Świętowanie

Raz do roku Archiwum X hucznie obchodzi swoje święto. W tym roku obchody przypadły na 9 października, albowiem nie zawsze istnieje możliwość, by miały one miejsce idealnie w dniu święta. Gala jest poważna, zaproszeni goście niesłychanie znaczący, do dumnie wypiętych piersi co niektórych przypina się ordery.
Po raz pierwszy od kilku lat, w tym roku byłam gościem (z tych mało znaczących), a nie organizatorem imprezy, co – nie ukrywam – przyjęłam z dużą ulgą. Mam bowiem w swoim repertuarze na kopy opowiadań o tym, co się zawaliło w poszczególnych latach. A zawalić się musi, bo impreza z wielką pompą, do załatwienia naprawdę wiele spraw i nie ma takiej fizycznej możliwości, żeby wszystko zagrało. Ponieważ nasze doświadczenie w aspekcie organizacji obchodów jest już dość solidne, z roku na rok udaje się nam eliminować coraz to nowe zagrożenia. Niestety w ich miejsce, z niesłabnącą weną pojawiają się następne, których po prostu przewidzieć się nie da.
Pamiętam, jak w 2005 roku przebrnęliśmy przez preludium imprezy, czyli przywitanie i wprowadzenie do sali zaproszonych gości, których było bez mała ok. 700 czy 800. Wszyscy wygodnie rozsiedli się na widowni, pogasły światła i… nastała taka krępująca cisza. Wysiadło WSZYSTKO. Oświetlenie, dźwięk, wszystko. Gdyby strzeliły jedynie światła, sytuację można by ratować konferansjerką. Niestety… mikrofony nie działały. Stałam, jak zwykle, przy wejściu na scenę od strony widowni i kątem oka dostrzegłam, jak w przedłużającej się koszmarnie ciszy mojej Szefowej, otoczonej przez najznamienitszych zaproszonych, podejrzany kolor wypełza na twarz od strony szyi. Wierzcie, nie wierzcie – byłam niedaleka utraty przytomności. Na szczęście jeden z moich kolegów zachował przytomność umysłu i sobie tylko znanym sposobem uruchomił to, czego nie umieli ruchomić gospodarze obiektu.
Wczoraj byłam jedynie widzem, ale bez kozery mogę ogłosić, że organizacja święta roku 2008 przeszła najśmielsze oczekiwania. Bez specjalnych zgrzytów odbębniliśmy część oficjalną oraz przerwę na kawę i w tym momencie okazało się, że zakontraktowany zespół, dający popis w części artystycznej… odmówił występu. Po czym się spakował i zamierzał opuścić zgromadzonych.
Poza pracownikami na sali posłowie, senatorowie, europosłowie, arcybiskup, wojewodowie, marszałkowie i inne porażające osobistości. A tu imprezę, że się tak prostacko wyrażę, szlag trafił w całej rozciągłości. Straszenie karami umownymi nie przyniosło efektu, ponieważ zespół prychnął i powiedział, że go stać. Sytuację uratowała jedna z dziewczyn organizatorek, która się po prostu na zawołanie dramatycznie i publicznie rozpłakała, a następnie oświadczyła zespołowi, że w tej sytuacji nie ma już nadziei i wywalą ją z pracy z wilczym biletem. O dziwo – zadziałało. Co prawda zespół, zamiast godziny, grał 20 minut, ale przez ten czas udało się na szybko zorganizować zapchajdziurę i jakoś poszło.

Z niepokojem myślę o tym, co wydarzy się w przyszłym roku.

Komentarze