Notka drastyczna – tylko dla ludzi o stalowych nerwach


Zimowe poranki… Tjaaa… Ja się, Proszę Szanownych Czytelników, urodziłam na wiosnę. Wobec powyższego muszę w mieszkaniu zajmować miejsca szczególnie nasłonecznione, a stosownie podlewana rozkwitam i ogólnie się rozkręcam. Natomiast zimą… Zimą nieustannie odtwarzam ten sam poranny scenariusz.

5.30 – budzik w telefonie słodko tłumaczy, że trzeba wstać, przede mną nowy dzień pracy, pasmo sukcesów
5.30 i 2 sekundy – walę dziada bez litości, na ile tylko stać zaspane ramię; 10 minut drzemki
5.40 – budzik w telefonie słodko tłumaczy, że trzeba wstać, przede mną nowy dzień pracy, pasmo sukcesów
5.40 i 2 sekundy – walę dziada bez litości, na ile tylko stać zaspane ramię; 10 minut drzemki
5.40 i 10 sekund – nachodzi mnie refleksja, że pracodawca może mi nie wybaczyć – porzucam ją
5.50 – budzik w telefonie słodko tłumaczy, że trzeba wstać, przede mną nowy dzień pracy, pasmo sukcesów
5.50 i 2 sekundy – spazmy
5.50 i 20 sekund – usiłuję utrzymać górną część ciała w pionie
5.50 i 45 sekund – wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu, wyprawia idiotyczne harce, które mają przekazać mi informację, że w okolicy panuje głód i tylko ja mogę rozwiązać globalny problem
5.51 – usiłuję zlekceważyć wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu oraz utrzymać górną część ciała w pionie
5.52 – wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu, zaczyna wydawać wysokie dźwięki i Prezes już sapie wymownie
5.53 – poddaję się
5.53 i 30 sekund – wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu, oszalałym cwałem rusza w kierunku schodów, a za nim ja – jakby mniej oszalałym i zupełnie nie cwałem – no dobra: sunę po omacku obijając się o meble
5.53 i 40 sekund – wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu, wydaje obrzydliwie wysokie dźwięki z okolic kuchni; ja zastanawiam się, co za osioł chciał mieć dwupoziomowe mieszkanie
5.53 i 50 sekund – wściekły kłąb tych cholernych futrzaków, który jakiś kretyn przywlókł do domu, wydaje obrzydliwie wysokie dźwięki ze zwiększoną częstotliwością; ja zsuwam się bezwładnie ze schodów
Światło.
Lustro naprzeciw.
O mój Boże…

Gaszę natychmiast.
Wyciągam puszkę z żarciem, kłąb się kłębi i kwiczy, oczywiście wypada mi z rąk telefon komórkowy, klapka dziś mi właśnie odpadła. Używam kilku technicznych określeń wojskowych, opędzam się kopniakami od kłębu, w końcu stawiam te miski na podłodze, psiakrew, siku mi się chce.
Wściekłe mlaskanie i chrupanie.
Zastanawiam się, po co mi to było.
Nawet nie próbuję zamykać za sobą drzwi do łazienki, bo kłąb czuwa i mnie pouczy.
Naciskam guzik szczoteczki do zębów i przez trzy minuty nadrabiam zaległości czytelnicze (obecnie Pilipiuk).
Kłąb pożera w międzyczasie karmę, miski i meble kuchenne oraz co luźniejsze kafle, a następnie przybywa do łazienki i wydala, powodując smród i przepychanki (no co, rano musi być kupa, nie wiedzieliście?).
Udaję, że oślepłam, ogłuchłam i straciłam węch.
Podejmuję działania mające na celu znalezienie oczu.
Są.
Jeszcze krem na twarz (no co? ma się swoje latka), śniadanie dla wszystkich na wynos, ubrać się i wyjść.
No dobra – sprzątam w tej kuwecie, przyłapaliście mnie.
Oka zrobić nigdy nie zdanżam. Wpycham tusz do torebki z nadzieją, że uda się w pracy.
Wychodzę.
Noc.
Kur… eeee… ojejusiu.
Napadało mi na samochód i przymarzło.
Eee… ojejusiu.
Włączam silnik, grzeję, skrobię, zamiatam, staram się myśleć, że są na świecie ludzie, którzy nie mają na wino. A ja mam.
Jadę.
Słucham wiadomości.
Budujące i zachęcające. Kto słucha wiadomości o poranku, ten wie.
Docieram do pracy w ścisłym centrum miasta wojewódzkiego, wykonuję karkołomne wolty i wpycham samochód pomiędzy krawężnik a płytki chodnikowe.
Pełna nadziei i optymizmu ruszam.
Winda nie chodzi.
Pełna nadziei i optymizmu, lekka jak piórko, przemieszam się na trzecie.
Panowie robotnicy remontowi już są, nic nie zrobili konstruktywnego, ale zdążyli wypalić 18 paczek papierosów i rozsypać jakiś cholernie krztuszący pył.
Pełna nadziei i optymizmu przemykam do biurka.

A potem mnie wzywa dyrekcja i mówi, że działam jej na nerwy.
I niech ktoś wreszcie doceni, że jeszcze skur… eeee… ojejusiu nie udusiłam!!!

Komentarze