Chciałam donieść, jaka jestem okropna

Nie do końca tylko ja, bo okazało się, że naród się strasznie rozpasany zrobił. To szkolenie, w którym właśnie uczestniczę, organizowane jest ze środków unijnych. Za darmochę znaczy. Dla uczestnika. Każdy może wziąć w takich kursach udział, warunek jest jeden: trzeba pilnie uczęszczać i się pozwolić przetestować na koniec. O wynikach pozytywnych testu nikt nic nie pisze.
Szukam tych szkoleń często, bo zwykle mają bardzo przyzwoity poziom, sporo wnoszą i wymagają tylko, żeby człowiek chciał. Ja, jak wiadomo, chcę. I jakoś nam po drodze – Unii i mojemu chceniu.
No więc z tymi szkoleniami jest tak, że forsy na takie przedsięwzięcie jest sporo. Wobec powyższego są one dobrze przygotowane, zarówno od strony merytorycznej, przekaźnikowej, jak i – nazwijmy to – bytowej. Ponieważ byłam już na kilku, to wiem, że można oczekiwać (poza wiedzą i mądrze prowadzonymi warsztatami):
- dobrze wyposażonych sal szkoleniowych,
- pełnej dostępności materiałów,
- bardzo kulturalnej obsługi,
- nastawienia na kursanta,
- elastyczności personelu i trenerów,
- pełnego i uczciwego wykorzystania czasu szkoleniowego,
- świetnie przygotowanej infrastruktury w pojęciu ogólnym (parkingi!),
- kawy, herbaty, napojów zimnych i przekąsek,
- obiadu.
I jak się człowiek zrobi bywały, to jest na to nastawiony. Zasadniczo jest dobrze nastawiony, bo wie, czego może oczekiwać. I oczekuje, bo sam sobie wyszukał, sam sobie trud zadał, sam się zgłosił i chce. Chce przede wszystkim świtkiem-rankiem (ziew, ziew) kawy. I co? No jajco. Zaczęło się od parkowania. Szkolenie w centrum miasta i nie ma gdzie zaparkować. Pani w sekretariacie kompletnie to nie interesuje. Wzrusza ramionami i informuje, że jak staniemy pod siedzibą, to nas zabutują. Zonk! Potem kawa. Gdzie jest kawa? Nie ma. Można iść i sobie kupić. W cukierni obok. Albo w automacie. Zonk! Potem mamy kolejną styczność z obsługą, która informuje nas, że robi nam uprzejmość. Zonk! Potem trenerka się spóźnia. Zonk! Potem się nas informuje, że godzin szkolenia jest o 1/3 mniej niż zaplanowano. ZONK!!!
Mojej koleżance lekko popuściło, na co obsługa poradziła jej, żeby sobie wykupiła szkolenie z komunikacji interpersonalnej, a na dictum, że odbyła, otrzymuje odpowiedź, że dla niej jedno to widać za mało. MATKO!!!
Od razu mówię, że to są drogie szkolenia. Kursant, który opuści 20% czasu szkolenia musi zwrócić kwotę ponad 400 zł. Łatwo wyliczyć, że ze strony uczestnika kwota globalna przekracza 2 000 zł. A jeszcze dofinansowanie. I, do jasnej cholery, za taką kwotę (32 h szkoleniowe – lekcyjne) mogę oczekiwać porannej kawy.
Myślę, że firma strzela sobie samobója. Bo każdy z uczestników niezwykle drobiazgowo musi szkolenie ocenić. I obawiam się, że po tej popisówce firmie może zamknąć się portfelik. A kompetencje pracowników i warunki wszyscy, jak jeden mąż, ocenią niezwykle dokładnie. Już o tym rozmawialiśmy.
Co za pech.
Jutro część druga.

Poza tym: Karolusio jest chory, bidulek. Ma ostre zapalenie spojówek, co jest częstą przypadłością kotów z plaskatym ryjem i wytrzeszczem. Ale Karolunio tak nie uważa i ma do mnie poranną żałość dotyczącą gonienia go z kropelkami do wytrzeszcza.

Kotka Mamy wreszcie „zaskoczyła” i postanowiła włączyć nerki. Wyniki gwałtownie się polepszyły, a co za tym idzie – mobilność rodzicielki wzrosła w sposób zauważalny. Zauważalny zwłaszcza dla jej psiapsiółek.

Kolonista trafił idealnie, jak się okazało. Nowy dom kolonisty stał się cichą przystanią, gdzie bez opamiętania wpiernicza on wszystkie gąbki, jest przekarmiany, całowany po łapach i obfotografowywany do porzygania. Uśmiechnij się do mnie, Najwyższy. Razem uratowaliśmy jeszcze jedno małe życie. Cieszysz się, prawda? Bo ja się cieszę.

W przyszłym tygodniu postanowiłam pracować tylko przez trzy dni. W nawiązaniu do tego postanowienia uznałyśmy z Krynią, że czas się odchamić i się udajemy na ucieczkę. Ucieczka trwać będzie cały boży dzień i zamierzamy sprawić sobie bardzo mnóstwo przyjemności, na które złożą się: oglądanie wystawy, włóczenie się po stołecznym mieście Krakowie, udanie się na wyżerkę polecaną przez Makłowicza i gadanie, aż nam języki kołkiem staną.
I jeszcze pojadę na grób dziadków i męża mojej kuzynki do Bielska. I się spotkam. Mniam.

Jak widzicie, nie katuję się specjalnie.
Albowiem życie jest jak papier toaletowy – absolutnie jednorazowego użytku. I nie wolno go zmarnować, bo w szczytowym momencie może się okazać dramat. Zostanie, że się tak wyrażę – goły palec.
Czego i wam nie życzę.

Karakuliambro

Komentarze