Będę obrazoburcza – najbardziej dla siebie samej

Otóż w sposób zaskakujący głównie dla mnie samej, z zadowoleniem przyjęłam pogodę świąteczną. Rodem z Bożego Narodzenia. Z przekornym uśmiechcem obserwowałam paskudne i ciaplate płatki śniegu, wirujące za oknem i jakoś nie przeklinałam pod nosem. Dlaczego, zapytacie? Pogoda ta bowiem stała się determinantem śmiguso – dyngusowych poczynań ludności. Owszem, przeczytałam dziś w prasie codziennej, że byli tacy, którym nie przeszkodziła. Niemniej ja sama, w trakcie międzymiejskiej podróży samochodem, nie dostrzegłam ani jednej wściekłej hordy z wiadrami. Udzielali się rodzinnie najwyraźniej.
Nie lubię tego zwyczaju. Nic mnie nie przekona. Uważam oblewanie kogoś wiadrem lub butelką wody za barbarzyństwo, wcale mnie to nie śmieszy i jestem przekonana, że bawi wyłącznie twórców rozrywki. Do szału doprowadza mnie lęk przed wyściubieniem czubka nosa z domu albowiem dla hord nie ma żadnych świętości. Najchętniej nalałabym takiemu jednemu z drugim, ale kijem. Może zwyczaj zabawny i akceptowany po wsiach, to i niech tam pozostanie.
Ogólnie nie akceptuję przesadny. Źle rozłożonego nadmiaru. Jestem osoba raczej umiarkowaną i centrośrodkową. Uważam, że do inteligentnych trafiają wysublimowane środki wyrazu i nie trzeba ich łoić kijem po łbie, żeby pojęli. Oklaski, wyznaczające momenty rozbawienia w serialach komediowych, krępują mnie. Zniechęca mnie założenie, że mój płytki mózg nie poradzi sobie z jakimś zagadnieniem.
Piekna Helena (już chyba przylgnie do niej ten pseudonim, co?) oczekiwała nas w odrzwiach ze szklanką, z wdziękiem skropiwszy przybyłych, by tradycji stało się zadość. I tak ma być.
Nic za to nie mogę. Trafia do mnie zwyczaj ludowy zarejestrowany na nośniku obrazowym.
Nie trawię tzw. swojskości.
Styl rustykalny nie dla mnie.
Przyznam się, że nie trawię nawet knajp stylizowanych na wiejskie chaty, nie wspomnę o jedzeniu.
No przepraszam. Jestem z miasta i tyle.

Myśl na dziś:
Dziwne rzeczy, te nawyki. Ludzie nie wiedzą, że je mają.
Agatha Christie

Komentarze