1405

Opowieści część wtóra.

Ustaliwszy, kto o której wstaje, kto się myje, kto się pindrzy i w jakiej kolejności, udałyśmy się w objęcia Morfeusza tylko po to, by mieć się czym licytować. Mianowicie: komu się gorzej spało lub też nie spało. Jej się gorzej spało, bo nie mogła zasnąć, a mnie się gorzej spało, bo się obudziłam i nie mogłam zasnąć. Podobno z powodu, że się obudziłam, ją też obudziłam i nie mogła zasnąć, choć nieco gubiła się w zeznaniach i ostatecznie uznała, że jednak mogła zasnąć. Prawda jest taka, że sapała, jak towarowy i nawet mój budzik jej nie ruszył, ale ja się spierać nie będę, bo naturę mam ugodową.

Tedy wstałam, obmyłam me boskie ciało, potem ona wstała - w...tentegowana jak zwykle o poranku - i, po wykonaniu paru zadań ablucyjnych, upuściła na podłogę laptop, ten zaś był uprzejmy wyzionąć ducha. Standardowe czynności serwisowe w postaci walenia pięścią w rzeczony i walenia rzeczonym w stolik nie odniosły rezultatu, wobec czego moje dziecko umarło na podłodze w łazience, gdyż laptop jeszcze śmierdzi nowością, a drugiego nie będzie z braku środków.

W czasie, gdy pod umywalką trwało konanie w bólach, całkowicie niepozbawione licznych odgłosów, podkreślających niską jakość konania oraz oświadczeń na temat: kto przyjechał do Warszawy, po jaką cholerę i nigdzie nie idę (k..., k..., k...), zastosowałam swój latami wyćwiczny trik. Delikatnie i z uczuciem ułożyłam uszkodzony sprzęt w piernatach, pogłaskałam go czule i przemówiłam w te słowa:
- Nigdy o nic cię nie prosiłam i już nie poproszę. Ale nie będź wieprzowiną i działaj. Asia cię BARDZO prosi.
Prośba była rozważana przez dłuższą chwilę, a następnie rozpatrzona pozytywnie, co wydajnie wpłynęło na wydalenie się wycieczki z pokoju w kierunku wind, udanie się na dziesiąte piętro i spożycie najważniejszego posiłku dnia. Oraz kawy cappuccino. Z ekspresu.

Stukając obcasami (ja) i szurając turbolaciem (ona), z łagodnym, matczynym uśmiechem (ja) i lekką nadpobudliwością ruchową (ona), połączoną z okazywaniem placków wysypkowych (stres jest katalizatorem alergii) wielkości przynajmniej równej dzielnicy Wola, pokicałyśmy do telewizji. Wszystkim, planującym zamach bombowy na TVN, odradzam, bo tam się nie da wejść bez zaproszenia. A nawet jeśli się człowiek wedrze do holu, to i tak na górę nie pojedzie, bo windy działają na kartę, ktorą posiada groźny pan z napisam STRAŻ na plecach.
- Słucham - burknął pan zanim zdążyłam westchnąć.
- Nazywam się Joanna Skotnicka - odparłam, bo to mi już owierało różne drzwi, więc miałam doświadczenie.
- Jest - mruknął pan groźnie, wykreślając mnie z listy. - A pani? - zawiesił stukilowe spojrzenie na dziecku jednorodnym.
- Córka - odparłam lekko.
- Nie ma na liście.
Szkoda było przeciągać tę nabrzmiałą znaczeniem ciszę, więc przybrałam TON, słynny w niektórych środowiskach.
- Iiiiii?
Pan okazał się mięczakiem, doprawdy. Zrejterował po pierwszej samogłosce. (Ja to bym mogła te zamachy bombowe, serio, serio).
- Zapraszam - westchnął i umożliwił nam wjazd.
Wjechałyśmy na dziewiąte, po drodze skontrolowane po raz wtóry i... wpadłyśmy w tygiel.





To są dobrze naoliwione trybiki machiny. Człowiek czuje się jak na taśmie. Tu kurtki, tu buty, tu poczekalnia, tu makijaż, tu kawa, tu oświadczenie, tu zwrot kosztów, tu mikrofon. Wszyscy obsługujący (poza gwiazdami telewizji śniadaniowej) superprofesjonalni, bardzo mili i grzeczni oraz życzliwi.

Dla niedowiarków: tak, byłyśmy tam obie.


Widziałyśmy Dorotę Gardias.


I Zubilewicza. Który zresztą jest kurduplem i usiłował wykolegować mnie sprzed służbowego komputera.


Siedziałam na foteliku dla oczekujących, a moje popularne ostatnio obuwie wąchało sztuczny trawniczek.


Machnęłyśmy również zdjątko owej słynnej kanapce, na której mieliśmy być niebawem maglowani na okoliczność Macierzyństwa bez lukru, a pytano nas o coś całkowicie innego.


Światła Prawdy są PRZERAŻAJĄCE. Przyszłam w makijażu - przyznaję, nieprzesadnym, bo nie mam zwyczaju. Zasiadłszy w makijażowni ujrzałam w lustrze trzydniowe zwłoki, mocno już nieświeże, z sińcami sięgającymi połowy policzków.
- O Jezuuuu... - jęknęłam.
- Niech się pani nie martwi - pocieszająco i ciepło odparła specjalistka. - Normalne. Zaraz to załatwimy.
Po czym wycisnęła na gąbkę czternaście kilo korektora i wprasowała mi go w twarz. Głowa zaczęła nieco mi ciążyć. Więc dołożyła konturówkę i pięć kilo szminki. Skupiłam się na utrzymywaniu sklepu kosmetycznego w pionie i przestałam zwracać uwagę na dokładany asortyment.
Porażające... na zdjęciach widać, że mam bardzo subtelny makijaż. Lekko zaznaczone błyszczykiem usta. Wierzcie lub nie - wlokłam za sobą tę głowę przed kamerę, bo nieść się nie dało.

Następnie odbył się wywiad, przed którym ustaliliśmy we trójkę, że mówimy o MbL i o Mikołajku, bo nie przyjechaliśmy się lansować, a książka powstała w określonym celu.


Zabawne, jak to się można pomylić, prawda?

Zanim weszłam na scenę, dziecko wtrąciło dramatycznym szeptem:
- Chcę słit focię z Prokopem. Idź i załatw to.
Załatwiłam.


No, dooobra. To obróbka na rzecz fb. W rzeczywistości było tak (Dorota Wellman miała bardzo interesujące buciki - tak, zwróciłam uwagę, zawsze zwracam):


I tu nastąpiła chwila chwały. Mojej. Zemściłam się.
Gdy doszło już do zdjęć, na które czekało kilka osób, profesjonalnie uśmiechnięci Wellman z Prokopem stanęli przy Zuzi i skierowali oczekujący wzrok w moją stronę.
- Zapraszamy!
- Dziękuję - odpowiedziałam. - Nie ma takiej potrzeby.
Zapadła taka niezręczna cisza. Chichot mej duszy wypełnił studio i wylał się przez okno.
Tadaaam!
Tyle mojego.

Na koniec jeszcze jedno zabawne ujęcie, zrobione telewizorowi przez prezesa. Polecam uwadze osobę oraz podpis. Udane.


W kolejnym odcinku opowieść o tym, co wydarzyło się później i mroczne chwile oraz jazda po bandzie.

Dziękujemy za uwagę.
CDN.

Komentarze

  1. Uwielbiam fotę trzecią od końca :D Wszystkie uwielbiam, ale tę bardziej. I ten prztyczek w nos, "nie ma potrzeby". No jasne, że nie ma, ciołki. Gdybyście wiedzieli... oooo, sami byście prosili, czy Pani łaskawie zechciałaby z nimi, tak na pamiątkę, ależ dziękuję, całuję rączki.

    Coraz chudzieńsza ta Twoja latorośl, martwię się. Paczki żywnościowe słać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma w tej kwestii zdanie wprost przeciwne. Nie słać. Wspierać przyszłą dietetyczkę wiedzą i obyciem dyplomowanego technologa żywności (czy nadmiernie zdradzam tajemnice?).

      A słit focia też wyjątkowo mi leży. Dowcipne to moje dziecko.

      Usuń
    2. Będzie dykteryjka.
      Że rzecz się dzieje na wsi głębokiej to wiadomo, tak? No, to lecimy.
      Kilka ostatnich dni przed Świętami Auto użytkowane było w głównej mierze przez Matkę moją. Dość intensywnie, dodajmy. Przychodzą Święta, rodzina zapakowana do Auta jedzie na mszę świąteczną. Po niej znów pakuje do Auta, kieruje na cmentarz, a Auto robi TITITIIIIT i zaświeca się na pomarańczowo. Wprawdzie jedzie dalej, ale już nie na ten taniuchny, ekonomiczny gaz, a na zbójecko drogą benzynę. 500 metrów dalej znów robi TITITITIIIT (tak, jakby poprzedniego nie usłyszał cały samochód, mijana wieś oraz cmentarni mieszkańcy w zaświatach), na co Ojciec, stoickim tonem zwraca się do Matki:
      - wiesz, jak brzmi wyrzut sumienia? TAK właśnie brzmi.

      I nie była to anegdota bez związku.
      Rozważam focha.

      Usuń
    3. Eeeee... Zaledwie około 70. osób przeszło. Możemy skasować i nikt nie będzie pamiętał.

      Usuń
  2. Masz dar opowiadania. Zupełnie jakbym tam z Wami była :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszakże byłaś. Poniekąd.
      O Tobie będzie w cedeenie ;)

      Usuń
    2. Makijaż masz faktycznie subtelny, od razu zwróciłam na to uwagę przed telewizorem :-)

      Usuń
    3. Nie wierz w to. (Histerycznie). Telewizja kłamie!!!

      Usuń
    4. Wcale nie kłamie! wyglądałaś ślicznie!

      Usuń
    5. Dziękuję. Na Ciebie zawsze można liczyć :)

      Usuń
  3. czekam na jazdę po bandzie : ) Nie ćwicz mojej cierpliwości, S'il te plait ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. to ja się już tylko uśmiechnę, o tak: :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. ha ha ha, z mojego dosyć żywego młodzieńczego życia okołomedialnego (tak do 15 lat temu, teraz żyję w innym świecie) miałam ten sam odruch - sory panie aktorze, panie muzyku, panie sikamy przed tobą po nogach. "nie mam takiej potrzeby" (chodziło głownie o gości, niezła laska byłam i to ich łechtało, a tu zonk :D) . zlitowałam się tylko nad Materną i Muńkiem Staszczykiem (ale w tym drugim przypadku zasłoniłam twarz :D ) g.
    czy od teraz zamiast serwisu mogę wzywać moje-waterloo, poskromicielkę złośliwych rzeczy martwych? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to się uda na obcym sprzęcie. Zwykle testowałam na domowych, więc mogę zakładać, że istnieją pomiędzy nami jakieś relacje.

      Usuń
  6. No i proszę, jaka edukacyjna wycieczka ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, ucieszyłaś me ucho i oko! :)

    No ale na herbatkę mogłyście do mnie wpaść, nieprawdaż :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że nie starczyłoby czasu na wszystkie Warszawianki. Następnym razem urządzimy spęd. Na dworcu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz