Po środzie przychodzi czwartek

A wspomniany przeze mnie wczoraj felieton wygląda tak:

Miałam sen

Miałam sen, że w nadchodzących wyborach pojawia się partia, która przedstawia program dla Polski, a nie dla własnego zwycięstwa i która rozumie, że Polska jest jedna, a nie „solidarna” i „liberalna”, „postkomunistyczna” i „katolicka” oraz że jedyny podział, jaki uznaje, to rozdział Kościoła od państwa.
Miałam sen, że partia, na którą głosuję, wzmacnia opiekuńcze funkcje państwa, prawa socjalne oraz swobody obywatelskie. Że poważnie traktuje konstytucję, a demokrację rozumie jako proces, który stwarza równe szanse uczestniczenia w życiu publicznym wszystkim obywatelom, a nie tylko tym, którzy są w lepszym położeniu lub którzy służą partii rządzącej. I dlatego – w moim śnie – moja partia wprowadza na listy wyborcze system kwot, dzięki któremu kobiety mają takie same szanse na zajmowanie się polityką jak uprzywilejowani dotąd mężczyźni, no bo przecież – i to już nie sen – 53 proc. naszego społeczeństwa to kobiety!

Miałam sen, że do wyborów szykują się politycy uczciwi, kompetentni, znający wartość prawa i posiadający zdrowy rozsądek. Niektórzy z nich czytali nawet Platona, który twierdził, że jedyną legitymizacją władzy powinna być mądrość i cnota. I wskazówkę tę traktują poważnie. Dla innych, w ramach kampanii, wprowadzono testy, które eliminowały – już na najniższym poziomie (powiedzmy plebanii) tych kandydatów, którzy mają chorobliwy poziom agresji, zawiści wobec lepszych od siebie i nienawiści do wszystkiego, co przekracza ich wąskie horyzonty intelektualne.

Śniło mi się, że moja partia deklaruje – a deklaracje traktuje z należytą powagą – iż wolność obywateli, ich autonomia i troska o bezpieczeństwo i dobrobyt jest dla niej najważniejszą wartością. Że w społeczeństwie, po wyborach, gdzie politycy będą pełnili funkcje usługowe wobec obywateli, nikt nie będzie zmuszany do rozliczania się z własną przeszłością, ani do tłumaczenia się z pieniędzy, które zarobił, ani do szukania podsłuchów w swoim domu. A szacunek dla prawa będzie wartością nadrzędną. Wśród polityków przede wszystkim.

Miałam sen, że rząd stworzony przez moją partię składa się z ekspertów, z których każdy zajmuje się przydzielonym mu resortem, że o sprawiedliwość dba dobry prawnik (a nie podniecony władzą młokos), że ekonomią zajmuje się specjalista (a nie rozgoryczona osoba, która troszczy się o rewanż), że polityką historyczną zajmują się historycy w szkołach, a ministrem edukacji jest ktoś, kto myśli o przyszłości młodzieży, a nie o tym, by karać uczniów za to, że urodzili się Polakami, zamykając im drogę do nowoczesnego społeczeństwa.

Śniło mi się też, że Polska dzięki rządom mojej partii jest krajem europejskim, otwartym, krajem ludzi wykształconych, którzy czują się częścią większej wspólnoty i z dumą mówią o sobie „jestem Europejczykiem”. W kraju tym kobiety już nawet zapomniały, że były kiedyś obywatelkami drugiej kategorii, bo mają pełną swobodę korzystania ze wszystkich szans i możliwości, jakie daje osobista wolność i ekonomiczna koniunktura.

Śniło mi się, że parlament jest ciałem debatującym, gdzie ludzie posiadający wysoką kulturę osobistą prezentują różne stanowiska połączeni troską o dobro wspólne. Śniło mi się jeszcze…

I w końcu się obudziłam. Włączyłam telewizor, otworzyłam gazety. Koszmar trwał.

Magdalena Środa

I tak dochodzimy do sedna. Miło jest marzyć. W marzeniach rzeczywistość jest kreowana przez nas samych, a więc w pełni odpowiada naszym oczekiwaniom. W życiu natomiast jest zupełnie inaczej, ponieważ oczekiwania różnych osób ścierają się ze sobą i wzajemnie znoszą swoje kreacje lub, w najlepszym wypadku, starają się wypracować jakiś wspólny mianownik.
Niestety obecna rzeczywistość jest dokładnie taka, jaka nam się nie podoba. A może właśnie jest zupełnie odwrotnie? Jestem zwolenniczką poglądu, że człowiek otrzymuje zawsze to, czego NAPRAWDĘ pragnie. Specjalnie podkreślam słowo „naprawdę”, ponieważ często nasze artykułowane pragnienia są silnie rozbieżne z tym, co nam w duszy gra. Mówimy:
- Chcę lepiej płatnej pracy.
A w duszy głęboko tkwi przekonanie, że sytuacja, w której znajdujemy się obecnie, jest może mniej komfortowa, ale za to tworzy małą stabilizację. Od chcenia lepiej płatnej pracy do jej otrzymania jest tylko jeden krok. Ale to jest krok w nieznane i nie możemy być pewni, w co wdepniemy. W związku z tym deklarujemy chęć, ale w duszy już jesteśmy pewni, że kroku do realizacji nie zrobimy. Czasem jest to zupełnie nieuświadomione.
Zapewne dokładnie tak samo jest z rzeczywistością, którą kreujemy jako społeczeństwo. Wszyscy jednym głosem mówimy, że chcemy, by była ona taka, jak w felietonie Środy. No bo kto chciałby, żeby go ktoś okradał, zubażał i poniżał? Natychmiast na usta ciśnie mi się pytanie: a co w tym kierunku zrobiliśmy? Co, oprócz mówienia, że nas brzydzi polityka? Od razu informuję, że sama tak mówię, nie chciałabym bowiem, aby ktoś ten wpis odebrał jako atak na siebie, to po prostu moje rozważania o rzeczy sednie. Choć, jeśli ktoś rzeczywiście poczuje sie urażony, to może powinien zastanowić się nad swoim życiem?
Bo czy ktokolwiek z nas na chwilę zapomniał, że wybierani przez nas parlamentarzyści posiadają immunitet, a przypomniał sobie, że pełnią oni wobec swych wyborców rolę służebną? Czy ktokolwiek z nas próbował rozliczyć kogoś, na kogo głosował, z realizacji jego przedwyborczych obietnic?
Człowiek ma już taka naturę, że musi być pilnowany. Kto jest inny, nich pierwszy rzuci kamieniem. Nie chciałabym naturalnie generalizować – oczywiście, że istnieją jednostki, które konsekwentnie dążyć będą do obranego przez siebie celu, nie zważając na czające się po drodze pokusy*. Ale powiedzmy sobie prawdę: takich jest niewielu. Gdyby było inaczej, nie wykształciłyby się społeczne wzorce kontroli jednej jednostki przez drugą. I nie mam tu na myśli wyłącznie pracy.
Chciałabym uniknąć w tym gdybaniu tonu moralizatorskiego. Chodzi mi o to, że rząd jest zawsze odzwierciedleniem woli społecznej i jeśli nam się nie podoba, to winniśmy głównie zastanowić się sami nad sobą. A może nawet ruszyć się z wygodnej kanapy w swoim mieszkanku.
W moim wypadku ogrzewanym.
Od wczoraj wieczora.

* Np. Jezus Chrystus

Komentarze