I pracownik przeżywa czasem miłe chwile

Przyszło mi podzielić między ludzi środki. Po naszemu – są podwyżki. Nieźle się nagimnastykowałam, bo mam dramatyczne kominy płacowe, sięgające nawet 1.000 zł na zasadniczej. A naczynia są, jak wiadomo, połączone.
Dostałam pulę i musiałam się w niej zmieścić. A to oznacza, że podwyższenie stawki jednemu pracownikowi zakłada, że drugi dostaje mniej. Oczywiście, że ludzie są różni. Obowiązki są różne. Obciążenie jest różne. Ale, do cholery, jak mam zniwelować różnicę 1.000 zł, w dodatku tak, żeby ten zarabiający więcej nie poczuł się ukarany? To, że ma więcej, wynika z różnych okoliczności i zaszłości. Ale pracuje dobrze, sumiennie, uczciwie i nie może zostać pominięty.
A z drugiej strony jest naturalnie ta osoba ze stawką najniższą. No, mówię wam, siwy dym.

Dzieliłam, dzieliłam, aż się spociłam. W końcu doszłam do wniosku, że jakąś decyzję podjąć trzeba i musi być ona mocno uzasadniona, bo moja propozycja pójdzie do szefa, więc jeśli chcę, żeby się do niej przychylił, to argumenty niepodważalne są nieodzowne.
Bezpośredni przełożony wpłynął mi do pokoju natychmiast po tym, jak przeczytał moje pismo.
- A teraz się wytłumacz – powiedział.
No to się wytłumaczyłam. Po 35 minutach uznał, że mam rację.
- Jej to chciałabym jeszcze dołożyć parę złotych – podsumowałam, wskazując palcem nazwisko na kartce – Namów szefa, żeby mi dorzucił coś ponad pulę. Bo już nie wiem, z kogo zdjąć.
- Ba… – westchnął bezpośredni przełożony.

Ech, rozterki…

Komentarze