Wizyta u lekarza

Seryjnie odbywamy z Potomstwem wizyty u alergologa. Ostatnio co tydzień. Wizyty te niestety kolidują młodej z angielskim, więc usiłujemy zrobić wszystko, aby wilk był syty i owca cała. Wczoraj byłyśmy w przychodni już 45 minut przed czasem, żeby nikt nam się nie wrył na pierwszego. Niestety pani doktor się spóźniła, co mnie trochę zirytowało.
A potem było tylko śmieszniej.
Przepraszam bardzo, czy ja wyglądam na kogoś, komu chcielibyście opowiedzieć całe swoje życie? W dodatku w gabinecie lekarskim. W WASZYM gabinecie lekarskim??? Jak ktoś nie widział, to ja wam powiadam, że nie wyglądam.
Przyznać trzeba, że pani doktor przeprosiła mnie dwukrotnie za swoje spóźnienie, a były to pierwsze przeprosiny lekarskie, jakie usłyszałam w życiu. Lekarze się spóźniają i NIE przepraszają, ponieważ sądzą, że psim obowiązkiem pacjenta jest sterczeć na korytarzu pod gabinetem, nawet wtedy, gdy obsługiwany jest poza jurysdykcją NFZ i buli lekarzowi prosto w kieszeń kupę szmalu, na który ciężko pracuje. Pomijam fakt, że jak płaci NFZ, to też nie kapslami, tylko składkami, które odprowadzane są z naszych kieszeni, ale oj tam.
Więc przeproszono mnie dwukrotnie, w dodatku podając rozsądne usprawiedliwienie, którym nie były korki (skoro ja dojechałam, to i ona może). A potem zbadano młodą w tempie ekspresowym, więc mogła się wydalić galopkiem na zajęcia i wtedy się zaczęło. Coś muszę mieć z twarzą, bo jeśli lekarz w gabinecie opowiada mi o swoich rozterkach zawodowych oraz depresji dziecka, co w dodatku (niekoniecznie depresji) nie zdarza mi się po raz pierwszy, to znaczy, że wyglądam na osobę, która chce słuchać.
A nie chce.
Słowo.

W każdym razie zapłaciłam za tę wizytę 30 zł. Co oznacza, że wynagrodzenie terapeuty za 30 minut pracy wynosi 40 zł.
Ale nie zapominajmy, że to nie stolica, że niewykwalifikowanego i że bez dyplomu.

Komentarze