Dobra, decyzja zapadła

I nawet się przyznam – jaka. I nawet wam powiem, że się dziś do tej decyzji przyczyniliście. Bo dziś to już nawet nie zdążyłam napisać, że zdechnę za chwilę. Ani do drugiej-mamy nie zajrzałam, a to robię ZAWSZE.
Dziś na propozycję, która wykluła się wczoraj odpowiedziałam: TAK. Pójdę o to oczko niżej. Po prostu usiądę z pracownikami i im wytłumaczę. Po prostu zaproszę po południu na piwo miłą Ewą i ją poproszę, żeby mi wybaczyła, bo życie mnie do tego zmusiło. I obiecam, że w miarę swoich możliwości nie dam jej zrobić krzywdy. Ciągle jeszcze jakieś mam. Mimo wszystko ciągnie się za mną opinia, na którą pracowałam latami. Dzień za dniem zdobywając wiedzę z abstrakcyjnie od siebie oddalonych dziedzin, pomagając przez to przejść innym, tłumacząc, ucząc, pokazując i wymagając, a czasem nawet się złoszcząc.
Zdecydowałam się też dlatego, że dotarło do mnie pokłosie ostatniej kontroli, którą zrobiłam. Na polecenie w dodatku. Takie, żebym coś znalazła i wyolbrzymiła. Wyszłam z tego z twarzą. A ludzie, którym zabrałam dzień pracy zadzwonili i podziękowali. Że z klasą. Że absolutnie bez stresu. Że ze zrozumieniem. I że zapraszają, kiedy tylko zechcę. Nie tylko na kontrolę. Roztopili mi serce. I pomogli podjąć decyzję.
Odchodzę, jeśli tylko uchylą mi drzwi na palec. Jakoś go wcisnę i wyjdę.
Szkoda tego wszystkiego, co wypracowałam latami. Szkoda znajomych, tych nielicznych układów, które jeszcze pozostały. Szkoda życzliwości, na którą sobie widocznie zasłużyłam, bo na moją prośbę wszystko robi się od ręki. Mimo, że terminy proceduralne bywają kilkutygodniowe.
Szkoda trochę tych ścian, do których przywykłam. Moich kwiatów na parapetach. Zaprzyjaźnionej sprzątaczki i uśmiechu portiera. Szkoda aniołka, który codziennie uśmiecha się do mnie z monitora.
Ale to nic. Powoli zbuduję nową rzeczywistość i zasłużę na szacunek innych osób. Pokażę znowu, że umiem i chcę ciężko pracować. I jakoś powoli będzie leciało.
Tymczasem do godziny W trzeba popchnąć ten wózek. To popchnę.
A w razie, gdyby mnie nie wypuścili, to po raz pierwszy w życiu się rozchoruję. O, już mi w płucach rzęzi.
Nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi zrobić coś takiego, ale nie mogę pozwolić, żeby mnie zajechali na śmierć. Mnie nie przeszkadza zmęczenie pracą, ale to, co odczuwam obecnie, przeszło już wszelkie granice przyzwoitości. Palę przy biurku. Nie piję i nie jem, bo nie mam czasu. ODMAWIAM!!! Tego jeszcze nie było, naprawdę. Jak ktoś do mnie dzwoni, mówię: w przyszłym tygodniu. Znaczy: jest naprawdę źle.
Ale…
Może tam jeszcze wrócę. Bo w końcu ten układ polityczny wreszcie się zmieni.

Uwaga, dowcip (na temat):
akcja społeczna dla posiadaczy babć-słuchaczek Radia Maryja: Zrób coś dla kraju, schowaj babci dowód w dniu wyborów. Podaj dalej!

A kot wyprowadził się definitywnie. No wyobraźcie sobie. Za to Karolek jest smętny. Bez pardonu zabraliśmy mu najlepszą zabawkę, jaką dostał w życiu.

PS Plotki donoszą, że jutro nie będzie internetu. Ale jakby dowieźli do wieczora, to skrobnę. A jeśli nie – to w niedzielę. Bądźcie cierpliwi.

A w ogóle to w szale postawiłam sobie tarota. Zmiany, zmiany, zmiany. I żeby ruszać w tę stronę, bo normalnie wszystko mi się teraz uda. Erupcja. Wybuch. I jeszcze nie wiem, co. Mam się też realizować artystycznie.
To co, zmieniamy?
Idziecie ze mną?

Komentarze