Ogarnia mnie zmęczenie, a przecież dopiero wtorek

Właściwie to powinnam zawiesić pisanie tego bloga na jakiś czas. Moje życie jest teraz obsesyjnie zdominowane przez pracę, a zdaję sobie sprawę, że ten temat dla osób niezwiązanych, jest po prostu nudny. Ile można o tym czytać, zwłaszcza, że – z przyczyn oczywistych – muszę pisać na okrętkę, bo nie można tak kawę na ławę. Nikt nie jest anonimowy w internecie, prawda? Oczywiście, w zależności od umiejętności uzytkownika, dostęp do każdej osoby można jakoś utrudnić. Ale utrudnić, a nie uniemożliwić.
Chciałabym w związku z tym pisać o czymś łatwym, lekkim i przyjemnym, ale nie wiem, czy potrafię.
No bo było zabawnie – przypadkiem spotkałam dziś kolegę, którego nie widziałam jakiś czas. Kolega jest osobą wielce inteligentną i niepozbawioną poczucia humoru. Śmiałam się przez kwadrans. Tylko co z tego, jeśli kolega jest z Archiwum X i nasze żarty były wyłącznie branżowe, więc nie nadają się do publikacji. Może z wyjątkiem jednego watku.
Otóż kolega ów żyje obecnie radośnie na kocią łapę z bardzo udaną kobietą, którą naturalnie znam od dawna. Kobieta ta, nie przez przypadek zapewnie, obchodzi urodziny w tym samym dniu, co ja. Taki gwiezdny bliźniak. Pewnie dlatego nadajemy na tych samych falach. Kolega z koleżanką, jak wspominałam, żyją na kocią łapę od wielu lat. Na stanie mają córkę sztuk 1 (słownie: jedna) w wieku wczesnoszkolnym, czyli ich status jest podobny do naszego (poza wczesnoszkolnością dziecka). Koleżanka świadczy pracę w pobliżu Szefa, co pozwala im na spiskowanie w różnych konfiguracjach, o czym my z kolegą zwykle dowiadujemy się po fakcie albo nawet przypadkiem. I w ten właśnie sposób weszliśmy w posiadanie wiedzy o planach naszych partnerów, dotyczących stworzenia przez nas podstawowych komórek społecznych (każdy we własnym zakresie, oczywiście). Koncepcja jest mianowicie taka, że w naszym wieku i z naszymi doświadczeniami, człowiek już nie będzie się wygłupiał. Większość ma już jakieś śluby za sobą, a (o zgrozo!) ma też za sobą jakieś rozwody. Wobec powyższego uradzili, że najlepiej, jak z cichacza wyskoczymy w czwórkę do urzędu: my, jako ich świadkowie, a oni, jako nasi. Sprawę się odfajkuje i z głowy. Przyznam, że takie pomysły i mnie chodziły po głowie swojego czasu. Jest tylko jeden szkopuł: matka. Matka, jak wiadomo, jest tylko jedna. Znaczy w naszym wypadku jedna matka jest dwie i przeszło moje najśmielsze oczekiwania wyobrażenie sobie wypowiedzi dwóch matek na ten temat. Ja jestem jedyną córką mojej matki, ponieważ oprócz mnie posiada wyłącznie syna. Szef jest wyciucianym synusiem swojej mamy albowiem jego dwaj bracia są od niego znacznie starsi i Szef się jej trafił na pocieszenie.
I teraz: ryp!
Wysyłamy do naszych mamuś powiadomienie, że się pobraliśmy.
Tak, naturalnie jest prawdą, że w obu naszych przypadkach sam ślub w urzędzie jest tylko uregulowaniem prawnym istniejącej od lat sytuacji, mającym na celu zabezpieczenie się nawzajem w kwestii majątkowej, jakby się komuś kojfło.
Tak, wszyscy jesteśmy już w tym wieku, że nie myślimy o koronkach, falbanach i bezach sukien ślubnych, a cenimy sobie święty spokój i dyskrecję.
Tak, cała nasza czwórka ma lepsze pomysły na wydawanie ciężko zarobionej krwawicy niż na żarcie dla gości (kredyty, moi drodzy, kredyty!).
Tak, robić trza, a nie podskakiwać głupawo na imprezkach, w dodatku niekoniecznie z ludźmi, z którymi chciałoby się spędzać czas (kuzyn siostry wujka dziadka Jurka).
No jasne – co będziemy dzieciom obciach robili.
Ale…
No właśnie. Ale mama.
I fajnie jest się czasem pośmiać na tematy osobiste. Ale okazuje się, że człowiek, istota społeczna, tak silnie zdaje się być zdominowany przez opinię, słuszność wyborów, kręgosłup moralny i inne atrakcje, że jego wolna wola nie jest wcale taka wolna.
No cóż… Przewaga kultury nad naturą, jak sądzicie?

Komentarze