Teksańskiej masakry łagodne zakończenie

Zupełnie poważnie obawiałam się, że młodego człowieka będzie trzeba przenieść w inne miejsce. Na szczęście Teksańska odbyła się po południu w piątek, więc przez weekend wszyscy mieli czas, by ochłonąć, co przyniosło efekty.

W poniedziałek nie odzywał się ani słowem… do 12.00. A potem nie wytrzymał. Kiedy zamigał mi na pasku, nie będę ukrywała – lekko ścisnął mi się żołądek. Na szczęście okazało się, że kontakt uległ modyfikacji, czyli jednak to, co powiedziałam w piątek, zostało przemyślane, przetrwawione i wdrożone. Rozmowy nadal trwają, nadal są dowcipne, ale neutralne. A poza tym stara się osłodzić mi życie – ciężkie obecnie. Dosłownie osłodzić. Wczoraj – czekoladkami. Prawdopodobnie już bardzo widać, jaka jestem zmęczona.

Podsumowując, powiem tylko jedno: szkoda, że nie szef. Bo jak to wszystko potrwa jeszcze trochę, to się wykończę.

Komentarze