Obciążenia genetyczne, czyli trudno żyć z matką artystką

Donoszę uprzejmie, że natura nie znosi próżni. Zawsze, kiedy na horyzoncie pojawia się cień względnego spokoju, do akcji wkracza moja mama i z wrodzonym wdziękiem funduje nam przeróżne atrakcje. Artystyczna dusza mojej mamy posiada niezmierzoną wprost głębię, która ujawnia się w sposób zaskakujący i niespodziewany. Mama nas nie zanudza, a jej pomysłowość jest po prostu legendarna. Ostatnimi czasy wzięła sobie za punkt honoru zatrzaskiwanie kluczyków w samochodzie w przeróżnych abstrakcyjnych sytuacjach. Każda sytuacja jest naturalnie zupełnie nietuzinkowa, więc na nic nie możemy się przygotować.
Do rodzinnej anegdoty przeszedł już przypadek zatrzaśnięcia kluczyków w samochodzie w wąskim garażu, w sobotni późny wieczór, kiedy to (w skrócie rzecz ujmując) trzeba było postawić przy niedzieli na nogi pół miasta wojewódzkiego, żeby się matce włamało do auta. Kiedy się już włamało (też perypetie – ale wam oszczędzę), mama uznała, że trzeba dorobić dodatkowe klucze, wybuliła jakąś abstrakcyjną górę szmalu, zjeździła pół Śląska by odkryć, że zapasowe kluczyki śpią cichutko w domu, czekając lepszego jutra. Wobec powyższego mama wywaliła kolejną kupę szmalu, żeby doprogramować trzeci kluczyk (jak szaleć, to na całego) i teraz ma już trzy komplety, co wcale jej nie przeszkadza uparcie wozić ze sobą jeden i zatrzaskiwać go w samochodzie.
W dziwacznych warunkach.

Godzina 12.30, dziś, dzwoni telefon.
- Cześć, mamuś. Co tam u ciebie?
- Wiesz… yyy… eee… w lecznicy z kotem jestem.
- I jak się kot czuje?
- Podają jej kolejną kroplówkę. Chyba jest troszkę lepiej.
- No to świetnie.
- Nie.
- Nie?
- No nie.
- A to dlaczego?
- Bo nie mam jak wrócić do domu.
- Ukradli ci auto?
- Nie, zatrzasnęłam sobie kluczyki.
- Hihihihi, już jadę.
- Kochana jesteś. Nie mów tacie, dobra?
- No jak mam nie mówić tacie, przecież muszę wziąć zapasowe kluczyki od was z domu.
- Ale może go nie będzie…
- Mamo, bądź dorosła. Musisz stawić temu czoła. I tak się dowie.
- No dobra. Ale żeby się nie znęcał.
- Tego nie mogę ci obiecać…

Jestem w centrum Katowic. Jadę do Chorzowa po zapasowe klucze do mieszkania rodziców. Wracam do Katowic. Zabieram zapasowe kluczyki do samochodu. Z kluczykami jadę do Bytomia, bo tam jest zaprzyjaźniona lecznica, osierocona przez samochód matka i kot z wenflonem.
Wszystko dobrze się skończyło, a ja z Bytomia pojechałam do Chorzowa, żeby się dowiedzieć, że księgarnia dostała w końcu ćwiczenia do angielskiego dla Potomstwa (jedyne 34,90 zł – szkoła publiczna) i muszę po nie pilnie jechać do Katowic. To pojechałam.

A tymczasem mamę wezwano do szpitala na kolejny zabieg w środę, z kotem ktoś musi jeździć na kroplówki, łamiąc prawo weszliśmy w posiadanie wyników badań teściowej i one wykazały jak na dłoni, że NATYCHMIAST potrzebuje zaawansowanej pomocy kardiologicznej, a ona kłamie w żywe oczy, że jest zdrowa jak niemowlę, Kasia czeka na szpital, a ja dostałam biegunki.
Co w całej tej historii wydaje się radosnym zwieńczeniem dnia.
Byle do przodu.
Ole!

Komentarze