Kiedy jest mi naprawdę ciężko

otwieram szufladkę w szafce nocnej i wyciągam z niej „Kubusia Puchatka”. Śpi tam sobie spokojnie tuż obok Przyjaciela, mojego przyjaciela z dzieciństwa. Nie powiem wam, ile Przyjaciel ma lat, bo wyszłoby na jaw, że jest w wieku balzakowskim.

Nie mam już więcej zabawek z dzieciństwa. Mam natomiast książki, co uważam za zupełnie niegroźną chorobę. Po prostu nie umiem pozbywać się książek i koniec. Wobec powyższego oświadczenia wnoszę, że Krynia głęboko docenia, że podarowałam jej kiedyś „Dzienniki” Marii Dąbrowskiej. I to wcale nie dlatego (docenia), że rzeczone „Dzienniki” są moją ulubioną książką. Bynajmniej.
Chodzi o trud rozstania.

Mój szef też najwyraźniej przeżywa trud naszego rozstania, ponieważ jak tak dalej pójdzie, będzie musiał się ze mną rozstać. Gdyż zejdę. I on najwyraźniej zaczyna to rozumieć, ponieważ zawezwał dziś moją koleżankę i poprosił, żeby mi pomogła, ponieważ albowiem się przepracowuję.
Albo go przeceniam, a tylko mi się pogorszyło na wyglądzie.

Wpadłam dziś do domu i pomyślałam naprędce, że koszmarnie zaniedbuję ostatnio rodzinę. Wobec tego olśnienia w ciągu pół godziny:
- rozładowałam zmywarkę,
- załadowałam zmywarkę,
- posprzątałam ten chlew i umyłam zlew (ekskjuze za częstochowski),
- dorobiłam kuleczki ziemniaczane do skrzydełek, zmontowanych wcześniej przez Prezesa,
- machnęłam risotto na jutro, bo Potomstwo sobie zażyczyło,
- wykonałam sałatkę owocową,
- przesortowałam szmaty i puściłam pralkę,
- zmyłam lakier, bo mi odpryskał i zrobiłam prawie cały manicure,
- prawie cały, bo musiałam wyjść i odebrać Potomstwo z angielskiego.

Jestem właśnie obiektem podziwu podstawowej komórki społecznej.

Uprzedzam ich, żeby się nie nagrzewali, bo to prawdopodobnie odosobniony przypadek.

Szefowa podobno wraca za dwa tygodnie. Przetrwam, przetrwam, przetrwam…

Komentarze