1057

Dziecko się przeuroczo wyglebiło ze schodów. Normalnie już wyglądało, że mam z głowy te skumulowane wydatki. Ślizg, jak na olimpiadzie, aż żal, że nie miałam w pogotowiu aparatu (bynajmniej nie rentgenowskiego). Leży i jęczy. Myślę sobie: masz ci los, jak ja ją będę wpychać na to łóżko na antresoli? Człowiek taki niedojrzały.
Siniaki zaczynają żyć własnym życiem. Pierwszy ujrzał światło dzienne ten na pośladku – o ile można powiedzieć, że ujrzał. Właściwie to mam nadzieję, że nigdzie gołym tyłkiem nie świeci (o, święta naiwności!). Drugi, jakby ośmielony postępowaniem pierwszego, wylazł na kolanie.
Swoją drogą… to interesujące – nabić sobie siniak na kolanie, zjeżdżając w dół na odwłoku. Zawsze uważałam, że moje dziecko najzdolniejsze.

A co poza tym… Nadal rzężę, bardzo dziękuję. Wciąż się wyprzedaję – odnotowując niejakie efekty. Że tak powiem: z przyjemnością. Jako hedonistka oczekuję więcej przyjemności z tej półeczki.

Szanownym Państwu natomiast, tym, co to jeszcze nie wiedzą, pragnę również zapewnić chwilę przyjemności. Zaleca się czytanie do końca, bo rzecz jest rozwojowa. Komu się spodoba (jak się komuś nie spodoba, proszę mnie koniecznie powiadomić), to później przechodzimy TU. Naturalnie wskakuje do linków po prawej.
Dziękuję za uwagę.

Komentarze