Przy niedzieli

Obecnie niezwykle doceniam bezruch. Wczoraj znowu pół dnia zajęć parasłużbowych, ponieważ do moich obowiązków należy również „bywanie” na różnych imprezach, związanych (mniej lub bardziej) z moją pracą. Dla mnie, osoby konstruktywnej i zadaniowej, obowiązek niezwykle męczący. Niby nic się nie robi, poza rozmawianiem z ludźmi. Ale styl tego rozmawiania, ech… No i trzeba założyć szpilki, ą i ę, te sprawy.
Po południu wpadli rodzice i w zasadzie cały dzień minął nie wiadomo kiedy.
Znowu nieposprzątane.

Dziś też nie możemy się nigdzie ruszyć, bo Prezes ma ostatnie spotkanie z promotorką. W środku dnia w dodatku. Wczoraj przyznał się, że jego praca magisterska liczy 170 stron, więc natychmiast został odsądzony od czci i wiary. Szaleniec. Niestety nie zdąży obronić się w tym miesiącu i przerzucili go na wrzesień.

Wstaliśmy wcześnie, śniadanie dawno za nami. Zrobiłam hurtem wszystkie opłaty domowe oraz wspólnotowe i w zasadzie powinnam usiąść do księgowań, to byłoby uczciwe, nie mówiąc już o tym, że konieczne.
Nie chce mi się potwornie.
Muszę wyskoczyć po jakieś zakupy żywnościowe, w domu nie ma grama pieczywa, masła, sera, wędliny. Nie mówiąc o propozycjach obiadowych. No, poza kalafiorem, który zjemy z Potomstwem jutro, bo Prezes znowu jedzie w delegację i wróci w środę wieczorem.

A wczoraj mama przywiozła nam pierogi z jagodami. Więc jestem zwolniona z dzisiejszego gotowania. Cieszmy się i radujmy.

Komentarze