No i po balonie
Najpierw zmarnowaliśmy trochę czasu w piwnicy. I nie, żeby tam był bałagan, skąd. Ale wino gdzieś się nam schowało.
Niemniej byliśmy zdeterminowani, więc wyciągnęliśmy je z dobrze zakamuflowanego kąta i bez litości przytaszczyliśmy na górę. Wyglądało, jakby stało już kilka lat.
Zaatakowałam go pewną ilością ręczników papierowych i okazało się, że rzeczywiście te swoje lata ma. Konkretnie to 46.
Odskrobałam liczne warstwy zabezpieczeń. Pod spodem był jeszcze wosk. Oraz drut. I sznurek.
Trochę się nadłubałam. I dodłubałam do korka. Tu powstał dylemat: jak wyciagnąć korek z tak sporej szyjki? W dodatku korek, który kruszył się w palcach.
Z zapartym tchem wbiłam korkociąg i… poszło! Nawet całkiem spokojnie i bez rozwałki.
A to wszystko dzięki zestawowi Małego Winiarza. Amatora, ma się rozumieć.
Poszły w ruch skrzętnie miesiącami zbierane butelki. Najpierw uczciwie je wyplukałam.
Potem pozostawiłam do odcieknięcia.
A na koniec, dla bezpieczeństwa, przepłukałam spirytusem, którego odrobina na szczęście znalazła sie w spiżarni.
To co? Do dzieła!
Uzbierało sie z 15 butelek.
W ramach licznych zasług zostałam mianowana testerką. Mmmmmm… Pyszne!
Białe, slodkie, ale bez przesady. I moc swoją posiada. W smaku podobne do dobrego sherry. No dobra – lepsze.
Dwie butelczyny dostaliśmy w prezencie.
W międzyczasie wysłałam sms do J.: Nie planuj nic na wieczór. Wino jest ZAJEBISTE!
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać: O matko! Toż to historyczna chwila! Przybywam!!!
No… to wieczorem z jedną butelką się rozprawimy.
Pierwszy toast za dziadka. Niezły był z niego fachowiec.
Komentarze
Prześlij komentarz