No i co, wytrzymujecie w niepewności?

W moim schorowanym umyśle rodzi się wizja, jak to Szacowni Czytelnicy dyszą przed komputerami w gwałtownej potrzebie poznania losów Czartka Józia Floriana Wojtusia Jana Nepomucena Kantego Pawluśkiewicza. Musicie mi zwyczajnie wybaczyć, to hormony. A poza tym idę dziś do fryzjera, czego nie lubię i stres musi gdzieś znaleźć sobie ujście.
Podle i przewrotnie chciałam was potrzymać w niepewności ze dwa dni, co mi tam, ale nie mogłam. Zobowiązanie czuję. Lepsze zresztą zobowiązanie niż bat na plecach.
Czyli historii ciąg dalszy.

Może zacznę od tego, że kot wrócił z powodu Jagi. Baba Jaga się zbiesiła, wyszła do znajomych na plotki i odmówiła powrotu do domu. Odmówiła ponadto spożywania posiłków, co dodatkowo zestresowało moją sąsiadkę, ponieważ Jaga ma syndrom urologiczny i musi żreć specjalistyczną karmę za nieprawdopodobną ilość prawych środków płatniczych. Stabilizacja układu soma – psyche Baby Jagi stała się dobrem nadrzędnym. Kot zaliczył wylot.

Wczoraj po południu zadzwoniła sąsiadka i złożyłą na moje ręce oświadczenie, że sprawa jest kłopotliwa, bo ona nie umie bez smrola żyć. Że spać się nie da. I ogólny rozkład moralny. I zrób coś.
Westchnęłam i wygłosiłam wykład na okoliczność dojrzałego podejmowania decyzji. Sąsiadka wysłuchała w pokornym milczeniu. Popiskiwała sobie tylko cichutko.
Summa summarum ustaliłyśmy, co następuje:
- kot, póki co, mieszka u nas;
- kot będzie codziennie noszony do sąsiadki na godzinę, dwie, trzy w celu pozostawienia w lokalu trwałych śladów swojej obecności (patrz: zapach);
- w weekendy, kiedy sąsiadka jest w domu, kot będzie spędzał u niej cały dzień;
- jak się rozkręcimy, kot zacznie chodzić na trzecią zmianę;
- w końcu go sobie zabierze (będzie impreza z przytupem);
- zmiana decyzji nie przysługuje.

Przyszła pod wieczór. Skruszona. Kupiła miskę w kotki. I trzy piłeczki. I myszkę. I piwo dla mnie. Ja myślę.

W związku z przywołanymi okolicznościami, kot u niej w domu nazywany jest Czartkiem, a u nas Czwartkiem. Oraz przybłędą, powsinogą, zamknijsię, jazdastąd, gdzielezieszdziadu oraz złaźnatychmiastzestołu.

Kryniu – nie martw się. Jak widzisz, cuda jednak się zdarzają. I nie jest wcale z tym tak źle.
Aha – powiadam wam: Krynia ma dziarski głosik. Wiem, bo wczoraj wreszcie sobie z nią pogadałam przez telefon. W tej sytuacji będziemy się zapewne nawiedzać w jakimś nieodległym czasie, o czym nie omieszkam donieść.
Uprzejmie.

Komentarze