1321

Zaczęło się od tego, że pojechałam dziś do Krakowa. Wszystkich, którzy chcieli: spotkać się ze mną, jechać ze mną, cokolwiek ze mną - bardzo przepraszam. Szczególnie Chudą. Bardzo. Termin ustaliłam praktycznie wczoraj, zabierałam tatę i wszystko było robione w biegu.
Ale do rzeczy. Więc jedziemy sobie z tatusiem do Krakowa. Warto nadmienić, że mój tatuś - z zawodu i powołania prawnik - nie pracuje już dwa lata. Ergo - nudzi się okrutnie i wykorzystuje do ostatka każdego wolnego słuchacza. Zaczął od "dzień dobry, córeczko" i przymknął się na chwilę, gdy go powiadomiłam, że ma żwawo wysiadać, bo mnie policja zgarnie. To samo robił w drodze powrotnej.

Muszę wstydliwie przyznać, że mimo wszystko lubię gadanie taty. Po pierwsze jestem zwolniona z jakiejkolwiek aktywności. Po drugie - w bardziej zamierzchłych czasach byłby z pewnością niezwykle cenionym bardem. Wiedzę ma przeogromną, a do tego tzw. nerw. No, umie po prostu. Czasami nie mogę uwierzyć, skąd się to wszystko bierze. Żeby takie szczegóły? Niesamowite. Opowieści ojca dotyczą głównie historii, Polski i powszechnej, ale jak go umiejętnie wkręcić, to wspominki człowiek też wyciągnie.
Ostrzeżenie: ja tego słucham od urodzenia i mam wprawę. Nieprzyzwyczajonym szkodzi.

Wsiadł, przywitał się i zagaił, jaką to wdzięczność do mnie czuje, że go w tym roku zabrałam na wycieczkę szlakiem I Brygady oraz że nie zapomniałam wziąć go do tego Krakowa, który kocha bardzo i tęskni. I że jakbym czegoś potrzebowała... Przybrałam poważny wyraz twarzy.
- Dobrze, że o tym wspomniałeś, tato. Bo właśnie jest taka jedna rzecz.
Tatuś spoważniał w ułamku sekundy i skupił się na mnie z należytą starannością (co oczywiście było bardzo śmieszne).
- Słucham.
- Bo kiedyś opowiadałeś mi, jak dziadek startował w zawodach hippicznych i coś tam było z nagrodami. Nie pamiętam, o co chodziło i chciałabym, abyś sprzedał mi to jeszcze raz.
Powietrze uszło w sposób prawie namacalny.

Z dziadkiem to było tak. Przez lata, jako - jak ustaliliśmy - ułan, startował w przeróżnych zawodach, a to garnizonowych, a to różnych ogólnych na Naszu. Prywatnie uważam, że powinno sie mówić "na Naszym", ale oj tam. Tak, koń miał na imię Nasz. Końcem lat dwudziestych wzięli udział w jednej z pierwszych (potem zmieniono reguły) rozgrywek, objętych patronatem wojewody łódzkiego. Zwyczaj naonczas był taki, że różni oficjele i patroni fundowali nagrody dla zwycięzców.
Nikt dziś sobie nie przypomina, co było nagrodą za zajęcie pierwszego miejsca. W pamięci potomnych został jedynie fakt, że drugiemu zawodnikowi przypadała przepiękna dubeltówka, na którą większość zainteresowanych ostrzyła sobie zęby. Dziadek również. I co z tym teraz zrobić? Wygrać zawody - honor, ale ta strzelba...
Podobno było jasne, że dziadek i Nasz wygraną mają w kieszeni. W związku z powyższym szanowne koleżeństwo wykluczyło ich z grupy mogących wejść w posiadanie owego upragnionego cudu, skupiając się na rywalizacji między sobą. Zwyczajnie dziadka zlekceważyli. Mój szanowny przodek zrobił więc towarzystwu psiku i przejechał pakrour (czy jak się tam dziadostwo pisze) w najlepszym czasie, umyślnie strącając ostatnią przeszkodę, dzięki czemu zajął szlachetną pozycję numer dwa. Zgarniając tym samym wymarzoną nagrodę. Podobno koledzy mu nie darowali i w kantynie poniósł skutki swoich podłych działań.

- Pytałem kiedyś ojca, czemu się tak złośliwie uparł na ostatnią przeszkodę - kontynuowal tato.
- Właśnie, mógł strącić jakąś środkową, przecież przy takim przejeździe umyślne działanie było aż nazbyt widoczne.
- Też tak sądziłem. Ale powiedział, że zawsze coś mogło im nie pójść (nigdy nie zwalał na konia, mówił "my") i dubeltówka przeszłaby koło nosa. A tak miał pewność. I wygrał.

Podobno nagroda ta towarzyszyła dziadkowi do 1939 r. Pozbył się jej dopiero, gdy weszli Niemcy. Życie jest cenniejsze od nagród i pamiątek.

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. A czekaj, jak opiszę wydarzenia rodem z CK Dezerterów!

      Usuń
  2. Niezły kozak był z Twojego dziadka:)

    OdpowiedzUsuń
  3. W samochodzie to ja sobie lubię pomilczeć i porozmyślać, zaś moja rodzicielka zupełnie odwrotnie, to se teraz wyobraźcie jak mi czasem żyłka pulsuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam wyjątkowo podzielną uwagę, więc mi nie przeszkadza. A jak nie pozwolę tacie gadać, to on będzie... śpiewał! Albo przynajmniej nucił. Na przekór muzyce z radia, oczywiście. Więc wiesz.

      Usuń
    2. Wiem, wiem, ja też nie toczę bojów, tylko uprzejmie zadaję pytania naprowadzające, ale chociaż mówię 'yhm' od czasu do czasu.

      Usuń
    3. Toć piszę, że to mnie uwalnia od aktywności :D

      Usuń

Prześlij komentarz