel.
    Ale gdzies szczatki rozsadku oraz wspomnienie chwili podobnej slabosci w lecie (zakonczonej ganianiem po lesie, bo jeszcze co psa zezre) zwyciezyly.
    I wrocilam do domu i przeczytalam Twoj post.
    Howk.
    AgulaW

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniołeczki rozkoszne, puchate, cium, cium.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz