Ten kot mnie wkurwia

Przepraszam za podkradanie tytułu, ale czasem trzeba wygłosić jakąś życiową prawdę.
Obudziłam się dziś o 3.27. Wiem na pewno, bo jaśniało, więc sprawdziłam, czy aby nie warto podnieść z łóżka zewłoka. Nie było warto. To oczywiście z mojego punktu widzenia, ponieważ nasza ukochana, cieplutka, futrzana, ruda kuleczka, ten wredny, krwiożerczy, spasiony Garfield, miał zdanie przeciwne. Ono było tak przeciwne, jak tylko może być przeciwne, czyli o jakieś 180 st. Po dłuższych negocjacjach okazał wolę pójścia na ustępstwa i, mrucząc jak zawodowa armia wyznawców Zen, położył mi się na twarzy.
Było cudownie.
Morfeusz opuścił mnie definitywnie, uznając, że nie będzie się wygłupiał, bo delikatne i usypiające dźwięki liry za cholerę nie przebiją się przez samochód ciężarowy MAN z przyczepą na zakręcie.
Jakież wysublimowane techniki zabijania mogą przyjść do głowy osobie kompletnie pacyfistycznie nastawionej do świata…
Ostatkiem sił zwaliłam z twarzy milusińskiego i przytuliłam się do Prezesa z całą mocą, wychodząc z założenia, że jeśli JEGO kot tak mnie karze, to nie ma najmniejszego powodu, żeby on korzystał do woli z luksusu wypoczynku nocnego. Niestety. Na niego wredna świnia się nie przeniosła i nawet nie drgnął. Karolunio natomiast uznał, że zabawa jest pyszna i przystawił mi się do potylicy, uzyskując tym samym zabójczy rezonans.

Wobec powyższych okoliczności nie mogę złożyć oświadczenia, że jestem wypoczeta i rześka, jak skowroneczek.
Na szczęście odwołali mi naradę i nie muszę jutro jechać przez pół Polski.
Dobre i to.

PS Kupiłam nową książkę Ziemiańskiego „Toy”. Ostrzegam przed pochopnym wydawaniem pieniędzy.

Komentarze

Prześlij komentarz