Uparte dążenie

Donoszę uprzejmie, że uparcie dążę do czegoś śmiesznego. Wszyscy już wiedzą, że to właśnie poczucie humoru utrzymuje mnie na powierzchni albowiem na tę okoliczność składałam już zdaje się pisemne oświadczenie. No to teges, teges… Opowiem wam o fieście, bo w obecnych okolicznościach to nawet mnie bawi, a nie denerwuje już wcale.
Otóż.
Jak wiadomo, postanowiliśmy sprzedać fiestę. Na tę okoliczność zamieszczałam bowiem ogłoszenie na tym blogu. Niestety okazało się, że nasza chęć pozbycia się fiesty jest odwrotnie proporcjonalna do chęci fiesty, żeby opuścić nas. No i, moi państwo, fiesta stanęła okoniem. Natychmiast po zapadnięciu decyzji o sprzedaży, fiesta zepsuła sobie amortyzatorki. Z tyłu zepsuła. Pojechałam do warsztatu. Pińć paczek. Dałam, bo nie będę świeciła oczami przed kupującym. Amortyzatorki funkiel nówki otrzymała moja fiestka, humor nam się obu poprawił i współpraca zaczęła kwitnąć. Fiesta hulała, jak ma w zwyczaju i było cudownie. Do momentu, kiedy pogoniłam Szefa, żeby coś zrobił w kierunku sprzedaży. Wtedy fiesta odpaliła wzorcowo i… koniec. Ni huhu, nie ma jeżdżenia. Pojechałam do warsztatu. Mamy tam na ścianach swoje zdjęcia, bo przez ostatni rok dawaliśmy chleb właścicielom i całej obsłudze dzięki Nexii. Panowie przyjęli mnie z uczuciem (ja też bym mnie lubiła w tych okolicznościach) i wyrazili zdziwienie, zwłaszcza dlatego, że (jak nigdy) nie byłam w stanie powiedzieć, o co chodzi. Z pełnym zaufaniem zostawiłam im kluczyki (w końcu jesteśmy prawie przyjaciółmi przez te ciągłe wizyty) i oznajmiłam, żeby pojechali rano do mnie do domu i zobaczyli, co jest grane. Kluczy do mieszkania nie zostawiałam, bo wyżrą wszystko z lodówki. Nie wytrzymali napięcia i pojechali wieczorem. Skopali fiestę jak psa ostatniego, uruchomili, dojechali do warsztatu i zadzwonili, że szczęki do wymiany. Nawet nie westchnęłam. Dwie paczki.
W sobotę się przejaśniło, więc zakupiłam spray do kokpitu o zapachu waniliowym (auto w końcu po kobiecie), nowy odświeżacz powietrza, zabrałam szmatki i pojechałam fiestę umyć, poodkurzać i ogólnie doprowadzić do błysku.
Myjnia urwała mi ramię wycieraczki tylnej…
Pojechałam do warsztatu.
Panu właścicielowi drgnęły kąciki ust.
- Clio?
- Nie, fiesta.
- Fiesta???
- Pan natychmiast łaskawie zetrze z twarzy wszelkie oznaki radości, bo nie ręczę za siebie.
- O, przepraszam.
- Ja myślę.
- Ona się pani trzyma pazurami. Niech jej pani nie sprzedaje. To bardzo dobre auto…
- Milcz, człowieku. I zamów mi ramię wycieraczki.
Zadzwonię do nich jutro. Potem wyślę fakturę do ubezpieczyciela myjni.
A nad tą sprzedażą rzeczywiście się zastanowię. Może i racja – najwyżej zostawimy auto dla Potomstwa. W końcu ma już 13 lat. Za moment będzie jeździć. Dla diesla to zaledwie mgnienie oka.

Komentarze