Na drugie mam latawica

Przedwczoraj mój naczelny uznał, że za dużo pracuję, a za mało bywam. Wobec powyższego nakazał mi rozpocząć wyrabianie sobie odpowiedniej pozycji. Oczywiście, jak wiadomo, jestem fanką takich działań.
Wczoraj pojechałam na wielka fetę do Zabrza. Dziś jadę do Bielska.
A robota jakoś się sama nie chce robić, kiedy mnie nie ma. Szkoda.

Na imprezach wielkofetowych, o czym już pisałam, zawsze wydarza się coś naprawdę interesującego.
Siedzę więc wczoraj w pierwszym rzędzie, koło wojewody (nienawidzę takich sytuacji), a naprzeciwko mnie orkiestra dęta. Tak około dwa kroki naprzeciwko. Orkiestra daje koncert. Całkiem fajny, przyznać muszę bez bicia, postarali się, żadnego umpa, umpa, same standardy: Webber, Armstrong i nawet „My fair lady” czy Strauss. Koncert dobiega końca, sala mała, więc hałas był naprawdę spory, nagle wszystko cichnie i w tym momencie waltorniście z pierwszego rzędu zaczyna jak oszalała dzwonić komórka. Niezłą miał melodykę. Śmiechu było co niemiara.
Impreza odbywała się w muzeum. Po części oficjalnej do mikrofonu dorwał się dyrektor obiektu i rozpoczął:
- Jak być może Państwo zauważyli, jest z nami orkiestra XY.
Siłą się powstrzymałam, żeby nie wrzasnąć:
- Tak??? GDZIE???

Uwaga!
Szanowni Zgromadzeni!
W dniu dzisiejszym (fuj, jak ja się brzydko wyrażam!) o godz. 12.00 pewien miły naczelnik stada ma szansę zostać magistrem.
Uprasza się o trzymanie kciuków.
Jutro wam powiem, czy z magistrem jest inaczej :o)

Komentarze